Wybitny samorządowiec, profesjonalny, wymagający szef, niebywale pracowity człowiek.
Był burmistrzem Witnicy w latach 1990-2014. Sprawował urząd w trudnych czasach, kiedy w Polsce trwała transformacja. Urodził się 8 kwietnia 1958 roku.
Odszedł po długiej walce z chorobą, zostawiając w Witnicy to co najcenniejsze – swoje serce. – To był samorządowiec z krwi i kości. Dla Witnicy poświęcił, można powiedzieć, całe swoje życie. Zabiegał o pieniądze z zewnątrz na inwestycje, zabiegał o inwestorów. Odpowiedzialny, profesjonalny w tym, co robił i w planowaniu, i w wykonywaniu swoich zadań. Szanował ludzi, słuchał – wspomina wieloletnia współpracownica burmistrza, Agnieszka Chudziak.
– Był szefem przede wszystkim wymagającym. Najpierw wymagał od siebie, ale od pracowników również. Lubił, jak się podchodziło profesjonalnie i rzetelnie do pracy, ale też potrafił pomóc w niektórych sytuacjach. Jako współpracownik, później jako przyjaciel, ciepły człowiek. Nieraz sprawiał wrażenie dumnego, momentami także niedostępnego, natomiast w bliższym kontakcie na pewno zyskiwał. Witnica to jest to miejsce, które chciał zmieniać. Tu chciał pozostawić po sobie ślad i naprawdę pozostawił ogrom takich miejsc, z którymi będzie kojarzył się cały czas – mówi Agnieszka Chudziak.
Kochał zwierzęta, wysiłek fizyczny w ogrodzie, był ostoją w trudnych chwilach.
Nie lubił niepunktualności. Potwierdza to również siostra Andrzeja Zabłockiego, Teresa Komorowska. – W zasadzie nie spóźniał się do pracy i był bardzo pracowity. Najpierw praca w Urzędzie, potem spotkania, rocznice, sesje, wyjazdy robocze. Nigdy nie ograniczał się do 8 godzin. Kiedy ja szykowałam się do szkoły, on jeszcze przed otwarciem urzędu objeżdżał miasto, często późnym wieczorem widziałam światło w jego gabinecie. Nie wiem, jak starczało mu czasu na życie prywatne. Lubił ciężki wysiłek fizyczny w ogrodzie, w lesie, bo tam mógł się odstresować… Kochał zwierzęta, może dlatego, że od zawsze były one w naszym rodzinnym domu i w dzieciństwie uratowały mu życie.
Jako brat – Był oparciem, kiedy było źle. Po prostu pomagał bez zbędnych wyjaśnień, natomiast nie wyobrażam sobie, że mogłabym ja lub Andrzej wykorzystywać do czegoś prywatnego funkcję burmistrza – większość moich uczniów nawet nie wiedziała, że jestem jego siostrą. Potrafiliśmy się spierać o sprawy gminne i cieszę się, że on, uparciuch - czasami posłuchał w tym względzie starszej siostry. Być może jego życie - takie krótkie - o tyle miało sens, że zapracował nim na dwa życia. Minęły 2 lata od zmiany władz, a ja do dziś widzę, jak często wykorzystywane są projekty i pomysły z jego czasów i jaki ogrom decyzji był ze wszech miar słuszny.
Lubił żartować i śmiać się, był bardzo związany ze swoją rodziną.
– Bardzo wyraźnie oddzielał sferę prywatną swojego życia, od tej oficjalnej, co wielu ma mu za złe. Miał surowe zasady w tym względzie i był skromny. Mierziła go i wprawiała w zakłopotanie tytułomania, nadmierne pochwały, dwulicowość, ale cenił sprawiedliwą lub krytyczną ocenę. Bolały złośliwe plotki, nieodłączny aspekt życia w małym miasteczku i niesprawiedliwe lub specjalnie tworzone kłamliwe opinie, tyle że przez całe swoje urzędowanie nie zniżył się do wytoczenia choćby jednego procesu sądowego o zniesławienie. Tak, był wrażliwy, jak bardzo wrażliwy pokazała jego choroba, ale na szczęście nie był małostkowy – dodaje pani Komorowska – no i prywatnie lubił żartować i się śmiać. Cenił sobie towarzystwo sprawdzonych przyjaciół. Z pewnością nie pasował do dzisiejszych wymagań podobania się i lansowania. Ale proszę nie myśleć, że nie miał wad – z uśmiechem dodaje rozmówczyni - oczywiście że je miał, jak każdy człowiek. Dziś jednak nie o nich rzecz.
Jako ojciec – Jego córki kochały go i bardzo były z nim związane oraz dumne z tego, kim był, chociaż podobnie jak i żona – powtarzały, że Witnicę stawiał na pierwszym miejscu, a one chciałyby spędzać z nim więcej czasu. Zastanawiam się, ilu ojców może pochwalić się dzisiaj takim szacunkiem swoich dzieci? Wszystkim życzyłabym też tej ciepłej, rodzinnej atmosfery, jaka panowała w jego domu – mówi siostra.
Wybrał życie społeczne.
– Myślę, że nie wybrał wielkiej polityki (a miał takie propozycje) - tylko pracę dla rodzinnej gminy, bo to wypływało z wychowania. W domu rodzice wpajali nam wagę uczciwości, dobrego wykształcenia i ciężkiej pracy, także pracy społecznej oraz dumy z miejsca, w którym się mieszka. Jak pamiętam - Andrzej już w Technikum Drogowym w Zielonej Górze był przewodniczącym samorządu szkolnego. Potem funkcja przewodniczącego rady miejskiej i potem start w wyborach samorządowych. Witnica była dla niego naprawdę bardzo ważna. To było autentyczne, nie na pokaz i nie dla kariery – wspomina Teresa Komorowska.
Witnicę uważał za początek i koniec świata…
– To był bardzo kreatywny człowiek, który miał tysiące pomysłów, które chciał spełnić, zrealizować. I naturalnie odszedł od nas za wcześnie – mówi Franciszek Faściszewski. Burmistrza znał stosunkowo krótko, bo 5 lat. Poznali się w stowarzyszeniach, których inicjatorem był Andrzej Zabłocki. Większość życia pan Faściszewski spędził poza granicami kraju. Jak mówi - Przybywając zza granicy mogłem zauważyć, jak Witnica się zmieniała. Widziałem to, czego ludzie mieszkający tutaj może mogli nie zauważać, bo to było dla nich normalne. Pamiętam, jak nieraz burmistrz opowiadał, że dla niego sensem życia jest rodzina i gmina. To było najważniejsze.
– Andrzej Zabłocki Witnicę uważał zawsze za początek i koniec świata. To był niezwykły człowiek, człowiek wielkiego formatu. To był człowiek, który nauczył nas kochać Witnicę. Nie tylko Witnicę, kochać ludzi w ogóle. Pracował ponad przeciętność. Ja nieraz tu przyjeżdżałem, jak on jeszcze był burmistrzem i patrzyłem jak o dwudziestej wieczorem światło się świeciło w jego kancelarii – wspomina Franciszek Faściszewski.
– Pan Andrzej powiedział kiedyś, że sukces Witnicy to jego życiowy cel. To mi się bardzo spodobało – kończy Franciszek Faściszewski.
Źródło: Fotografia rodzinna Państwa Zabłockich.