Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

"...przestańcie, bo się źle bawicie..."

Kiedy usłyszałam w radiu szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Pawła Solocha, który tamże stwierdził, że prezydent powinien mieć wpływ na mianowanie ministra obrony narodowej, natychmiast stanął mi przed oczyma Zbigniew Okoński, który - wskazany przez prezydenta Wałęsę - był szefem tego resortu w rządzie Józefa Oleksego.

"...przestańcie, bo się źle bawicie..."
Prezydent Andrzej Duda, minister Antoni Macierewicz
źródło: WPROST.pl

Były to czasy, kiedy obowiązywała tzw. mała konstytucja, a jej 61 artykuł stanowił, że „wniosek dotyczący powołania ministrów Spraw Zagranicznych, Obrony Narodowej i Spraw Wewnętrznych, Prezes Rady Ministrów przedstawia po zasięgnięciu opinii Prezydenta”.

 Konstytucja owa została uchwalona kilkanaście miesięcy po zaprzysiężeniu Lecha Wałęsy, a kiedy w 1995 roku Oleksy formował koalicyjny rząd, owo „zasięgnięcie opinii” zamieniło się w twardy dyktat i wskazanie trzech kandydatów na stanowiska szefów najważniejszych resortów w rządzie (jeden z przykładów tzw. falandyzacji prawa).

 I tak oto, obok Władysława Bartoszewskiego jako ministra spraw zagranicznych i Andrzeja Milczanowskiego, szefa resortu spraw wewnętrznych, w ławach rządowych zasiadł Zbigniew Okoński, który zapisał się w mej pamięci jako obrońca naturalnych metod zapobiegania ciąży – na posiedzeniu rządu, na którym omawiano jakiś projekt ustawy aborcyjnej był najbardziej aktywnym i zaangażowanym dyskutantem. Jego zasług w umacnianiu obronności Ojczyzny jakoś nie mogę sobie przypomnieć…

Uchwalona w 1997 roku Konstytucja ów przepis zniosła i oddała całkowicie w ręce premiera proces kształtowania składu rządu, oczywiście nieformalnie zobowiązanego do konsultacji ze swoim zapleczem politycznym i – w gorszym układzie – z koalicjantami.

Dualizm w Radzie Ministrów pod rządami małej konstytucji nie przyniósł niczego dobrego. Prezydent i premier z wrogich sobie obozów politycznych nie chcieli bądź nie potrafili działać w sprawach najważniejszych dla kraju, a trzej ministrowie stali się swoistymi zakładnikami prezydenta w obozie nieprzyjaciela. Do tego stopnia, iż ogłosił, że będą oni wspierać go w staraniach o ponowny wybór, choć Oleksy zabronił członkom administracji rządowej udziału w kampanii wyborczej, czego skrupulatnie pilnowały media. Pamiętam, jak musiałam tłumaczyć i usprawiedliwiać w telewizji udział ministra zdrowia, Jacka Żochowskiego, w jednym z przedwyborczych spotkań na rzecz kandydata Kwaśniewskiego…

Paweł Soloch, uzasadniając swój pogląd o potrzebie wpływu prezydenta na obsadę szefa MON stwierdził, że po pierwsze jest on zwierzchnikiem armii, a po drugie – ma duży mandat społeczny poprzez powszechne wybory.

 To prawda, ale art. 134 obowiązującej Konstytucji stanowi, iż w czasie pokoju prezydent sprawuje zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi za pośrednictwem ministra obrony narodowej…i nie ma w nim nawet słowa o tym, że prezydent ma jakieś specjalne prerogatywy w procesie wyłaniania kandydata na to stanowisko.

Zapis ten zakłada zatem współpracę na tym polu, a nie rywalizację o to, kto jest ważniejszy i kto ma ostatnie słowo w wielu aspektach dotyczących obronności państwa. Tym bardziej taka współpraca jest oczekiwana, jeśli zarówno prezydent jak i minister obrony wywodzą się z tego samego obozu politycznego.

Słowa Pawła Solocha nie wywołały ani jakiejś mocno zauważalnej reakcji polityków, ani zbyt burzliwej dyskusji w mediach, właściwie tylko dwóch polityków się do nich odniosło – Krzysztof Wyszkowski w sposób bardzo zdecydowany, oskarżając szefa BBN o to,  iż ten „ poważa się na złamanie Konstytucji, by przypodobać się totalnym” i Jarosław Gowin, który delikatnie, jak to ma w zwyczaju, zauważył iż mamy ustrój parlamentarno-gabinetowy (a nie prezydencki – w domyśle).

I myślę, że cały problem właśnie na tym polega – że polska Konstytucja jasno nie określa, jaki właściwie mamy ustrój. Dając prezydentowi bardzo silny mandat w postaci powszechnych wyborów, zwierzchnictwo nad armią, prawo reprezentowania Polski zagranicą, prawo weta i inicjatywę ustawodawczą, w wielu przypadkach prowokuje niejako konflikt z rządem, jeśli prezydent nie chce, by jego rola ograniczała się do wręczania pod żyrandolem nominacji ambasadorskich, sędziowskich czy generalskich oraz przypinania orderów i podpisywania kolejnych, uchwalonych przez parlament, ustaw.

Nie wyobrażam sobie, aby w referendum zapowiedzianym przez prezydenta ta sprawa nie została rozstrzygnięta i żeby Polacy nie odpowiedzieli na pytanie, które prawdopodobnie będzie sformułowane w sposób bardziej profesjonalny - kto w kraju ma rządzić,  prezydent czy rząd. Być może opinia Pawła Solocha to preludium do kampanii obozu prezydenckiego, zmierzającej do poparcia przez społeczeństwo  koncepcji rządów prezydenckich…

Jestem natomiast głęboko przekonana, iż zanim zmienimy konstytucję i naród zdecyduje, czy mamy mieć ustrój gabinetowo-parlamentarny czy prezydencki (a na pewno potrwa to dłużej niż jedna kadencja prezydencka) oba ośrodki władzy wykonawczej muszą ze sobą współpracować, szczególnie w dziedzinie podległej resortowi obrony.

Pozbawienie dyrektora departamentu zwierzchnictwa nad siłami zbrojnymi w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, organu doradczego prezydenta, dostępu do informacji niejawnych jest porównywalne do sytuacji, kiedy bibliotekarz, opiekujący się zbiorem ksiąg, w którym nie ma ani jednej napisanej alfabetem Braille’a, traci nagle wzrok.

Jestem daleka od podejrzeń iż przypuszczenie, wyrażone w kilkanaście godzin po wspomnianym przeze mnie na początku  wywiadzie radiowym szefa BBN przez ministra obrony, iż proces kontroli, który ma zdecydować o przywróceniu gen. Kraszewskiemu dostępu do dokumentów niejawnych może potrwać nawet rok, jest czystą złośliwością, mającą na celu jedynie utrudnienie pracy doradczej BBN i udowodnienie, kto tak naprawdę w wojsku rządzi.

 Konstytucja stanowi jasno i mówi o współpracy prezydenta z ministrem obrony. Ambicje doradców, skupionych wokół obu panów, nie powinny mieć znaczenia i doprowadzać do sztucznie wytwarzanych konfliktów na tej linii.

Biskup Krasicki napisał kiedyś taką bajkę o chłopcach dla zabawy rzucających kamieniami w żaby. Kończy się ona wezwaniem jednej z przerażonych żab: „Chłopcy, przestańcie, bo się źle bawicie, dla was to jest igraszką, nam chodzi o życie”.

Abstrahując o konkretnej sytuacji z bajki można powiedzieć – panowie, przestańcie, dla was to są osobiste ambicje, a przecież chodzi o bezpieczeństwo państwa. Szczególnie teraz.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.