Paweł Kapusta, WP SportoweFakty: Jak ocenia pan swoje szanse w wyborach na prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego?
Ryszard Czarnecki, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego, kandydat na prezesa PKOl: Co prawda ojciec nowożytnego ruchu olimpijskiego, francuski baron Pierre de Coubertin mówił, że nieważne jest zwycięstwo, ważny jest sam udział, ale ja odrzucam tę dewizę. Chcę wygrać. Jak sportowiec: nie dopuszczam do siebie myśli o porażce.
Pytanie, jak mocnym jest pan kandydatem. Rekomendację otrzymał pan tylko od jednego związku, a pana rywal - aktualnie urzędujący prezes Andrzej Kraśnicki - rekomendacji otrzymał aż 33.
Mniej niż połowa związków, które są zrzeszone w PKOl, udzieliła poparcia urzędującemu prezesowi jeszcze w momencie, gdy o mojej kandydaturze nie mówiło się nawet nieoficjalnie. Teraz sytuacja wygląda inaczej. Popiera mnie znacznie więcej niż jedna federacja, poza tym są za mną delegaci reprezentujący inne struktury, niekoniecznie związki sportowe. Natomiast na ile mocnym kandydatem będę i na ile mocny będzie mój szanowny konkurent, okaże się w sobotę, 22 kwietnia.
Niektórzy głowią się: skąd w ogóle dla pana rekomendacja Polskiego Związku Piłki Siatkowej?
To dość oczywiste, że przewodniczący rady fundacji, która wspiera polską siatkówkę, taką rekomendację dostaje.
Podzwoniłem, popytałem. Plotki są takie, że PZPS jako organizacja bardzo zależna od publicznych pieniędzy i przez wiele lat mocno związana z poprzednim układem rządzącym, dziś szuka dojść do nowej władzy. Udzielenie panu rekomendacji oznacza, że im się udało?
Nic mi na ten temat nie wiadomo. Nie będę też rozliczał Polskiego Związku Piłki Siatkowej za to, jakie miał, ma czy będzie miał układy z władzami poprzednimi, obecnymi czy przyszłymi. PZPS będzie rozliczany przede wszystkim przez kibiców i ministerstwo sportu z tego, jakie wyniki będzie osiągała polska siatkówka. A na razie wyniki są świetne, bo jesteśmy mistrzami świata.
Prowadzi pan kampanię wyborczą? Rozmawia ze związkami, przekonuje delegatów? Ma pan jakiś program?
Oczywiście, że rozmawiam i mam program. Mam pomysł, jak zbudować solidne i długoterminowe fundamenty finansowe dla polskiego ruchu olimpijskiego i polskiego sportu w ogóle. Robocza nazwa mojego pomysłu to Polski Fundusz Olimpijski. Jestem po daleko idących rozmowach z resortem finansów. Panuje tam duża życzliwość i zrozumienie konieczności wypracowania takich mechanizmów podatkowych w kontekście polskich przedsiębiorców, które wzorem niektórych krajów Europy zachodniej albo i spoza Unii będą umożliwiały im inwestycje w sport, dzięki czemu będą mieli odpisy podatkowe. Co ważne, Polski Fundusz Olimpijski nie miałby wspierać związków doraźnie, a długoterminowo. Dziś poszczególne związki czy PKOl zawierają dwu-trzyletnie umowy sponsorskie, PFO miałby długoterminowo zapewnione stałe dopływy z budżetu państwa. Tak, aby poszczególne związki sportowe i PKOl mogły planować. Doskonale pan wie, że dzisiaj duże związki, które mają sukcesy na przykład w sportach drużynowych, radzą sobie lepiej, natomiast małe toczą walkę o przeżycie. Dla nich stworzenie takich mechanizmów finansowych byłoby niezwykle istotne.
Jaki będzie pana pierwszy ruch po wygranych wyborach?
To będzie zależało od osób, które mnie poprą, ale na pewno chciałbym jak najszybciej rozmawiać z dwoma ministrami: finansów i sportu. Poza tym chciałbym spotkać się z przedstawicielami wszystkich klubów parlamentarnych w sejmie, aby uzgodnić mechanizmy finansowania ruchu olimpijskiego i sportu narodowego.
Powszechnie mało kto wie, czym w ogóle zajmuje się PKOl, jakie są kompetencje prezesa tej organizacji. Pan bardzo dużo mówi o kwestiach finansowania polskiego sportu.
Rola PKOl nie może ograniczać się do tego, aby raz na dwa lata wysyłać naszą reprezentację na Igrzyska - raz zimowe, raz letnie. Nie może ograniczać się do tego, żeby ubrać sportowców na tych imprezach, zapewniać im wikt i opierunek. To oczywiście jedno z zadań, ale rola PKOl jest poważniejsza. Organizacja musi w coraz większym stopniu brać odpowiedzialność za tworzenie zaplecza finansowego dla związków sportowych, które są jego członkami. Druga sprawa - zwiększenie polskiej obecności w międzynarodowych strukturach sportowych, w tym w MKOl i europejskich strukturach olimpijskich. To rzecz konieczna. Jak na piąty kraj w UE - po Brexicie - nasza obecność w tych strukturach jest znacznie słabsza w porównaniu z o wiele mniejszymi nacjami.
Pracę aktualnych władz PKOl ocenia pan negatywnie?
Nie chcę krytykować obecnych władz, bo sport powinien łączyć, a nie dzielić. Swojej kampanii wyborczej nie będę opierał na stwierdzeniach, że poprzedni prezes nie zrobił tego czy tamtego. Swoją kandydaturę przedstawiam w sensie pozytywnym, chociaż liczę, że mój konkurent również pokaże program, bo tego na razie nie uczynił. Unika debaty publicznej, wspólnych wystąpień medialnych ze mną. Ba, w ogóle jakichkolwiek wystąpień, odmawia na przykład udzielania wywiadów. Szereg dziennikarzy, zarówno telewizyjnych, jak i prasowych, już mi to sygnalizowało.
Kandydat na prezesa PKOl powinien wiedzieć, ile medali przywieźli polscy sportowcy z ostatnich IO albo ile jest dyscyplin na igrzyskach? W wywiadzie na antenie Radia Zet dziennikarz zadał panu pytanie o dyscypliny, pan odpowiedział błyskawicznie, że nie ma pojęcia.
Powiedziałem przecież, że zdobyliśmy 11 medali, a na poprzednich trzech igrzyskach po 10. Ale gdyby prezesem PKOl miał zostać ktoś, kto w quizie na 100 pytań odpowiada na 100, to myślę, że ani obecny prezes, ani ja nie mielibyśmy szans. Prezesem PKOl powinien być człowiek, który będzie miał pomysł na sportowy management, dostosowanie PKOl do nowych czasów, w których na przykład prywatne firmy sponsorują sport w o wiele mniejszym stopniu, niż kiedyś. Trzeba znaleźć rozwiązanie sytuacji, w której MKOl w mniejszym stopniu niż w przeszłości wspiera narodowe komitety, pochylić się nad kwestią zagwarantowania sportowych stypendiów dla młodych sportowców przechodzących z wieku juniora w wiek seniora, aby ich nie tracić. To są wyzwania ważniejsze, niż sportowe quizy. Ale dziennikarze, którzy sportem się nie zajmują, a pan taki przykład właśnie przytoczył, mogą mieć różne pomysły. Ich sprawa.
Pytał pan prezesa Jarosława Kaczyńskiego o zgodę na startowanie w wyborach?
Jesteśmy wolnym krajem wolnych ludzi i takie decyzje każdy powinien podejmować sam.
Nie konsultował pan z prezesem tej decyzji? W końcu to poważna funkcja publiczna.
Informowałem o tym fakcie nie tylko dziennikarzy i współpracowników, ale również niektórych polityków, uważając, że powinni się o tym dowiedzieć nie z mediów, a ode mnie. Pamiętajmy jednak, że to delegaci na zjazd PKOl, przedstawiciele związków sportowych decydują, kto będzie prezesem tej organizacji, a nie partie polityczne.
Według opozycji wszystko jest jasne: pana start w tych wyborach jest próbą zamachu PiS na polski sport.
Polityka rządzi się swoimi prawami. Gdy oglądałem parokrotnie piłkarskie mecze Cracovii w towarzystwie aktualnego przewodniczącego komisji sportu Ireneusza Rasia, myślałem, że jest w nim więcej ducha sportu niż działacza partyjnego. Ale jak widać, człowiek czasem się myli.
W przypadku wygrania wyborów, zrezygnuje pan z mandatu w europarlamencie?
Przecież żaden z prezesów PKOl, ani w przeszłości, jak na przykład Piotr Nurowski, który zginął pod Smoleńskiem, ani aktualnie urzędujący prezes, nie zrezygnowali ze swoich wcześniejszych stanowisk. W przypadku Piotra Nurowskiego była to przecież bardzo poważna funkcja szefa wielkiego koncernu. Jest rzeczą oczywistą, że z punktu widzenia interesów polskiego sportu i polskiego ruchu olimpijskiego lepiej, żebym dalej był wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego. Będę mógł wtedy wykorzystać swoje kontakty międzynarodowe dla sportowców startujących z orzełkiem na piersiach.
Nie będzie panu wtedy brakować czasu na wszystkie aktywności?
To kwestia organizacji. Jeśli chodzi o kluczowe dla oceny posła raporty i sprawozdania, jestem na pierwszym miejscu, nie tylko wśród polskich europosłów, ale wśród wszystkich 751 posłów ze wszystkich krajów Unii. Jak widać moja aktywność w Polsce, także aktywność polegająca na wspieraniu polskiego sportu nie przeszkodziła mi w pracy europosła. I odwrotnie, praca europosła nie przeszkodziła mi w społecznym działaniu na rzecz polskiego sportu. Proszę pamiętać, że w minionym roku byłem honorowym patronem takich żużlowych imprez, jak mistrzostwa świata juniorów, mistrzostwa Europy seniorów, żużlowa Liga Mistrzów, wszystkie mecze towarzyskie naszej kadry czy indywidualne międzynarodowe mistrzostwa ekstraligi. Te same imprezy - a będzie ich nawet więcej - odbędą się pod moim patronatem także w tym roku. Można pogodzić zaangażowanie w sport z Parlamentem Europejskim i byciem jego przewodniczącym.
A pensja w PKOl?
Chcę to wyraźnie podkreślić: jako szef PKOl nie wezmę ani złotówki. Nie będę na tym zarabiał, zrezygnuję ze wszelkich apanaży, pensji związanych z tą funkcją. Będę tę funkcję pełnił społecznie, ponieważ zarabiam na życie w Brukseli.
Walka o fotel prezesa PKOl to efekt tęsknoty za sportem? Ponoć jest pan autentycznym pasjonatem, na dodatek z dość bogatą przeszłością jako działacz.
Sport praktycznie od zawsze był moją wielką pasją i tak zostało do dzisiaj. W przeszłości przez osiem lat byłem prezesem i wiceprezesem żużlowego klubu WTS Wrocław, byłem też przez rok w radzie nadzorczej ekstraklasowego klubu piłkarskiego Śląsk Wrocław. Społecznie pracowałem także przez trzy lata w Polskim Związku Piłki Nożnej. Mam pomysł, jak polski sport uczynić mocniejszym od strony finansowej. I stąd moja decyzja. Choć nie ukrywam, że inspiracja wyszła od środowisk sportowych, w tym od ludzi pracujących w PKOl.
Co dokładnie robił pan w PZPN?
Byłem wiceprzewodniczącym wydziału zagranicznego w czasie walki o Euro 2012. Do dzisiaj pamiętam zupełnie niebywałe negocjacje w Larnace na Cyprze. Wówczas Cypryjczyk był jednym z członków Komitetu Wykonawczego UEFA i moje rozmowy z nim, aby ów cypryjski działacz poparł kandydaturę Polski i Ukrainy, były dość niesamowite. Dobrze, że wziąłem ze sobą jako świadka ówczesnego ambasadora Polski na Cyprze.
Co znaczy niesamowite?
Wie pan, spuśćmy na to zasłonę miłosierdzia. Powiedzmy, że ten Cypryjczyk funkcjonował w sporcie w sposób odległy od standardów skandynawskich.
Rozpoczął pan pracę w PZPN w 2005 roku, czyli w czasie, gdy wybuchła w polskiej piłce afera korupcyjna. Gorący czas.
Z PZPN zacząłem współpracować jeszcze zanim ta afera wybuchła. Nie byłem w szoku, gdy sprawa wyszła na jaw. Wielu z nas wiedziało, że w polskim futbolu działo się wtedy źle lub bardzo źle. Stąd moja decyzja o kandydowaniu wówczas na prezesa związku. W prawyborach wśród klubów ekstraklasy zabrakło mi jednego głosu, aby zostać jednym z trzech oficjalnych kandydatów na prezesa PZPN. Wszystko dlatego, że na spotkanie w Warszawie nie dojechał ówczesny wiceprezes Polonii Bytom. Cóż, Konrad Adenauer wygrał jednym głosem wybory na kanclerza Niemiec, a ja jednym głosem przegrałem prawybory na prezesa PZPN.
To był wówczas beton w pełnej krasie?
Nie chcę mówić źle o ludziach, nie mam takiego zwyczaju, ale rzeczywiście szereg osób tkwiło wtedy jeszcze w dawnych czasach.
Dużo się zmieniło od tamtego momentu w polskiej piłce?
Jest dużo dobrej zmiany, wielu nowych ludzi i polska piłka w sensie sportowym, organizacyjnym oraz w sensie czystości jest w dużo lepszej kondycji.
Po drugich wyborach na prezesa PZPN, w których nie udało się panu wygrać, powiedział pan: więcej próbował nie będę. Podtrzymuje pan te słowa?
Tak.
Dlaczego?
Lubię chodzić na mecze piłki nożnej i w przypadku zwycięstwa w wyborach jako prezes PKOl na pewno będę się konsultował z PZPN, ale ten etap w moim życiu po prostu uważam za zamknięty.
Lubi pan wracać pamięcią do czasów pracy w WTS Wrocław?
Jak to w sporcie, było raz na wozie, raz pod wozem, ale istotnie zdobyliśmy wicemistrzostwo kraju, zajmowaliśmy wysokie miejsca w tabeli, nigdy nie spadliśmy z ligi. Choć sezon po mojej rezygnacji z funkcji w zarządzie wrocławskiego klubu drużyna wywalczyła tytuł mistrza. Z tego powodu zawsze tkwiło we mnie poczucie niespełnienia. Wspominam jednak ten czas bardzo dobrze i cieszę się, że dzisiaj mój syn, który jest już drugą kadencję posłem, a aktualnie także wiceprzewodniczącym komisji spraw zagranicznych, jest w radzie tej samej Sparty Wrocław.
Z zamiłowania do żużla wzięła się pana znajomość ze Zbigniewem Bońkiem, prezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej, a prywatnie również wielkim fanem tej dyscypliny?
Zibiego bardzo szanuję i prywatnie bardzo lubię. Rzeczywiście, wśród piłkarzy i byłych piłkarzy był to jeden z największych fanów żużla, a szczególnie swojego krajana z Bydgoszczy, Tomasza Golloba, do którego ja też mam wielką słabość.
Widział pan na Twitterze wpisy prezesa Bońka na temat pana walki o fotel prezesa PKOl?
Widziałem, nawet przed kilkoma dniami, gdy zamieściłem zdjęcie sprzed Parlamentu Europejskiego, napisał do mnie: widzę cię na prawo i lewo, a co z wyborami w PKOl? Odpisałem mu, że dziękuję za pamięć. Miło, że o mnie pamięta, ja o nim też.
*wp.pl (18.04.2017)