Antytuskowa szarża PiS i próba zablokowania reelekcji Tuska na stanowisku szefa Rady Europejskiej nie tylko zakończyła się kompletnym blamażem, ale doprowadziła także do poważnych dla PiS-u strat wizerunkowych na krajowym podwórku.
Po pierwsze, nastąpiło tąpnięcie w sondażach i – co nie miało miejsca od wyborów z 2015 roku – PiS i Platformę dzieli ledwie kilka (a nie – jak to bywało – kilkanaście) punktów procentowych. Ale po drugie, co może wydać się nawet bardziej zaskakujące, Donald Tusk, zestawiany w sondażu z Andrzejem Dudą, nieznacznie wygrywa z nim II turę wyborów prezydenckich.
Tusk od dłuższego czasu nie jest obecny w krajowej polityce. Być może niektórzy powoli przyzwyczajali się do myśli, że Tusk to raczej „był” niż „jest” lub „będzie”. Kaczyński zrobił wszystko, co mógł, by to zmienić. Bo to sondażowe zwycięstwo Tuska bierze się nie stąd, że nagle połowa Polaków zapałała miłością do byłego premiera (zwłaszcza, że wielu – i słusznie – ma dość krytyczną opinię o rządach Donalda Tuska), ale stąd, że skoro PiS jest antytuskowy, to ci, co są antypisowscy siła rzeczy stają się w takim sondażu zwolennikami Tuska.
Oczywiście dzisiaj nie czas, by prognozować, kto wystartuje w wyborach prezydenckich za trzy lata (a tym bardziej – kto w nich wygra). Ale z motywowanej kompleksami i osobistą nienawiścią antytuskowej batalii, z jaką wystąpił Jarosław Kaczyński, wynika jeden, chyba jednak pozytywny wniosek: że jeśli więksi i mniejsi liderzy opozycji nie będą potrafili się dogadać, to – wbrew swojemu własnemu interesowi – „wymusi” to na nich prezes Kaczyński.
I to będzie jedyna zasługa Kaczyńskiego dla polskiej demokracji.