Jedziesz do Berlina to kup mi kilka czekolad z orzechami, Nutellę Go – bo u Nas nie ma i osiem obiadków Hipp, są dwa razy tańsze – mówię do przyjaciółki, która za kilka godzin przemierzy zachodnią granicę, by w wielkiej euforii wyruszyć na niemieckie butiki i markety - specjalnie na ten dzień wzięła w pracy wolne. Dlaczego to robimy? Dlaczego żyjąc w czasach, w których PRL jest smutną historią w sklepach z niemiecką chemią ustawiają się większe kolejki, niż wtedy, gdy żywność sprzedawano na kartki.
W ubiegłym roku media obiegła wypowiedź szefa jednego z działów brytyjskiego Tesco, który w wywiadzie dla BBC przyznał, że do Europy Centralnej i Wschodniej trafiają produkty gorszej jakości, niż te z Wysp. Kontrowersyjna wypowiedź wzbudziła szereg dyskusji o czymś co każdy od dawna widzi, ale głośno nie mówi. Przecież Europa jest tolerancyjna i nie selekcjonuje obywateli kontynentu. Czy mniej ryby w paluszkach rybnych i kawy w kawie, to efekt lokalnych możliwości przedsiębiorców, a może złego prawa, które pozwala koncernom dzielić konsumentów na lepszych i gorszych. Może po prostu w Europie dwóch prędkości Polski rynek to gorszy rynek, którym łatwiej manipulować wciskając niepełnowartościowe produkty za tą samą cenę.
A może to my Polacy jesteśmy mniej wybredni i łatwiej nas zadowolić drogim niesmacznym badziewiem? Badania przeprowadzone jakiś czas temu przez Słowaków wykazały, że faktycznie produkt produktowi z zagranicy nie równy. Mam wrażenie, że zbyt łatwo sięgamy, po słaby towar, za który bardziej doceniani przez pracodawców Niemcy, czy Brytyjczycy płacą niekiedy dwa razy niższą cenę. Taka mała konsumencka dyskryminacja.
czy nie prościej,gdy ktoś jedzie do Berlina,powiedzieć-nic mi nie kupuj,bo wszystko co potrzebuję, wśród polskich produktów znajdę.Gama np.polskich proszków do prania,niczym w badaniach nie ustępuje a zakup tylko ich jakość poprawi,bo będą pieniądze u polskiego producenta,który o to zadba