Z antypisowskiego triumwiratu Kijowski, Petru, Schetyna jedynie ten ostatni zdołał zachować reputację w toku wielomiesięcznej konfrontacji z „dobrą zmianą”. Dwaj pozostali panowie, zapewne ze względu na niewielkie doświadczenie, dosyć prędko ulegli typowym pokusom, jakie świat polityki ma do zaoferowania. Seks i pieniądze towarzyszą władzy od zawsze, więc nie można mieć specjalnych pretensji do aspirujących, że zabrakło im wiary, cierpliwości lub rozeznania, co w tym pakiecie stanowi wartość najwyższą. Błędy popełnia każdy, lecz szczególnie w przypadku osób znajdujących się na świeczniku liczy się zręczność w utrzymywaniu wszelkich grzeszków w tajemnicy przed opinią publiczną. Prawda ostatecznie musi wyjść na jaw, ale co bardziej utalentowani potrafią przez całkiem długi czas epatować wizerunkiem czystego jak łza. Na tym m.in. polega polityczne rzemiosło, aby prywatne namiętności ukryć pod płaszczykiem zatroskania o losy narodu i ojczyzny.
Nie twierdzę, że zagraniczny urlop prezesa Nowoczesnej w towarzystwie partyjnej koleżanki (w bardzo niefortunnym terminie) oraz niezręczność polegająca na uzyskiwaniu przez założyciela KOD-u korzyści finansowych z ponoć bezinteresownej działalności w obronie demokracji ostatecznie przekreślają kariery Petru i Kijowskiego. Bez wątpienia kładą się jednak cieniem na ich rzekomej trosce o stan państwa pod rządami PiS-u, która najwidoczniej ustępuje sprawom osobistym w hierarchii priorytetów. Naturalny kontrast dla tej pary przedstawia trzeci konkurent, przewodniczący Platformy, który na tle portugalskiego romansu i faktur za usługi informatyczne wypada niczym własny uśmiech w zestawieniu z analogicznym prezesa Kaczyńskiego. Niezależnie od tego, jak oceniamy Grzegorza Schetynę od strony moralnej to faktem jest, że z podobną starannością pielęgnuje publiczny wizerunek co dba o uzębienie. Trudno sobie wyobrazić, żeby podczas sejmowego protestu mógł zabawiać się z podwładną na Maderze albo z przywłaszczonych datków uczynić źródło utrzymania.
Pod względem świadomości politycznej Schetynie znacznie bliżej jest do Kaczyńskiego niż niefrasobliwych konkurentów z opozycji. Wyrastają obaj ponad poziom prozaicznych roszczeń względem pieniędzy i sławy rozumiejąc, że to władza jest prawdziwą solą tej ziemi. Szef PiS-u gra już oczywiście w innej lidze, jest żywą legendą frontu patriotycznego i liderem Europy Środkowej, a tymczasem Schetynę wciąż postrzega się jako polityka formatu krajowego, aczkolwiek reprezentują ten sam nieliczny sort patrzących dalej niż czubek własnego nosa. Co oczywiście nie jest jeszcze dowodem na szczytne intencje, natomiast świadczy o powadze i determinacji w dążeniu do realizacji zamierzeń. Raczej nie ma przypadku w tym, że wraz z nadejściem 2017 wyłania się obraz polskiej sceny z dwoma rozgrywającymi, których otaczają marionetki. W sytuacji, kiedy opozycją wstrząsają indywidualne kompromitacje, a rząd próbuje wybrnąć z problemu głosowania nad budżetem, co do którego istnieją poważne wątpliwości natury zarówno etycznej jak i prawnej, warto pamiętać o tym, kto de facto pociąga za sznurki figur pełniących rolę „słupa”.