Skądinąd wyjątkowo zabawne wydaje mi się zakłamanie GW, która przez lata nie zauważała ludzi rozsądnych na prawicy a wywiady z oboma Panami opublikowała dopiero wówczas, gdy drogi ich i PiS się rozeszły. Nie zmienia to faktu, że uważam, że obydwaj Panowie mają rację wywiadów tych udzielając, szczególnie, że swój stosunek do tego, jak GW przez lata psuła debatę publiczną sekując każdego, kto był nie "po linii" jasno wyrażają. Nie mniej od tego jak to Gazeta Wyborcza z wyraźnym zdziwieniem odkrywa, że na prawo od niej "musi być jakaś cywilizacja" śmieszy mnie jednak reakcja części prawicy na fakt, iż publicyści związani z prawicą nagle udzielili wywiadów GW. Dowiaduję się otóż, że udzielając tych wywiadów panowie Matyja i Radziejewski "zdradzili" a poza tym na pewno zrobili to albo dla pieniędzy, albo dla kariery.
Na tym tle przypomina mi się wywiad z legendarnym sowieckim dysydentem Władimirem Bukowskim, w którym Bukowski opowiadał jak to go KGB przesłuchiwało i kolejni śledczy pytali go: "Kto wam Bukowski płaci?" albo "Kto was Bukowski do tego namówił?" względnie "Dla kogo Bukowski pracujecie?". I tak przez tydzień, miesiąc, dwa miesiące..... I tylko jednego pytania kagiebiści nie zadali. "Wy Bukowski naprawdę macie takie poglądy?" Bo tego akurat, że ktoś coś robi "tylko dlatego", że uważa, że tak należy robić, głosi określone poglądy, bo po prostu takie ma poglądy, rozmawia z kimś bo ma ochotę z tym kimś rozmawiać a ew. myląc się myli się na własny rachunek z własnej nieprzymuszonej, wolnej woli, nie zakładali. Nie zakładali, bo im się im to w ich zsowietyzowanych głowach nie mieściło. Zabawne, ilu mamy w Polsce na prawicy sowieciarzy, którzy też tego nie mogą nijak pojąć, nieprawdaż?
Zabawne nie mniej od tego, że musiało minąć prawie 30 lat od czasów PRL, by po przeciwnej – rzekomo liberalnej - stronie tzw. "salon" w końcu zaczął rozumieć („zaczął rozumieć”, a nie „zrozumiał” bo jeszcze do końca nie pojął), że debata publiczna niekoniecznie będzie pełnowartościowa jeśli będzie toczona wg recepty, którą sformułował bodaj w 1995 Adam Michnik stwierdzając, że marzy mu się Polska, w której najważniejsze spory będą toczyć Leszek Balcerowicz z Wiesławem Kaczmarkiem (czyli liberał z którym red. naczelny GW się zgadzał z innym liberałem, z którym red. naczelny GW też się zgadzał). Szkoda, że środowisko „salonu” nie było w stanie pojąć, że nie podejmując rozmowy z prawicą ryzykuje, że prawica „kisząc się we własnym sosie” ulegnie jedynie radykalizacji. Kiedyś jeden z doradców B. Komorowskiego, któremu jako szef placówki na Białorusi składałem wizytę, w przypływie szczerości powiedział mi, mówiąc o prawicy, że „jak tam będą sami radykałowie to oni nigdy nie dojdą do władzy” (w domyśle – w interesie przeciwników prawicy jest to, aby ludzie umiarkowani na prawicy przestali się liczyć). No i się udało plan wykonać. Tyle, że tak dokładnie to zaledwie 50% planu. Bo, owszem, prawica się zradykalizowała, ale - niespodzianka - po tym jak się już zradykalizowała doszła do władzy (a tego w owym "genialnym" planie politycznym nie było). Zanim to nastąpiło dla Matyji i Radziejewskiego nie było miejsca w kontrolowanej przez „salon” przestrzeni publicznej. A na prawicy nie ma miejsca dzisiaj. Inna sprawa, że ja wierzę, że po okresie wzmożenia zawsze następuje okres uspokojenia i dobry czas dla umiarkowanych jeszcze nadejdzie.
Na czym polega problem, tych, którzy jak Rafał Matyja, Bartłomiej Radziejewski (i wielu, wielu innych) nie potrafią, a czasem wręcz nie chcą się w realiach naszej niby demokratycznej, udającej zachodnią debaty odnaleźć? Ano na tym, że odnalezienie się oznaczałoby zaakceptowanie sowieckiego sposobu myślenia, w ramach którego demokracja to i owszem tak, ale dla ludzi „kulturalnych” (czyli tych, których salon wcześniej zaakceptował) lub też dla odmiany tylko dla „porządnych patriotów” (czyli tych, których akceptuje prawica). A reszta? Może sobie mówić, ale mamy to głęboko w poważaniu. I tak oto, tak jak za PO nikt nie słuchał prawicy (nawet jak miała rację), tak teraz nikt nie słucha „salonu” (nawet jak ma rację). Bo „im” rzecz jasna wolno sobie mówić, ale „my” (raz „salon” a raz prawica) nie będziemy ich słuchać. Bo „oni” to bowiem hołota albo – dla odmiany – sprzedawczyki. Bo „my” mamy 100% racji, a „oni” nie mają racji w ogóle. Trudno uwierzyć, że minęło 30 lat, a sowiecki mindset siedzi w wielu głowach jakby się PRL skończył zaledwie wczoraj. I na tym skończyłbym ten spis, gdyby nie to, że trwanie sowieckiej mentalności określa nasze miejsce na politycznej mapie Europy.
We Francji możliwa była nieraz w przeszłości koabitacja, a w Niemczech „wielka koalicja”, bo Francuzi i Niemcy mają to szczęście, że są mentalnie na Zachodzie i ich politycy, będąc ludźmi Zachodu, a nie Sowietami, rozumieli, że nigdy nie ma się 100% racji, dopuszczali możliwość, że się w czymś mylą, a przeciwnik może mieć w czymś rację, uznawali prawo przeciwnika do głoszenia jego poglądów, ale też – to stokroć ważniejsze – pamiętali o swoim obowiązku by go słuchać. U nas tego nie było i nie ma. Jedyny wniosek, który niestety z tego płynie jest taki, że jakoś niespostrzeżenie staliśmy się jednak Sowietami.
*tytuł od Redakcji
** tekst ze strony autora na Facebooku, Pana Witolda Jurasza. Za jego zgodą i wiedzą.