24 lipca 2017 roku, Pan Prezydent Andrzej Duda ogłosił publicznie, że zawetuje dwie, z trzech przedstawionych mu do podpisu, w ramach „pakietu naprawczego” polskiego wymiaru sprawiedliwości, ustaw. Odrzucił akty o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa, bowiem to właśnie one, nie znalazły należytego uznania w Jego oczach. Każdy, kto oglądał prezydenckie wystąpienie mógł łatwo dostrzec, że Pan Prezydent jest bardzo poruszony i targają nim silne emocje. Dodatkowo, spotkanie Prezydenta z Pierwszą Prezes Sądu Najwyższego - Panią Małgorzatą Gersdorf, z którego ta ostatnia wyszła wyraźnie uśmiechnięta, szczęśliwa i zadowolona, utwierdziły wszystkich w przekonaniu, że decyzja Głowy Państwa była przemyślana, podjęta w sposób zdecydowany, nieodwracalny i można ją dodatkowo zaliczyć do swoistego rodzaju prezydenckiego manifestu, którego kolejnym celem była indykacja miejsca Prezydenta, w sporze między Rządem a „nadzwyczajną kastą ludzi”.
Zupełnie inny niż Sędzia Gersdorf wyraz twarzy, zaprezentowała po spotkaniu z Andrzejem Dudą, Pani Premier. Gdy Beata Szydło, w towarzystwie Panów Marszałków Sejmu i Senatu, opuszczała Belweder, widać było troskę i niepewność malujące się na jej licach. Stało się jasne, że negatywne fluidy przepływające między dużym a małym pałacem, o których mówiło się prawie głośno, od czasu prezydenckiego wystąpienia z okazji Święta 3 Maja, są faktem. Wszyscy zrozumieli, że reforma sądownictwa, która miała być bazą do gruntownej przebudowy państwa, została wstrzymana na długi czas, jeśli nie zaniechana w ogóle. Trudno się więc dziwić minorowej minie, zarówno samej Pani Szydło jak i towarzyszących jej oficjeli, gdy wszyscy wsiadali do limuzyn, aby udać się w jedyne bezpieczne w tym czasie miejsce - do tipi „Sachema z Nowogrodzkiej”.
W czasie, gdy główni gracze polskiej sceny politycznej odbywali długotrwałe, gorączkowe narady, w przestrzeni medialnej nastąpiła cisza i próżnia. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknęli wszyscy posłowie, których jeszcze kilka godzin wcześniej, nie można było „odspawać” od ich ulubionego obiektywu kamery. Wyglądało to tak, jakby przez ulicę Wiejską w Warszawie przeciągnęła, jakaś zabłąkana w czasie orda tatarska i ogarnęła wszystkich mistrzów „słownej formy artystycznej”. Powyższe odnosi się oczywiście do „gwiazd ekranu” walczących w barwach PiS, bo Schetyna wraz ze swoimi akolitami, hulał po wszystkich stacjach z takim natężeniem, jak monsun hula pod skalpem pewnego osobnika o dźwięcznym imieniu Ryszard, dla zmyłki tylko nazwanego politykiem. Okazało się, po raz kolejny zresztą, że w chwili trudnej wyborca nie może liczyć na żadne konkretne wiadomości, ani od polityków partii rządzącej, ani od istniejących jedynie teoretycznie, rządowych służb informacyjnych, które nie są nawet „kamieni kupą”. Jednym słowem - nastało „milczenie owiec”, na chwilę tylko przetkane ogólnikowym orędziem Pani Premier, wygłoszonym bardziej „ku pokrzepieniu serc”.
Taki stan rzeczy trwał około doby. Media społecznościowe, głównie Twitter, aż kipiały od emocji. Oceny działań Pana Prezydenta przebiegały według nieznanej dotychczas linii podziału, bo plemię Platformanczów stało się nagle „dudoentuzjastyczne”. Prezydent natychmiast zaczął zbierać bardzo pozytywne noty i był chwalony po wszystkich odpustach typu TVN i Gazeta Wyborcza. Inaczej sprawa się miała po stronie plemienia Pisunisów. Część osób, zdecydowanie mniejsza, przyjęła decyzję Głowy Państwa z wielkim zdziwieniem, jednak nie potępiając jej, natomiast pozostali nie kryli swego niezadowolenia, które z czasem przerodziło się w wielkie oburzenie, skierowane personalnie w stronę „belwederskiego lokatora”. Zaczęły pojawiać się najprzeróżniejsze teorie wyjaśniające motywy prezydenckich wet - od wyrafinowanej politycznej gry począwszy, na motywie zdrady skończywszy. I wtedy na scenę wkroczyło kilka nowych dramatis personae, dając wybitny i nieznany wcześniej pokaz miałkości umysłowej, któremu była w stanie dorównać jedynie ich pycha.
W drugiej dobie „kryzysu wetowego”, gdy pierwszy impet niezadowolenia społecznego znacznie osłabł, zabrał głos rzecznik prezydenta - Pan Krzysztof Łapiński. Otóż Pan Krzysztof, nie tylko nie był łaskaw wyjaśnić komukolwiek czegokolwiek, ale mówiąc wprost, nakazał wszystkim się „zamknąć”. Na poparcie swoich żądań, obywatel Łapiński zaczął nieopatrznie szermować liczbą głosów zdobytych przez Andrzeja Dudę, podczas majowej elekcji prezydenckiej roku 2015. W ramach riposty, natychmiast przypomniano belwederskiemu rzecznikowi, że on sam, w wyborach parlamentarnych 2015, uzyskał niewiele więcej głosów, niż wynosi obecnie płaca minimalna brutto. No i się zaczęło… Do tej śmiertelnej wymiany ciosów dołączył wybitny znawca historii Rosji, specjalizujący się w badaniu życiorysu carycy Katarzyny Wielkiej, Poseł Suski. Całe zdarzenie pozwoliło po raz kolejny potwierdzić tezę, że im większą niewiedzą oraz indolencją charakteryzuje się polityk, tym więcej ma do powiedzenia i tym większą butę, skompilowaną z arogancją prezentuje. Umysłów miałkich niczym piasek w klepsydrze jest nieskończona ilość i nikt tego nie zmieni, ponieważ tak natura urządziła ten padół łez. Straszne jest tylko to, że nie został wypracowany mechanizm ograniczania ich rozmnażania i zawężania pola ich działalności, szczególnie w polityce.
Mustangi, aby właściwie wykonywać swoją rolę, musiały mieć zapewniony dostęp do świeżej wody i soczystej trawy. Należało o nie starannie dbać, w zamian za ich ciężką pracę. Jeśli, pomimo troski, zwierzę nie wywiązywało się należycie ze swoich obowiązków, pozostawało dyscyplinowanie przy pomocy rzemiennego arkana. Wioski Oglala pełne były również wałęsających się psów. Obok mustanga było to zwierzę towarzyszące Lakotom zawsze i wszędzie. Każdy wojownik miał przy sobie kościaną grzechotkę, którą potrząsał aby uspokoić warczące zwierzęta. Jeśli dźwięk grzechotki nie pomagał, to „największy przyjaciel człowieka” dostawał najzwyczajniej w świecie kopniaka stopą obutą w mokasyn. Oczywiście nie było to zachowanie humanitarne, ale skoro dźwięk grzechotki nie pomagał… Jesteśmy prawie na półmetku rządów gabinetu Premier Szydło i prezydentury Pana Andrzeja Dudy. Wybory 2019 roku zbliżają się coraz szybciej. Nie wiem, czy zgromadzony kapitał polityczny jest na tyle silny, aby stać nas było na utrzymywanie butnych Łapińskich czy złotoustych Suskich. Ponieważ żaden z nich dźwięku kościanej grzechotki nie posłuchał, więc może nastał czas na arkan lub mokasyn? Tak, wiem że to niehumanitarne, ale chcę wszystkim przypomnieć, że „łaska wyborcy na pstrym mustangu jeździ”.
Howgh!
Tȟašúŋke Witkó, 31 lipca 2017 r.