Przyznaję, że długo nie doceniałem tego zagrożenia, wprowadzony w błąd rzekomym doświadczeniem ekonomicznym ministra rozwoju. Mateusz Morawiecki wydawał mi się osobą, która powstrzyma socjalistyczne zapędy PiS-u, jak to się wcześniej udało śp. premier Zycie-Gilowskiej. Oto człowiek znający współczesne realia, rozumiejący istotę procesów gospodarczych – myślałem naiwnie, bagatelizując problem rozdawnictwa publicznych pieniędzy i zauważalnie opresyjnego stosunku „dobrej zmiany” wobec przedsiębiorców. Po wysłuchaniu dzisiejszych wystąpień* w szkole ojca Rydzyka rozwiały się jednak moje złudzenia, że ktokolwiek w tym rządzie ma pojęcie, jak się powinno obchodzić z finansami kraju.
Okazało się, że umiejętność gry na instrumentach bankowych nie wystarczy, aby dyrygować całą orkiestrą. Morawiecki ma wiele konceptów sprawiedliwego podziału owoców rozwoju, ale przemawiając na toruńskiej uczelni nie przedstawił dosłownie żadnego pomysłu, w jaki sposób zamierza ten rozwój osiągać. Wicepremier, podobnie do swego zwierzchnika, zdaje się zupełnie nie przejmować faktem, że chodzi o coś zgoła odmiennego niż lichwa, która w swej istocie po prostu jest, występuje w naturze niczym powietrze, bez konieczności stymulowania, stwarzania warunków itd. Wyłącznym przedmiotem zainteresowań obu decydentów zdaje się być kwestia podziału zysków państwa. Jak zyski wypracować - nie wiadomo. Arkana tej sztuki ustępują starannie opracowanemu zagadnieniu sprawiedliwości społecznej, zgodnie z którego wytycznymi rząd zamierza zmusić przedsiębiorców do inwestowania w biedniejszych rejonach Polski i własnoręcznie kierować tam fundusze publiczne, w formie programów socjalnych „z plusem” albo pośrednio, poprzez przedsięwzięcia infrastrukturalne.
Plan nie uwzględnia żywotności gospodarczej, chociaż jest to czynnik wynikający wprost z warunków, jakie zapewnia państwo. Regulacje zatrzymują wzrostowy proces, a wtedy rozwój usycha, jak drzewo oskubane ze wszystkich liści. Dlatego zarządzanie finansami polega na zapewnieniu jak najdoskonalszych warunków do rozkwitu, dopiero za tym idzie dystrybucja korzyści. Inaczej, w konsekwencji opacznych zabiegów zmaltretowana gospodarka więdnie i jedynym, co pozostaje w takiej sytuacji przedsięwziąć, to wyrwać ją z korzeniami, pokroić i rozdać mieszkańcom Polski wschodniej. Morawiecki nie rozumie (a przynajmniej takie wrażenie sprawia), że przyczyną bierności polskich przedsiębiorców nie jest wcale złośliwość (jak się wydaje prezesowi Kaczyńskiemu), lecz obiektywne okoliczności, które odstręczają od zaangażowania. Po cóż ryzykować prywatnym kapitałem w sytuacji, kiedy władza wyciąga ręce po ewentualne profity? Bezpieczniej ulokować fundusze w papierach wartościowych i wyczekiwać na czasy politycznej stabilizacji.
Nie przypadkiem w tytule „Strategia na rzecz odpowiedzialnego rozwoju” ostatnie miejsce przypada składnikowi, który jest decydujący. Pod względem kolejności priorytetów właściwsza byłaby składnia: „Rozwoju odpowiedzialnego - strategia”, zaś w gabinecie ministra rzeczonego resortu, w eksponowanym miejscu widnieć powinno przykazanie: „It’s the development, stupid!”. Rozwój, rozwój - po trzykroć rozwój. Bez niego nie doczekamy żadnej sprawiedliwości, o zachodnim dobrobycie nie wspominając. Dynamika PKB poniżej 3% nie zapewni ani wsparcia drugim i kolejnym dzieciom, ani świadczeń emerytom przedterminowym, ani tym bardziej nie zbuduje miliona elektrycznych samochodów czy dronów. A pańskie ambitne plany polityczne, panie wicepremierze, spełzną na niczym i wróci pan do sektora bankowego, rozdzielać dywidendy między udziałowcami.