Mając wpływ na decyzje pozwoliłbym więc rodzinom ofiar zachować swoje wyobrażenia o czynnikach, które doprowadzić miały do tragicznego wydarzenia, ponieważ ustalenie bezwzględnej prawdy, niezależnie od faktycznej możliwości dokonania takiego osądu, zarówno dla wierzących w wersję o zamachu jak i przekonanych o nieszczęśliwym zbiegu okoliczności wiązałoby się tylko z kolejną traumą. Żadna ze stron nie pogodzi się z wersją, która nie konweniuje z ich dotychczasowymi poglądami, a zatem salomonowym rozwiązaniem jest w tym wypadku pozostawić rzecz bez ostatecznego rozstrzygnięcia.

Tym bardziej, że ekshumacje nie leżą w interesie państwa polskiego, a potencjalna wiedza o udziale Rosji w zdarzeniach może w obecnej sytuacji geopolitycznej stanowić wyłącznie balast. Załóżmy bowiem, że rząd uzyska dowody potwierdzające zasadność formułowanych przez siebie teorii spiskowych – jakie ma pole manewru? Istnieje wszak znikome prawdopodobieństwo, aby jakikolwiek plan odwetowych działań uzyskał wsparcie sojuszników z NATO lub Unii Europejskiej. Mało tego, wskazanie palcem na Rosję może przynieść Polsce jedynie izolację na arenie międzynarodowej, a co gorsza sprowokować wschodnie mocarstwo do rozpoczęcia otwartego konfliktu – jako naturalnej konsekwencji wcześniejszego aktu terroru. Czy, i w imię czego, warto ponosić ryzyko?

Oczywiście nie neguję prawa do godnego pochówku ofiar przez bliskich. Wątpliwości co do właściwego umiejscowienia szczątków powinny zostać wyjaśnione, lecz z inicjatywy i za zgodą zainteresowanych rodzin – w żadnym razie wbrew ich zdaniu. W aktualnych okolicznościach eksploatowanie tematu katastrofy zdaje się mieć jednak wyłącznie wymiar propagandowy lub, co jeszcze bardziej przykre, materialny. Natomiast dysproporcja między roszczeniami finansowymi poszczególnych osób, a ich stosunkiem do pomysłu otwierania trumien układa się niestety w logiczny ciąg, który wyraźnie świadczy o politycznej inspiracji.

Daleki jestem od rzucania oskarżeń wobec wszystkich żałobników po stronie pisowskiej, którzy nadal (po upływie 79 miesięcy) nie pogodzili się ze stratą. Pretensje mam głównie do prezesa partii rządzącej. Jako polityk mieniący się patriotą winien przedkładać dobro ogółu ponad partykularne interesy nielicznych grup, bez względu na stopień poszkodowania, którego doznały. Tymczasem trudno powstrzymać się od konkluzji, że w przypadku katastrofy smoleńskiej Jarosław Kaczyński kieruje się przede wszystkim własnym widzimisię. I nie zamierza przestać, dopóki nie dopasuje rzeczywistości do osobistych oczekiwań.