Zapewne nie trzeba już nikogo przekonywać, że kryzys nie jedno ma imię. Nawet w zakładach tej samej branży. Okazuje się, bowiem, że ta sama globalna recesja sprawia, że pracownicy jednych fabryk niema, co tydzień dowiadują się kolejnych postojach (zwanych czasem dniami nie produkcyjnymi) i boją się o swoje miejsca pracy, a załogi innych pracują praktycznie non – stop i martwią się czy po tym kieracie rodziny ich jeszcze poznają. Zwłaszcza jak nie zostawili w domu aktualnego zdjęcia.
Można rzecz jasna, wszystko tłumaczyć rynkowymi zawirowaniami i udowadniać, że wprowadzone przez część europejskich rządów dopłaty (przez jednych nazywane złomowymi, przez innych ekologicznymi) zwiększyły zainteresowanie małymi autami, na czym skorzystał nasz zakład. I dlatego konieczna jest praca w niedziele, czyli przez siedem dni w tygodniu. O dwa dłużej niż przewiduje kodeksowa norma! W tym na pozór logicznym rozumowaniu zapomina się jednak, że robocze niedziele są także konsekwencją założenia, że sytuacją normalną jest praca w soboty. To właśnie wynika z dążenia do maksymalizacji zysków mnożenie nadgodzin i wprowadzenie – pod pozorem szczególnych potrzeb pracodawcy – praktycznie sześciodniowego tygodnia pracy, sprawiły, że gdy pojawił się rzeczywiście nieprzewidziany wzrost sprzedaży, zaczęło brakować dni na realizację zamówień. Przy okazji pozbawiono pracowników nie tylko czasu przewidzianego na wypoczynek (zgodnie z Kodeksem Pracy nieprzerwane 35 godzin raz na tydzień) i dla najbliższych. Na rodzinny weekend załoga może jedynie czekać niczym bohaterowie Hłaski na ósmy dzień tygodnia. Z identycznym skutkiem. Zresztą, gdyby ósmy dzień tygodnia został wprowadzony, to zapewne bardzo szybko by się okazało, że w FAP jest to dzień roboczy.
Mechanizm wprowadzania kolejnych „włoskich” dni jest prosty – decyduje zwykły przymus ekonomiczny. Przy systematycznie rosnących kosztach codziennego życia większość zatrudnionych ma coraz większe problemy z przysłowiowym związaniem końca z końcem. Zwłaszcza, że płace zasadnicze dyrekcja naszej firmy cały czas stara się utrzymywać na niskim poziomie. Jednocześnie praca w dni wolne jest znacznie lepiej płatna i wiele osób, aby na wielkanocnym stole stało coś więcej niż tylko koszyczek nie miało innego wyboru, jak spędzać soboty i niedziele w pracy na liniach produkcyjnych. Przy okazji firma zgrabnie przerzuca na załogę rynkowe ryzyko. Gdy bowiem popyt na samochody jest nadzwyczajnie wysoki (tak jest obecnie) pracownicy w miarę godnie zarabiają, wystarczy jednak, aby sprzedaż wróciła do normalnego poziomu i zarobki gwałtownie zmaleją. I znacznie szybciej, od spadku produkcji. Bowiem znikają najlepiej płatne dniówki, a zostaną te „zasadnicze”, które przeważnie nie wystarczają na utrzymanie rodziny. Dlatego ciesząc się z niedzielnych bonusów i czekając na ósmy dzień tygodnia warto powalczyć o wzrost stawek zasadniczych.
Mr Solidarek.
Źródło: miesięcznik „Niezależny ZWIĄZKOWIEC” wydawany przez MOZ NSZZ „Solidarność”, autor Mr Solidarek.
Zamieścił Wajcha.