Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Polska – Niemcy: protokół rozbieżności i wspólne interesy

Ostatnia wizyta kanclerz Angeli Merkel w Warszawie, a także ujawnienie faktu, że latem zeszłego roku doszło do nieformalnego i nienagłaśnianego „spotkania na szczycie” Kaczyński Merkel może stworzyć nową jakość w relacjach między Berlinem a Warszawą. Może, ale nie musi. Tym bardziej warto pokusić się o pokazanie tego, co może nas łączyć, ale też tego co może nas dzielić i, wreszcie, tego co na pewno nie da się podciągnąć pod „wspólny mianownik” .

Sojusz stabilnych

Łączy nas względna stabilność wewnętrzna. Oba nasze państwa na tle innych krajów „Wielkiej Szóstki” prezentują się wręcz znakomicie. Aby to unaocznić, krótki opis: wielka Brytania – Brexit, Francja – możliwość Frexitu, a więc wyjścia Paryża i z UE i z NATO, co zapowiada kandydatka ciesząca się poparciem ponad 1/3 Francuzów (sic!), Włochy – upadek rządu, prawdopodobieństwo przyspieszonych wyborów i zapowiedź wyjścia Italii ze strefy euro przez lidera sondaży Ruch Pięciu Gwiazd, Hiszpania – dwa razy wybory w 2016 roku, w efekcie rząd mniejszościowy, trudna sytuacja ekonomiczna, tendencje separatystyczne, szczególnie silnie w Katalonii. Wreszcie trudna sytuacja gospodarcza i społeczna w tym Królestwie. Jak widać, Berlin Warszawa jawią się jako oazy stabilności, które oczywiście w pewnych sprawach będą ze sobą konkurować – to naturalne wśród dużych państw – ale w innych, także w tzw. wymiarze europejskim, we wzajemnym interesie powinny kooperować.

Brexit wymusi zmianę Traktatu

To,co może, a nawet powinno być wspólne między liderem Unii, jakim są Niemcy a liderem „nowej Unii” (państwa, które weszły do UE po 2004 roku), jakim jest Polska to uratowanie „projektu europejskiego”. Wspólnoty Europejskie mają setki wad, ale ich rozpad byłby, w wymiarze geopolitycznym, bardzo dobry dla Rosji i bardzo zły dla tejże Rosji sąsiadów w tym Polski... Oczywiście nie chodzi o to, aby Sarmaci i Teutoni wspólnie maszerowali krzycząc: „Unia! Unia!”, bo jednak trawestując Wieszcza może wyłonić się Bóg zza gorejącego krzaka i zapytać: „jaka?”. No, właśnie: o jaką Unię chodzi? Jeśli Berlin będzie „uciekał do przodu” forsując koncepcję „Europy dwóch prędkości”, to uczyni to na pewno bez Warszawy: nas takie gierki nie interesują. Takie socjotechniczne gierki mogą tylko jeszcze bardziej usadowić UE na swoistej „równi pochyłej”. To nie jest pomysł na uratowanie Unii to jest pomysł na jej definitywne pogrążenie.

Lepiej rozmawiać o konkretnych rozwiązaniach. Słyszymy, że Niemcy są przeciwne zmianie Traktatu Europejskiego, a Polska do tego prze. To złe postawienie sprawy. Być może Berlin minimalistycznie chce zmieniać tak, aby nic nie zmienić, a my nie tyle maksymalistycznie, co realistycznie chcemy zmieniać tak, aby owe zmiany były daleko idące i stwarzały nadzieję na wyjście z euroimpasu. Rzez w tym, że z tego wielu uczestników debaty na ten temat, która toczy się w mediach, chyba nie zdaje sobie sprawy. Zmiany Traktatu Europejskiego są, ze względów formalno-prawnych, konieczne. Nastąpić one muszą w związku z Brexitem. Gdy jakiekolwiek państwo przystępuje do UE, istnieje automatyczna potrzeba zmiany Traktatu, który jest zawierany z udziałem wszystkich członków Unii Europejskiej. Tyle, że zasada ta działa też w drugą stronę: jeżeli jakieś państwo opuszcza Unię, również jest konieczna zmiana Traktatu. Nie było tak w przypadku Grenlandii, ponieważ to olbrzymie terytorium, które zdecydowało się powiedzieć UE: „żegnaj”, nie jest odrębną państwowością, tylko częścią królestwa Danii. Ale na pewno będzie tak w przypadku Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej i nastąpić to musi najpóźniej za dwa lata.

UE bez „nowej Unii” czyli „Europa dwóch prędkości”

Pytanie więc nie „czy zmieniać traktat?” tylko w „jaki sposób go zmieniać?”. Słowem jaki kształt ma przyjąć wspólna Europa po zmianie Traktatu, jakie mechanizmy i reguły gry mają być zmienione, a jakie nowe wprowadzone. I w jakim kierunku należałoby pójść . To temat bardzo konkretnych rozmów polsko-niemieckich, ale też w szerokim gronie europejskiej rodziny „28-1”.

Niemcy, znane z pragmatyzmu, są mniej ofensywne, gdy chodzi o promowanie federalistycznych rozwiązań i tworzenia „supereuropaństwa” niż Francja, która, jak się wydaje, swoje różnorakie słabości wewnętrzne chce przykryć klasyczną ucieczką do przodu i wręcz pogróżkami, iż „znajdziemy formułę innej integracji, bez Was” (w znaczeniu: Polski? „nowej Unii”?), jak miał się ostatnio wyrażać ambasador Republiki Francuskiej przy UE. Skądinąd akurat w tej sprawie nie ma czegoś takiego, jak jedno oficjalne niemieckie stanowisko. Czy ze względów taktycznych czy też z powodu rzeczywistej różnicy poglądów jest akurat w tej sprawie wyraźny podział między CDU a SPD. Wspólny udział w rządzie Frau Kanzlerin tych różnic nie przekreślił. Warto zwrócić uwagę na daleko idące, bombastyczne sformułowanie, którego tuż po Brexicie użył ówczesny szef niemieckiego MSZ-etu, a za parę dni już prezydent RFN Frank-Walter Steinmeier. Mówił on wprost o pójściu dalej w kierunku Europy federalnej, ale też „Europy karolińskiej” czyli wąskiej Unii opartej o bogatą „starą Unię”, nawet jeszcze sprzed rozszerzeń w latach 1970., 1980., 1990. Wówczas ripostował mu szef urzędu kanclerskiego, co odebrano jako zdystansowanie się Angeli Merkel wobec tych nierealistycznych planów. To zresztą jeden z powodów, dla których lepiej mieć w Niemczech rządowego partnera w postaci CDU-CSU niż w lewicy.

Głośne milczenie Niemiec

Czy prace nad narodowym Traktatem Europejskim mogą być międzynarodową płaszczyzną współpracy między naszym państwami? I tak – i nie. Nie, bo choć Warszawa ustami Jarosława Kaczyńskiego deklaruje taką gotowość i potrzebę od czasu, gdy Brexit stał się faktem, to Niemcy, publicznie i nieoficjalnie, sygnalizują niechęć do zmian, bo mogą one – ich zdaniem – być jak otwarcie puszki Pandory. Tak – bo przecież ze względów formalno-prawnych i tak i tak Traktat Europejski musi być zmieniony ze względu na wyjście z UE Wielkiej Brytanii. A skoro musi być zmieniony, to musimy współpracować nad tym, by jego kształt był zadowalający i dla „starej Unii” i dla „nowej Unii”. A tylko w taki sposób UE będzie dalej atrakcyjna dla wszystkich jej członków nie tylko jej części.

Gdy w sprawie polskiego postulatu, chętnie podchwytywanego w stolicach państw naszego regionu, słyszymy, że jasno formułowana jest teza zwiększenia roli parlamentów narodowych – słyszymy głośne niemieckie milczenie. Przecież domagamy się dokładnie tego samego, co... Republika Federalna Niemiec już uczyniła! Już będąc w opozycji Prawo i Sprawiedliwość sugerowało przeniesienie w tej mierze na nasz grunt doświadczeń znad Renu. Tamtejsza niższa izba parlamentu czyli odgrywający rolę kluczową w porównaniu z Bundesratem Bundestag wyraźnie powiększył swoje prerogatywy w kontekście akceptowania (lub nie) wszelkich spraw związanych z integracją europejską. Teraz to posłowie w Berlinie w praktyce decydują o tempie eurointegracji, jej skali i tym jakie konkretne kompetencje należy przekazać znad Sprewy do Brukseli. To Bundestag jest swoistym „zaworem bezpieczeństwa” w relacjach Niemcy – Unia Europejska. Ale gdy sąsiad Niemiec – Polska chce skopiować, na skalę europejską, doświadczenie Berlina, władze RFN jakoś nie kwapią się do procesu europeizacji tej swojej politycznej praktyki. Przynajmniej na razie. Czy chodzi o to, aby tylko jeden parlament w Europie (UE) miał takie właśnie, w jakimś sensie nadzorcze, kompetencje?

Ale to wszystko jest przecież do dyskusji.

Zawsze dbać o Polaków

Jest też protokół fundamentalnych rozbieżności. Nie znikną one nawet wtedy, gdyby liderzy obu państw spotykali się ze sobą nawet raz w miesiącu. Protestujemy, wraz z szeregiem innych krajów, przeciwko gazociągowi OPAL, tak jak byliśmy przeciw Nord Streamowi I i śp. Nord Streamowi II. Nie sądzę, by Niemcy gwałtownie zmienili tu swoje stanowisko, choć niczego nie można wykluczać w dłuższym wymiarze czasowym. Nie odpuścimy haniebnych praktyk Jugendamtu, które sprowadzają się do zabierania polskich dzieci polskim rodzicom. Tu, być może prędzej, możemy osiągnąć dostrzegalny postęp. Wreszcie będziemy twardo domagać się uznania ponad 2 milionów Polaków mieszkających w RFN za mniejszość narodową. Będziemy przypominać, że nasi rodacy mieli ten status nie tylko w okresie Republiki Weimarskiej, ale nawet w pierwszych latach III Rzeszy Hitlera (sic!). Nieprzypadkowo uznaje się u naszego zachodniego sąsiada za mniejszość narodową jedynie nieliczne wspólnoty Serbołużyczan, Fryzów czy Duńczyków, a odmawia się tego praw Polakom (choć nie tylko im). Wiąże się z tym niebywale skromna pomoc finansowa dla Polaków – obywateli RNF, która jest, uwaga, znacznie mniejsza niż pomoc relatywnie biednego państwa polskiego dla mniejszości niemieckiej w naszym kraju. O tej asymetrii nie zapomnimy i będziemy to podnosić, obojętnie czy to się będzie podobało nad Sprewą czy nie.

Polska i Niemcy powinny współpracować, ale współpraca ze strony państwa polskiego nie będzie polegać na nagłej amnezji w sprawach, które były i są kluczowe dla naszego interesu międzynarodowego.

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (13.02.2017)

Data:
Kategoria: Polska

Ryszard Czarnecki

Ryszard Czarnecki - https://www.mpolska24.pl/blog/ryszard-czarnecki

polski polityk, historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII i VIII kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister – członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.