Strategią najpierw Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, a następnie Federacji Rosyjskiej było dzielenie narodów europejskich, skłócanie członków Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, następnie Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (EWG) i Unii Europejskiej oraz atomizowanie inicjatyw integracyjnych. Moskwa konsekwentnie stosowała taktykę specjalnych relacji bilateralnych z krajami członkowskimi Wspólnot Europejskich, unikając załatwiania spraw na osi Federacja Rosyjska ‒ UE. Kolejne etapy rozszerzenia Unii, zwłaszcza te w XXI wieku, które objęły kraje pozostające przez kilkadziesiąt lat w sowieckiej strefie wpływów, były poważną polityczną porażką Kremla. Reakcją na to były plany dekompozycji Unii poprzez wykorzystanie tendencji odśrodkowych i separatystycznych. W ostatnich latach mówiono, że Rosja grała też kartą euronegatywizmu lub eurosceptycyzmu. To prawda.
Scenariusz eurosceptyczy, scenariusz federalistyczny...
Nic jednak nie mówi się o tym, że Moskwa może też grać całkowicie przeciwstawną kartą: kartą europejskiego federalizmu. Wyobraźmy sobie zebranie doradców i ekspertów Putina w kuluarach Kremla. Fachowcy od globalizacji i integracji europejskiej, polityki międzynarodowej, świetnie mówiący obcymi językami, dyplomaci i agenci KGB (obie kategorie zresztą wzajemnie się przenikają) ustalają dalekosiężny plan osłabiania ofensywnego i skutecznego Zachodu, który potrafił przejąć niemałą część „tradycyjnych” stref wpływów Rosji. Scenariusze dla separatystów osłabiających jedność i spójność czołowych krajów europejskich takich, jak Wielka Brytania, Francja i Hiszpania, scenariusze panslawistyczne czy antyunijne, aż wreszcie scenariusze … federalistyczne – to efekt burzy mózgów rosyjskich speców. Większość tych scenariuszy była szeroko opisywana. Skupmy się więc na tym najmniej znanym. Jak można rozbić, a przynajmniej osłabić i zdezorganizować Unię Europejską, uderzyć w jej autorytet na arenie międzynarodowej? Poprzez „dokręcenie śruby” federalistycznej, integracyjnej – bo to w sposób oczywisty wywoła odśrodkowe reakcje wielu narodów i społeczeństw, zwłaszcza w krajch „nowej Unii”, które szczególnie uwrażliwione są w temacie „suwerenności” i możliwości podejmowania decyzji przez te kraje. To oczywista reakcja na czasy komunizmu i sowieckiego zarządzania „krajami socjalistycznymi” z moskiewskiego centrum.
„Divide et impera”
Jak najprościej skłócić Europę? Dzieląc ją. Na „starą Unię” i „nową Unię”. Na bogatą i biedną. Na „lepiej zarządzaną” Europę zachodnią i północną i bardziej „roszczeniowo-windykacyjną” Europę południową. Jeszcze lepiej jest przeprowadzić operację stawiania do kąta i karania poszczególnych krajów, zwłaszcza takich, z których historii wynika, że na to po prostu się nie zgodzą. Tak, już Państwo wiecie, Frans Timmermans jest agentem rosyjskiego wpływu. Być może nie zdaje sobie z tego sprawy. Nie chcę w tym kontekście przypominać jego przeszłości, gdy w armii Królestwa Niderlandów pracował jako tłumacz języka rosyjskiego. Nie chodzi tu o przeszłość i jego znajomość języka Putina, chodzi o fakt, że jego działania, które chcą postawić Polskę pod ścianą, są dla Moskwy prezentem z nieba (zakładając, że pielgrzymki Władimira Władimirowicza Putina do prawosławnej cerkwi nie są tylko na pokaz i ten ekspułkownik KGB wierzy w niebo). Wymarzony plan dla Moskwy to sytuacja, w której Unia Europejska zjada własny ogon, zajmuje się własnymi, wewnętrznymi konfliktami, sporami, wojną podjazdową i traci przez to znaczenie na arenie międzynarodowej. Tak, słaba UE to powód, aby na Kremlu strzelały szampany. Być może w Rosji każdy powód jest dobry, aby się napić, ale ten jest szczególny. Bo słaba Europa przestaje mieć znacznie jako siła mogąca politycznie i ekonomicznie (sankcje!) zaszkodzić Federacji Rosyjskiej. Podzielona Europa zachęca do tego, aby Kreml wreszcie zaczął stosować swoje bilateralne gierki z poszczególnymi, zwłaszcza dużymi, krajami Unii. Niegdyś świetne paraprzyjacielskie kontakty Putina i Schroedera, czy Putina i Berlusconiego, świadczą o tym, że powód do takiego zabiegu jest politycznym celem władców Federacji Rosyjskiej. Droga do tego wiedzie przez zdestabilizowanie i pokawałkowanie Unii Europejskiej.
Tak właśnie czyni uciekający od wewnętrznych problemów i gwałtownie spadającego poparcia, Emmanuel Macron, atakując przecież zwłaszcza Polskę, ale nie tylko Polskę i poprzez sprawę pracowników delegowanych pokazując, że w Unii Europejskiej, jak w „Folwarku zwierzęcym” George'a Orwella są „równi i równiejsi”. Zasada przepływu ludzi (pracowników) jest jedną z czterech podstawowych swobód UE. Jest fundamentem – chyba, że prezydent Francji z kanclerz Niemiec stwierdzą inaczej... Żeby było jasne, to nierówne traktowanie nie dotyczy tylko nowej Unii czyli 11 państw naszego regionu, które weszły w trzech etapach do UE (2004, 2007, 2013). Ostatnio portugalscy eurodeputowani skarżyli się, że ich kraj jest traktowany też przez pryzmat podwójnych standardów: Paryż może łamać dyscyplinę finansową i nic mu się nie dzieje, ale gdy, choćby minimalnie, te granice przekroczy Lizbona – dostaje po łapach. Prawdę mówiąc, sytuacje takich podwójnych standardów występowały też wcześniej, niż za czasów rządów PO-PSL, Komisja Europejska ustami holenderskiej komisarz Neelie Kroes karała Polskę za pomoc udzieloną we wcześniejszym okresie polskim stoczniom i była ślepa, gdy bogatsze Niemcy świadczyły pomoc stoczniom wschodnioniemieckim.
Europa karolińska czyli „mała Unia” to koniec UE
Trzeba jasno powiedzieć, że UE ze względów historycznych, gospodarczych i politycznych była i jest zróżnicowana. To jeszcze jednak nie musi prowadzić do głębokich pęknięć i podziałów. Na te podziały gra z jednej strony Rosja, z drugiej, będący ‒ nie zawsze, ale często ‒ instrumentem w ich rękach euronegatywiści i zwolennicy tworzenia nowych państw w Europie (to osobny, skomplikowany temat, ale w tym obszarze doprawdy rosyjski diabeł ogonem macha). Grają na podziały także bezmyślni, bezrefleksyjni politycy z Europy zachodniej i wysocy urzędnicy UE, którzy z różnych powodów niszczą jedność Europy. Jednym z tych powodów są korzyści ekonomiczne lub ich perspektywa – tak było w przypadku forsowania przez Berlin wspólnego z Rosją Gazociągu Nord Stream I. Innym powodem jest chęć „zmniejszenia” Unii, powrotu do „Europy Karolińskiej”, która wydaje się dla bogatych państw UE na pierwszy rzut oka dość kuszącym pomysłem: nie będą wtedy się wtedy wydawać bajońskich sum na biedne kraje „nowej Unii” – choć byłby to rzeczywiście koniec projektu europejskiego.
Obojętnie jakie są powody, należy postawić w tym kontekście pytanie cui bono? Działania Timmermansa są korzystne dla Kremla tak samo, jak ostatnia retoryka i aktywność Macrona. Jeśli tego nie wiedzą, dyskwalifikuje ich to jako polityków bez wyobraźni i politycznego wyczucia. Jeśli o tym wiedzą, to również podstawa do dyskwalifikacji, bo w ten sposób są pożytecznym narzędziem w rękach Moskwy do niszczenia Wspólnot Europejskich.
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (04.09.2017)