Nic zatem dziwnego, że w obliczu kataklizmu, jaki dotknął północne regiony kraju czyni się porównania do tragedii sprzed dwudziestu lat i przywołuje ową wypowiedź Cimoszewicza w ciągu innych, kompromitujących poprzednie władze, które również dość, powiedziałabym łagodnie, niefrasobliwie odnosiły się do ludzkiego nieszczęścia. Poczynając od słów Tuska w 2010 roku w zalanych Kobiernicach na Śląsku, w odpowiedzi do skarżących się na opieszałość władz samorządowych mieszkańców - „Ja wam wójta nie wybierałem” a kończąc na filozoficznych rozważaniach ówczesnego kandydata na prezydenta Polski, marszałka Sejmu, Bronisława Komorowskiego, w Bogatyni, również owego roku: "Woda ma to do siebie, że się zbiera i stanowi zagrożenie, a potem spływa do głównej rzeki i do Bałtyku. A w Kaniowie pod Bielsko-Białą przekonywał, że mieszkańcy na pewno są już do niej przyzwyczajeni "w zeszłym roku powódź, w tym roku powódź, więc pewnie ludzie są już oswojeni i obyci z żywiołem".
Przywoływanie owych słów i zachowań ma osłabić ataki opozycji i przychylnych jej mediów, których zdaniem to właśnie za rządów PiS-u okazało się, że państwo jest „teoretyczne” i nie potrafi sprawnie i szybko działać w obliczu takich klęsk żywiołowych.
Kilka razy mówiłam i pisałam o tym, iż taktyka jak ze starego dowcipu „a u was Murzynów biją”, czyli przywoływanie przykładów świadczących o tym, że poprzednie władze robiły to samo, albo i jeszcze gorzej, prowadzi donikąd, bo ludzie głosujący w 2015 roku na partie rządzącą chcieli, żeby właśnie było inaczej.
Łatwo jest z pozycji gabinetów w Sejmie i siedzibach partii oraz dziennikarskich biurek w Warszawie ferować wyroki, formułować oceny i kreować rzeczywistość, która często nie ma nic wspólnego z tym, co naprawdę dzieje się na dotkniętych tą przerażającą klęską terenach.
Jestem w podobnej sytuacji, bo nie ma mnie tam, gdzie trzeba spieszyć z pomocą, ale pozwolę sobie na kilka uwag związanych z tymi wydarzeniami.
Po pierwsze – lans na tragedii. Taki zarzut pada, kiedy przedstawiciele władzy pojawiają się na terenach dotkniętych kataklizmem. Przedtem – był zarzut, że ich tam szybko nie było. Z doświadczeń sprzed dwudziestu lat wiem, że ludzie potrzebują obecności tych, którzy w ich mniemaniu mogą najwięcej pomóc. Przyjazd premiera, ministra, posłów na miejsce nie jest żadnym lansem – jest ich obowiązkiem, daje ludziom pewność, że ich nieszczęścia i problemy są przez władzę dostrzegane, a składane wtedy deklaracje niosą nadzieję na poprawę losu.
Po drugie – zarzut, że ludzie przez trzy dni pozostawieni zostali sami sobie, że nie przyjechało wojsko, że pomoc nadeszła zbyt późno. Jeśli tak było – to trzeba dokładnie przeanalizować, dlaczego tak się stało, co zawiodło, jakie struktury są niewydolne i jacy urzędnicy zlekceważyli i zapowiedzi, i to, co potem się stało.
Pamiętajmy o tym, że przedstawicielem rządu w terenie jest wojewoda, że powinny działać wojewódzkie, ale też samorządowe sztaby kryzysowe, a szybka mobilizacja ludzi odpowiedzialnych za taką sytuacje jest największą szansą na minimalizowanie strat.
Jeśli prawdą jest to, co donoszą media o postawie wojewody pomorskiego – że piątkowy wniosek z Rytla o pomoc wojska przesłał do MON w poniedziałek, bo uznał że „do zamiatania liści nie będziemy wzywać wojska” to…pismo ministra Blaszczaka o jego odwołanie powinno już leżeć na biurku premier Szydło.
Opozycja i media jej sprzyjające walą w rząd jak w bęben i trzeba przyznać, że nic się po tych dwudziestu latach nie zmieniło – tak samo wdeptywano w ziemię rząd Cimoszewicza, wykorzystując tragedie ludzi do bezpardonowej i brutalnej walki politycznej.
Przede wszystkim ludzie dotknięci tą tragedią mają prawo, moim zdaniem, do oceny, jak się zachowało ich państwo i ludzie, na których głosowali – czy to spośród rządzących, czy z opozycji. „Stopnie z zachowania” swoim samorządowcom wystawią najszybciej, bo wybory już w przyszłym roku. Czy przetrwają do wyborów parlamentarnych dobre i złe emocje i czy one naprawdę zaważą na ich wyniku? To zależy od tego, jak naprawdę państwo w owe sierpniowe dni się zachowało…
Jedyny wniosek, jaki z perspektywy Warszawy można sformułować, to taki, że ma miejsce ewidentny brak umiejętności sprawujących władzę tzw.zarzadzania kryzysami i całkowita medialna bezradność.
A w 1997 roku Sojusz Lewicy Demokratycznej, w trzy miesiące po powodzi tysiąclecia dostał w wyborach do Sejmu 736 tys. głosów więcej niż w 1994, a w zalanym opolskim o 5,54% więcej, utrzymując liczbę posiadanych wcześniej mandatów. Wybory przegrał tylko dlatego, że większość opozycyjnych ugrupowań prawicowych zdołała powołać wspólny komitet wyborczy - AWS, a koalicjant Sojuszu, PSL, osiągnął bardzo zły wynik, schodząc ze 132 mandatów w 1993 do zaledwie 27 cztery lata później.
To tak gwoli przypomnienia faktów, nie zawsze wygodnych dla współczesnych opowiadaczy naszych dziejów.
I po co komu liberalna polityka, z politykami którzy nic nie robią? //irony mode off :>
Nie chcę zgadywać co sobie Pani myśli patrząc tym wzrokiem bazyliszka na niego :D
hihihi! trochę o naszych relacjach w "Lwicy na brzegu rzeki". Pozdrawiam :)