Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Ekstremizm, konserwatyzm, demokracja

Patriota, nacjonalista, lewicowiec w demokracji liberalnej. Choroby systemu demokratycznego. Absolutnie, nie dla każdego. Historia polityki niekoniecznie nudna.

Zacznę od ważnego cytatu
Janusz ks. Radziwiłł: "Konserwatysta jest wrogiem radykalizmu, zarówno prawicowego, jak i lewicowego. Konserwatysta jest patrjotą, ale nie jest nacjonalistą. Konserwatysta jest zwolennikiem autorytetu i poszanowania władzy, ale jest wrogiem despotyzmu, wszystko jedno czy tym despotą jest absolutny satrapa czy wszechwładny i nieokiełzany demos…
Doniosłą rolę w myśleniu konserwatywnem odgrywają czynniki moralne. Konserwatyści muszą walczyć o uczciwość w życiu politycznem, muszą zwalczać sobkostwo, karierowiczostwo, tem bardziej operowanie fałszem, kalumnją, insynuacjami, plotką, potwarzą, perfidią, intrygą i demagogją. Muszą przestrzegać zasad fair play, lojalności, muszą być ostrożni w formułowaniu zasad, ale skoro je uznają, muszą ich przestrzegać. Nie mogą wzorem radykalistów, uprawiać polityki i programów „podwójnej buchalterji”.
" (pisownia w wersji oryginalnej) cytat pochodzi z artykułu w krakowskim dzienniku Czas.

Dzisiaj ściana tekstu, za co mniej „wypornych” przepraszam… tekst jest efektem przeczytania tekstu https://mmilczanowski.wordpress.com/2016/09/19/ekstremizm-a-patriotyzm/ i pewną formą rozszerzenia, a zarazem polemiki.

Czasy mamy takie, w których dochodzi do pomieszania pojęć, genezy zjawisk i konsekwencji…
Dla przykładu nacjonalizm, to pogląd czy ideologia (w bardziej zaawansowanych przejawach) ustanawiające główny punkt odniesienia polityki naród. Z tego poglądu konsekwentnie ma wynikać istnienie państwa narodowego oraz wspólnotowość narodowa, aż po integralny nacjonalizm.

Wielce istotnym jest, iż desygnaty pojęcia nacjonalizm (pojawił się jako ideologia polityczna w 1892 roku) są dużo starsze i ewolucja pojęcia i jego formy na świecie, to coś o czym warto by być może napisać grubszą rozprawkę. Wszak nacjonalizm bramiński, czy japoński drastycznie różniły się od syjonizmu, czy nacjonalizmu krótkotrwałego imperium Hitlera, lub odżywającego obecnie w poważnej skali tureckiego.

Słowa naród czy nacjonalista w swych pierwszych dziesiątkach lat użycia nie miały żadnych kontekstów politycznych, były raczej określeniami, niż samodzielnymi bytami. Nie kto inny jak przywódcy rewolucji francuskiej nazwali siebie nacjonalistami francuskimi. Ale realne źródła są dużo starsze, popatrzmy na traktat westfalski, stanowiący pierwszą w historii podstawę dla zaistnienia suwerennych władztw narodowych (jeszcze pod berłem królewskim). Kluczem najistotniejszym było osadzenie suwerenności w narodzie, jako podstawie rządzenia. A monarchie absolutne, nie da się ukryć o charakterze narodowym (podporządkowane ludy posiadały mniej praw) posiadły inne niż do tej pory źródła swej władzy i suwerenności (do tej pory „Z Mocy Boskiej Król…”), to niejako automatycznie wymuszało nowe hierarchie aksjologiczne, w czym, wielce pożyteczne się okazały pomysły Machiavellego o państwach jako wspólnotach etniczno-językowych, jak i jego koncepcje o formule przejęcia i sprawowania władzy, jakże dalekie od zasad honorowych, podzielanych wcześniej masowo (chociaż niejednokrotnie łamanych, ale nikt nie miał wówczas wątpliwości, że złem jest łamanie tychże zasad).

Suwerenność zdaniem klasyków to niepodzielna wartość, która występuje, bądź też nie, Monarchie absolutne jak pisałem osadziły się w „nowych butach suwerenności”, a pomysłodawcą nowej koncepcji był Jean Bodin, który centralizację władzy podpierał suwerennością państwa-narodu, sam władca, był jedynym, poza wszelką kontrolą i stanowił najwyższą emanację swego suwerena. Dzisiaj elity przekonują, że tradycyjnie rozumiana suwerenność utraciła znaczenie, na rzecz organizacji ponadpaństwowych. Społeczeństwa przyjmowały ten pogląd do czasu, gdy presja przekroczyła punkt krytyczny, co rozpoczęło proces odrzucanie nowego podejścia i powrót do tradycyjnego rozumienia słowa.

I to jakże inne posadowienie suwerena stanowiło bazę dla ruchów egalitarnych i plebejskich, które przeciwstawiły tegoż suwerena królowi i w tej samej Francji, która wymyślił monarchię absolutną, to plebs zabił swoich władców (i setki tysięcy innych przy okazji rewolucji). To pierwszy, już egalitarny parlament jest już Zgromadzeniem, a jakże Narodowym, w miejsce dotychczasowych Stanów Generalnych.
To właśnie od czasu Rewolucji Francuskiej samo słowo naród stało się nośnikiem rewolucyjności i plebejskości. Co jest istotne w XIX wieku demokracjonizm oraz nacjonalizm (nazwany tak później) szły wyraźnie „pod rękę”, przetaczając się po całej Europie (i nie tylko). Najważniejszym zwieńczeniem tegoż tańca dwóch ideologii była 2 wojna światowa, wraz ze wszystkimi konsekwencjami. 

Warto zdawać sobie sprawę, że do czasu konsumpcji związku z pozytywistyczną myślą społeczną nacjonalizmowi brakowało ideologicznych „kłów”, dopiero absorbując darwinizm społeczny, sam nacjonalizm zaczął rozumieć organizmy państwowe czy narodowe jak biologiczne, co dało później asumpt ku koncepcji przestrzeni życiowej, czy antropologicznego rasizmu (chociaż bezpośrednie wiązanie rasizmu z nacjonalizmem jest błędem). Ciągle jeszcze wówczas nacjonalizm, postrzegany był jako koncept liberalny, postępowy i przeciwstawiany konserwatyzmowi. Pierwsze „małżeństwo” nacjonalizmu i prawicy pojawiło się w ostatnich latach XIX wieku. Reprezentantem tego pokolenia był nasz Roman Dmowski, który pozwolił sobie na ciekawy wniosek, że prawicowy nacjonalizm był specyficzną katolicką reakcją na ideologie liberalne i lewicowe, czy anarchistyczne w tym lewicowy nacjonalizm (chociaż najwyższe poparcie uzyskał Hitler u luterańskich Mazurów – nie znających języka niemieckiego). W tym rozumieniu nacjonalizm początków XX wieku, był reakcjonizmem, w stosunku do pozytywistycznej postępowości. Co ciekawe integralni i nie lewicowi nacjonaliści opozycjonowali się w stosunku do demokracji parlamentarnej, jaka zaczęła się właśnie objawiać, jako żerowiska partii politycznych, stąd byli oni w przeważającej większości monarchistami. 

Sami nacjonaliści usadowili się w kilku obozach: laickim (aż po neojakobiński III Republiki), religijnym (krytycznym wobec antyklerykalizmu obozu laickiego) oraz neopogańskim. O ironio w przedwojennej Polsce to Narodowa Demokracja była obrońcą demokracji przed sanacyjnymi występkami dyktatury. Gdzie w tym czasie w innych w niektórych krajach nacjonaliści dążyli ku dyktaturze. Wielość emanacji nacjonalizmu, bardzo utrudnia, jakąś formę podsumowania, trudno nawet obok siebie zestawiać Dmowskiego i Hitlera, dzieli ich wszystko, poza wspólnym słowem naród, chociaż trzeba wiedzieć, że z endecji wypączkowało faszyzujące, szybko zdelegalizowane ONR i późniejsze: RNR Falanga oraz ONR ABC.
Jak słusznie zauważył Martin Ira Glassner w swej Geografii Politycznej, imperialne i kolonialne podboje po rewolucji francuskiej zyskały zupełnie nową cechę, a mianowicie nacjonalistyczną, chociaż trudno dostrzegalny był to najczęściej nacjonalizm gospodarczy lub geopolityczny. Wiąże się to zjawisko z imperializmem państwowym/nacjonalistycznym. W Europie najpełniej rozwiniętym w Niemczech.
Ciekawe (mym zdaniem) były losy koncepcji MittelEuropy, List i de Lagarde postulowali zasadzając się na nacjonalizmie etnicznym dominację Niemiec w obszarze Europy Srodkowej (po Bug), gdzie Niemcy mieli dominować nad pozostałymi Etnosami, kształtując rzeczywistość na własną modłę, oraz poprzez dominację w warstwach politycznych, kulturowych i ekonomicznych, prowadząc do germanizacji (skojarzenia z terenami wschodnich Niemiec i polityką margrabiów wobec Słowian są jak najbardziej na miejscu). Lecz już Constantine Frantz rozwinął koncepcję zasadzając się na nacjonalizmie państwowym, traktując nacjonalizm, jako koncept polityczny i ideologiczny, a nie czysto etniczny. To pojawiające się pierwociny ideologiczne nacjonalizmu.

A może powinniśmy skupić się nie na nacjonalizmach, a partykularyzmach, w których przypadku istnieje możliwość „znarowienia się”, aż po ekstremizmy naruszające porządek społeczny.  Co zabawne i symptomatyczne zarazem, niegdysiejsi marksiści w dosyć ciekawy sposób zmienili terminologię politologiczną. Przyjęło się w literaturze, że wykraczające poza normalny nurt ruchy lewicowe są nazywane radykalnymi, natomiast prawicowe ekstremistycznymi. Ten dualizm ciekawy w swej genezie i ususie, opiszę może innym razem, teraz jedynie o nim wspominając iż tym, który rozpropagował to na pierwszy rzut oka kuriozalne rozróżnienie był prominentny członek Szkoły Frankfurckiej: T.W. Adorno. Historyczne dziedzictwo pochodzenia powoduje, iż przyjmuje się, ze radykalizm lewicowy to: maoizm, trockizm, Nowa Lewica czy anarchizm, natomiast prawicowy ekstremizm ma obejmować nacjonalizm, rasizm i faszyzm.

Jak pisałem wcześniej przestawiając nieco tła wykluwania się ideologii nacjonalistycznej, jako w swej genezie ruchu lewicowego i zasadzającego się do dnia dzisiejszego na ludyzmie i odrzuceniu hierarchizacji społecznej. Historia powstania Faszyzmu wygląda podobnie, chociaż jest dużo krótsza, niemal wszyscy twórcy włoskiego faszyzmu, byli wcześniej marksistami. Ideolodzy faszyzmu odrzucali racjonalizm skłaniając się ku refleksjonizmowi, odrzucali porządek zastany społeczny jako wsteczny, mimo swego rewolucjonizmu, faszyzm nie zakładał całkowitej likwidacji porządku społecznego, a jedynie jego zmiany, jak to świetnie opisał sam Mussolini „przeciwko zacofaniu prawicy i niszczycielstwu lewicy”. Mussolini jawnie nawoływał do zniszczenia kapitalizmu, oraz burżuazji, jako grupy społecznej, będącej tegoż nośnikiem kapitalizmu i konserwatyzmu (tutaj w niczym się nie różnił od radykałów lewicowych). Nie mniej jednak mimo swej wrogości wobec liberalizmu gospodarczego, był także wrogi liberalizmowi społecznemu (co znacznie zbliża go do pozycji prawicowych). Jako kolektywista (czysta lewicowość) uważał, że naród ma pracować wspólnie ku dobru państwa, stanowiącego emanację tejże społeczności. Podnoszono istotność tężyzny fizycznej i militaryzm, jako wzmacniające państwo, mające stanowić najwyższą formę osobowości i siłę. Marksiści, jako ci którzy chcieli zniszczyć państwo w takiej formie, stali się wrogami (może to wyglądać zabawnie w ustach byłych marksistów, ale państwo było wobec nich bezwzględne). W zakresie gospodarki, faszyści byli skrajnymi interwencjonistami, autokratyzm nie dopuszczał żadnej dowolności... Jak widać z tego mikroskrótu faszyzm nie był ideologią, którą można łatwo przypisać do prawicowej lub lewicowej strony sceny politycznej. Z całą pewnością był to system autorytarny, nawet o odcieniach totalitarnych. Trochę polemicznie: mam problemy z uznaniem nazizmu za faszystowski, występują jednak drastyczne różnice doktrynalne, a o ironio masę rozwiązań praktycznych zaczerpniętych z Włoch możemy dostrzec w Stalinowskiej Rosji… (to chyba wymagałoby kolejnego wpisu).

Warto przypomnieć jeszcze, iż to co dzisiaj uchodzi, za werbalny ekstremizm prawicowy, ponad pół wieku temu, było podstawową osią komunikacji politycznej prawicy i lewicy, to pokazuje jak bardzo silnie zmienił się świat w ostatnich 60 latach, jak nomenklatura kiedyś skrajnej lewicy, dzisiaj stała się tą akceptowaną po lewej, ale i prawej stronie. 
Stąd mym zdaniem koniecznym jest dostrzeżenie, tego, iż za radykalne, czy ekstremistyczne, możemy uznać formy, myśli i działania o charakterze marginalnym w danej, historycznej chwili, gdyż w innym momencie ich lokacja na osiach typologii politycznej, może wyglądać zasadniczo różnie.

W tym miejscu chciałbym się zająć się pojęciem szowinizmu (jako praźródła zła wynikającego z nacjonalizmu). Samo pojęcie wiąże się z osobą Chauvina, będącego bezkrytycznym „wyznawcą” Napoleona (nazywającego siebie nie Cesarzem Francji, ale Francuzów – pierwszy podobny przypadek w historii, władcy wspólnoty narodowej). Tenże oznacza, iż na bazie tzw. praw człowieka, członkowie danej wspólnoty narodowej ustawiają się antagonistycznie względem innych wspólnot narodowych (szczególnie ostro w ramach państwa etnicznego), oczywiście konflikty etniczne nie są „wynalazkiem” czasów nowożytnych: znamy przykłady nawet antyczne, lecz nigdy nie miały one takiej obudowy intelektualnej i takiego charakteru szowinistycznego. W trakcie szuanerii Bretończycy (podobnie jak Wandejczycy) stali się masowymi ofiarami reżimu rewolucyjnego (chociaż z nieco innych przyczyn). Finalnie w wyniku krwawo stłumionej rewolty, wprowadzono poważne ograniczenia w używaniu języka bretońskiego (Bretończycy mieli stać się Francuzami). To był chyba pierwszy w historii eksperyment etniczno-językowy zastosowany na innym etnosie. 
Istotą szowinizmu jest pomieszanie rudymentarnego kryterium politycznego: „przyjaciel – wróg” z kryterium etycznym (dobry – zły) i kryterium estetycznym (piękny – brzydki). To baza do zjawiska opisanego przez Arendt dehumanizacji. To dopiero dehumanizacja, umożliwia banalizację zła, a ta wsparta była na propagandzie, redukcji moralnej czynów w stosunku dehumanizowanych. To pęd ku postępowi sprowadzać miał jej zdaniem kondycję ludzką do zwierzęcej, prymitywnej, w kolejnych redukcjach człowieczeństwa. Ci którzy stają się obiektem dehumanizacji, stawiani są poza prawem i pozbawiając ich przymiotów ludzkich zmanipulowani, mogą w stosunku do nich dopuszczać się dowolnych niegodziwości, gdyż zło zawarte w ich czynach, utraciło nośnik moralnościowy i przestało być nazywane złem.

Przekaz mediów stał się w dużej mierze zdenacjonalizowany i odpaństwowiony, pozaterytorialny i zwykli ludzie przyswajali takiż przekaz, lecz jedynie do czasu… Proszę zwrócić uwagę, że sieć, czyli miejsce poza realnym miejscem, przestrzenią (chciałoby się jeszcze napisać: czasem) staje się podstawowym nośnikiem wracających terytorializmów, ale i ekstremizmów. Dysonanse między mediami głównego nurtu i siecią, stale się pogłębiają. Paradoksalnie globalistyczna w swej naturze komunikacja przez sieć, wzmacnia trendy antyglobalistyczne…
Równie paradoksalnie przedsiębiorstwa działające jedynie w sieci, czyli tzw. pierwsza nowa ekonomia, miały być nowoczesnym lekarstwem na bolączki gospodarek, jak bardzo wirtualne były podstawy ówczesnych analiz w sytuacji olbrzymiej ilości wolnego pieniądza inwestycyjnego w połączeniu z niskimi stopami procentowymi, pokazał dot-com buble… Znowu po kilku latach, w 2008 wybuchł kryzys finansowy za który zapłacili podatnicy. Czy kogoś z ważniaków te zjawiska czegoś nauczyły? Jak widać nie, kolejny kryzys finansowy mamy już za progiem… A to znowu wiąże się z tzw. drugą nową ekonomią sprowadzającą się do liberalizmu w stosunkach handlowych, luzowania ilościowego (tworzenia zapisów „z powietrza” i wrzucania ich na rynek bankowy), masowego zadłużania się państw i korporacji, rozdęcia do absurdalnych rozmiarów rynku instrumentów pochodnych, przy jednoczesnych manipulacjach tym rynkiem przez „grubasy”, znowu inwestycje sprowadzają się do fuzji i akwizycji mniejszych podmiotów, miast realnych, coraz poważniejszą instrumentalizacją wirtualizujących się wskaźników ekonomicznych (Obama ogłosił, że obniżył bezrobocie do 5%, w sytuacji, gdy ponad 100 mln Amerykanów nie może znaleźć pracy, a zatrudnienie w przemyśle spada… i nieznacznie wzrasta w usługach). Czy widać wśród elit chociażby najmniejsze próby naprawy? Ja dostrzegam jeszcze silniejsze zaklinanie rzeczywistości i ucieczkę od problemów. Podobnie jak miało to miejsce podczas szczytu UE w Bratysławie, usunięto z porządku wszystkie drażliwe kwestie, a i tak boczono się nawzajem (wszyscy na wszystkich)… Powstaje pytanie jak na te zjawiska reagują „doły”? Wiele z tych informacji nie spływa do społeczeństwa, a jeżeli już się tak dzieje, to ruchy destrukcyjne przybierają na sile. Elity UE w przypadku wystąpienia problemów wywołanych intensyfikacją integracji europejskiej i rosnącego wzburzenia „dołów”, reagują infantylnie twierdząc, że lekarstwem na chorobę, jest jeszcze więcej czynnika chorobowego…

To nie może się dobrze skończyć, obawiam się masowego już teraz (w razie kryzysu) odwrócenia się od dotychczasowych elit i przyrostu ekstremizmów, w tym nacjonalistycznych. Za nieodpowiedzialność elit, jak zwykle odpokutują zwykli obywatele…
Paradygmaty nowoczesnej socjologii polityki, na naszych oczach upadają, wieszczono upadek nacjonalizmów i w ich miejsce pojawienie się pełnej hybrydyzacji, przejście z racjonalizmu ku refleksyjności, zwrot z kapitalizmu ku hiperkapitalizmowi megakorporacji. I to się faktycznie działo, lecz zjawiska zaczęły się cofać. Zdaniem elit ekstremizmy miały przypominać w swym zachowaniu zanikającą kwadratrysę, a jak się okazuje, właśnie dzięki tymże elitom te przypominać mogą niestety cykloidę…
Czy uwieńczone sukcesem stworzenie bezwolnego, konsumpcyjnego społeczeństwa nie skończyłoby się efektami zaobserwowanymi przez Johna Calhoun’a podczas znanego eksperymentu? Czym może jest tak, że nastroje społeczeństw poruszające się wewnątrz elipsoidy, niejednokrotnie silnie uderzając w jej granice, nie są swego rodzaju wentylem bezpieczeństwa wbudowanym w samą ludzkość, uniemożliwiającą samozniszczenie? Niewiemy, być może jest tak, być może, moje postrzeganie jest błędne…
Guru intelektualne dzisiejszych elit Manuel Castells opisał zjawiska jednowymiarowego projektu organizacji świata, transnacjonalizacji władzy, presji efektywności, globalizacji i informacjonizacji, czego kosztem jest rozrywania dotychczasowych struktur i więzi społecznych, ale i naruszenia zasad struktur reprezentacyjnych i kontroli społecznej (realistycznie: nikt z nas nie ma wpływu na skład Komisji Europejskiej). Narasta oburzenie, gdzie jednym z katalizatorów jest świadomość utraty kontroli nad swoim życiem i otoczeniem. Co gorsza, struktury tzw. społeczeństwa obywatelskiego, stają się nośnikami idei, jakie społeczeństwa traktują jako obce czy wręcz wrogie. Frustracja niereprezentatywności i braku legitymizacji sprawujących władze, przy jednoczesnej ingerencji w normy, uznane za naturalne, czy wręcz jawna pogarda elit względem tych norm.
Wydaje się, że „powszechnie uznane” schematy przejścia z XX wiecznej Geopolityki ku Geoekonomii, właśnie bankrutują na naszych oczach. Już nie Luttwak, ale ponownie Haushofer i Mackinder stają się tymi którzy prawidłowo określali wektory polityki na świecie. Również fetyszyzacja produktywności i wskaźnika PKB (coraz głośniejsze wołania o jego niewłaściwości metodologicznej, ale wątpię, abyśmy wrócili do PNB, chociaż: never say never...). Co wydaje mi się również ciekawe, pojawiają się nieznane wcześniej schematy metanacjonalistyczne o odcieniu ekonomicznym, powraca biegunowanie ekonomii, a co za tym idzie polityki i skutków w postaci możliwych konfliktów, wystarczy sobie przypomnieć niedawne reakcje prezydenta Filipin na odmowę sprzedaży broni rakietowej i podjęcie negocjacji z Chinami, jakie będą tego skutki?
Odżywają stereotypy, rosną napięcia narodowościowe i nastroje separatystyczne. Jednocześnie następuje erozja dotychczas ukształtowanej struktury społecznej poprzez masową imigrację (w USA głównie z krajów latynoskich, w Europie głównie muzułmańską). Zmienia się równowaga demograficzna, a co chyba najgorsze kulturowo-cywilizacyjna. Ta ostatnia bazuje na tym, iż imigranci masowo „konserwują swą inność” miast się naturalizować i jedynie wzbogacać kulturowo, co owocuje gettyzacją wielu ośrodków miejskich i wynikającymi z tegoż konfliktami. Zwłaszcza w świetle nierównego traktowania przybysza i autochtona, wynikającego z emanacji tzw. marksizmu kulturowego w postaci politycznej poprawności. To budzi opór, a ten, kto go przechwycie może łatwo, populistycznie wzmacniać ekstremizm, dzięki któremu, może zdobyć władzę…

Znowu spoglądając na wschód, budzący się nacjonalizm rosyjski, wzmacniając imperializm spowodował kiedyś intensyfikację ekspansji na wschód i zdominowanie Syberii, oraz zdobycie wpływów w Azji Środkowej. Co nie jest trudne do wychwycenia tętno Rosyjskiego Imperializmu bije raz w takt Europy, raz Azji i jest to łatwo dostrzegalne. Ostatnio tętno biło bardziej w Europie, co nasz czeka?
Wspomniany nacjonalizm rosyjski wyrastał na specyficznej glebie. W wieku XIX ścierały się 3 poglądy (wzajemnie opozycyjne, co ciekawe echa tych sporów żyją i w dzisiejszej Putinowskiej Rosji): 
- okcydentalistów (jak ich pejoratywnie nazywano: zapadników) – dążących do wprowadzenia zachodniego systemu wartości
- słowianofilów (którzy poprzedzali czasowo panslawistów i skupiali się na znalezieniu wspólnoty z innymi Słowianami, tak, aby powstało jedno wielkie Cesarstwo Słowian, pod oczywistym prymatem Moskwy, silniej zasadzało się na filozofii i szukaniu wspólnoty kulturowej z innymi Słowianami)
- panslawistów (ci skupiali się na sile państwa rosyjskiego i rozkwitli wraz z nacjonalizmem rosyjskim, przechodząc z pozycji patriotycznych ku szowinistycznym i imperialnym i konfrontacyjnym, zdrajcy sprawy słowiańskiej (Polacy) mieli być ujarzmieni i zrusyfikowani)
Co istotne nosicielami właściwej słowiańskości mieli być chłopi, lud, a nie zwesternizowane elity. Krytykowano indywidualizm Europejczyków, przedstawiając go jako formę demoralizacji i dezintegracji społecznej, indywidualizm Polaków wraz z ich najczęstszą religią (katolicyzmem) stanowił dowód, na zdradę innych Słowian. Jak nie trudno dostrzec nacjonalizm wielkoruski karmiony np. Samarinem, nawołującym do porzucenia moralności w sprawie wzmacniania Imperium Rosyjskiego. Czołowy panslawista Katkow pisał, iż ostatecznym celem jest uczynieniem ze wszystkich Słowian Rosjan.
Reaktywacja idei panslawistycznych i nacjonalizmu wielkoruskiego jaka się dokonała podczas rządów Putina, była mu użyteczna kanalizując niezadowolenie i pozwalając na ochotników w postaci „zielonych ludzików” w Doniecku. Warto może jeszcze wspomnieć o tym, że grupki nacjonalistyczne, skupiały się wcześniej w grupie poglądów komunistyczno-nacjonalistycznych i akcja Putina, niemal te zlikwidowała.
Jest również wiele przesłanek ku temu, że to Putin stoi za reaktywacją ruchów nacjonalistycznych wśród Ukraińców, ci są obecnie programowo antyrosyjscy, ale idee słowianofilskie (via Atlantyk) są stale obecne, czy w razie potrzeby ich wektor nie może ulec zmianie na zachód w poszukiwaniu wspólnego wroga?


Podobne bicie tętna da się zauważyć w przypadku wzrostu i zaniku znaczenia nacjonalizmów i łączących się z tym zagrożeń. Ostatnie dziesięciolecie przyniosło nam coraz bardziej masowe odrzucenie konstruktu „Obywateli Europy”, nie da się ukryć natrętny przekaz kreujący wspólną Europejską/Brukselską tożsamość przyniósł reakcję odwrotną społeczeństw. Te się radykalizują i te tendencje są wzrostowe, co więcej postępuje coraz silniejsza separacja ideologiczna i aksjologiczna „dołów” i „góry”. Doły te mogą być łatwo przechwycone przez jakiegoś demagoga i wtedy może skończyć się to bardzo nieciekawie. Bankructwo niemal idealnie jednomyślnych elit jest postępujące. W tym miejscu radykalizacja plebejuszy, może w prostej linii prowadzić do ekstremizmów i zagrożeń. Niestety elity nie potrafią się przyznać do błędów i sadowiąc Orbana, Le Pen czy Kaczyńskiego w rolach ekstremistów, miast kanalizować niezadowolenie, jedynie je intensyfikują, w sytuacji, gdy z punktu widzenia „dołów” taki Kaczyński niewiele się różni od znienawidzonych elit (lub zdaniem innych jest po prostu inną emanacją tych samych elit, z przyczyn technicznych jedynie obsadzaną w roli „czarnego luda”) dysonanse katalizują ekstremizmy.
Nie da się ukryć, „europejscy dyktatorzy” podchwytują wybiórczo, hasła dołów, wykorzystując je na swe wizerunkowe potrzeby, elity czując grunt zanikający pod nogami, uparcie walą w „ekstremę”, która dla autentycznej ekstremy jest tym samym czym te elity. Dysonanse rodzą kolejne, „hodując” prawdziwą ekstremę. Sprawny polityk, jakim niewątpliwie jest Orban ogłasza referendum w którym odnosi sukces: 99% głosujących popiera jego zdanie, przy niemal 40% głosujących. Mainstream ogłasza jego klęskę, gdyż referendum okazało się nieważne (brakowało 10% ludzi przy urnach). Proszę sobie wyobrazić, że niemal natychmiast wzrasta poparcie jego partii, a antagonizm zwykłych Węgrów względem elit europejskich coraz silniej narasta, gdy docierają do Węgier przekazy o „klęsce”. Orban był świadom, że nie osiągnie normalnej wyborczej frekwencji (50%) i tutaj można zastanawiać się nad tym, jak sobie rozpisał scenariusz i dlaczego tak, a nie inaczej postąpił.

Erozja państwa narodowego wraz z jego zanikającą suwerennością, powoduje coś co można nazwać ruchami obronnymi społeczeństw. Co jest ciekawe sytuacja w skali makro zaczyna w pewnym stopniu przypominać atomizację księstw czasów średniowiecza, kiedy książęta byli zależni od swoich suwerenów. To zjawisko traci akceptację społeczeństw, tworzy ferment, gdzie prosto o schemat: zdrajca versus patriota - to prosta droga do radykalizacji nastrojów.
Społeczeństwa stały się nagle bardzo czułe na zjawiska obcych wpływów, tutaj możemy na świeżo zastanawiać się jak zostanie przyjęta nominacja Roberta Greya, na wiceministra MSZ, przez elektorat PIS. Środowiska narodowe zyskały wodę na swój młyn i budowanie poparcia w opozycji do PIS. Sama nominacja, może być zabezpieczeniem interesów USA, przed „nieodpowiedzialnymi zachowaniami” Polaków, jak zawarta umowa wstępna na budowę Kanału śląskiego (11 mld USD), czy realizacją polskiej części Nowego Jedwabnego Szlaku (wstępnie ponad 20mld USD). Wygląda to jak materializacja amerykańskiej soft-power, zobaczymy skutki, ten ruch może dać wymierne skutki konkurencji PIS, bynajmniej nie lewicowej.

Jak to określił Zygmunt Brzeziński Francja była globalnym eksporterem republikańskiego nacjonalizmu, to chyba najkrótsze i najbardziej trafne i krótkie określenie roli Francji w nowożytnej historii świata. Rewolucja Francuska przyniosła upodmiotowienie plebsu, pierwsze masowe rzezie w historii i podstawy ideologii nacjonalistycznej, która w niemieckim przypadku skończyła się w wersji socjalistycznej milionami ofiar... 
Paradoksalnie w przypadku USA koncepcja nacjonalistyczna polityki międzynarodowej (reprezentowana przez Patricka Buchanana) sprowadza się do drastycznego ograniczenia agresywnych zachowań USA na świecie (wojska USA w różnej formie stacjonują w ponad 100 krajach), ten pogląd zyskuje coraz większe poparcie w USA i na tej izolacjonistycznej nucie pogrywa czasami kandydat Trump. Swoją drogą, jak bardzo jest to zaskakujące iż polityka nacjonalistyczna Niemiec doprowadziła do II wojny światowej, a polityka nacjonalistyczna USA, może (o ile będzie miała miejsce) zabezpieczyć przed III wojną światową…


W tym miejscu czas na szybki wniosek: nacjonalizm jako taki, stanowi jedynie ideologię, jakich człowiek wymyślił wiele, doskonale pamiętamy jej śmiercionośną nazistowską wersję i uzasadnienie obawiamy się podobnej, chociaż sama ideologia w sobie nośnika ekstremistycznego nie zawiera… Foucaultowska zdecentralizowana, zmienna i rozproszona władza powoduje potrzebę społeczną, aby „ktoś wreszcie zrobił z tym porządek”. Przypomnijmy sobie ile razy słyszeliśmy coś podobnego… Postępujące decentralizacja władzy jednocześnie tworzy nowe pola jej działania i opresyjność.  Co nas czeka na tym polu? Intensyfikacja etatyzmu biurokratycznego z rozmytą odpowiedzialnością? Mąż stanu, zdolny do posprzątania stajni Augiasza, czy raczej populista wyrosły na wzmacnianiu ekstremizmów i nasilaniu opozycji: My i Oni? To właśnie w tym miejscu można w dużo większym stopniu doszukiwać się ryzyka hipotetycznych ruchów populistycznych, grożących konfliktami, nie jest tajemnicą, że Hitler na dokładnie tej nucie grał idąc po władze, kwestie nacjonalistyczne, były wówczas drugorzędne. Warto o tej kluczowej kwestii pamiętać dyskutując o radykalizacji mas i populizmie polityków.

Jest rzeczą ciekawą z jakim zadęciem jeszcze kilka lat temu przeciwstawiano w fachowym piśmiennictwie prymitywizm trybalizmu i nowoczesność kosmopolityzmu. Trybalizm miał oznaczać szacunek dla tradycji, rodziny, patriarchalizm, naród oraz nacjonalizm, które miały być powiązaną siatką pojęciową przeciwstawianą liberalnemu i neomarksistowskiemu uprzywilejowaniu grup, opartych o preferencje seksualne lub kapitałowe czy też kulturowe, w których interesie miała postępować globalizacja.
Te pierwsze miały zanikać, kosztem drugich, jak jednak zauważyłRobert Kagan, nieoczekiwanie nastąpił drastyczny zwrot ku wartościom konserwatywnym, a lokalnie nacjonalizmom. Jak to określił, „świat ponownie znormalniał”.  Wektory społecznych poglądów uległy drastycznym zmianom, to jakim mianem elity i uznani socjolodzy opatrywali postawy konserwatywne, nagle zaczęło coraz silniej samo społeczeństwo postrzegać w reprezentantach opozycyjnych poglądów, czyli: to co miało być przykładem prymitywizacji infantylizacji czy barbaryzacji życia społecznego, zaczęło być postrzegane jako właściwe, a poglądy nowoczesne właśnie jako barbaryzacja. Ponownie mainstream nie zauważył, że jego przekaz rozmija się drastycznie z odbiorcami.
Tak zwana westernizacja obudziła zainteresowanie lokalną kulturą i tradycjami (jakie miały być wsteczne i prymitywne), natomiast kultura masowa/globalna zaczęła być odrzucana jako obca i barbarzyńska. W tym miejscu odradzają się „samosiejki” lokalnych nacjonalizmów. Gdy połączymy to z oporem przeciwko makdonaldyzacji świata, łatwo o przyrost różnych fundamentalizmów, jako poglądów ekstremalnych.
Fundamentalizmy antytradycjonalistyczne, jak i te tradycjonalistyczne (zwłaszcza religijne) łatwo zyskują w takich warunkach paliwo dla swego wzrostu.

Warto dyskutując o fanatyzmie wspomnieć wojnę domową w Hiszpanii, sterowany z Kremla radykalizm lewicowy, dopuścił się barbarzyńskich zbrodni (nawet we własnym gronie – walka o idealną ortodoksję). Jednak zbrodnie w imię antyklerykalizmu miały chyba najbardziej potworne oblicze (przypomina się los Polaków na Wołyniu kilka lat późnej), znowu faszyzująca falanga była okrutna, lecz nie raziła taką barbarią jak druga strona konfliktu. Nie da się ukryć, ten najokrutniejszy obok rewolucji bolszewickiej epizod XX wiecznej historii Europy (do tej chwili) nie miał jak poprzedniczka odcieni nacjonalistycznych, a był wojną postępu z zastanym światem.
Budzą się dzisiaj zapomniane duchy przeszłości, kilka lat temu miała miejsce w Niemczech próba skoordynowanych zamachów bojówek anarchistycznych na infrastrukturę, udaremniona przez służby, co ciekawe odsądzani od czci i wiary neonaziści takich prób nie podejmowali. Inną ciekawostką w tym zdarzeniu było, to, że informacje pokazały się jedynie w mediach lokalnych. Pokazuje to, iż możliwy jest powrót do zapomnianych już ekstremizmów lewicowych, neonaziści (narodowi socjaliści), nie wiedzieć czemu nazywani ekstremą prawicową, są w Niemczech doskonale przez BND penetrowani i kontrolowani, natomiast ekstrema anarchistyczna, przynajmniej jak wynika z przecieków była niedoceniana.

Wspomniane ruchy fundamentalistyczne łączy też sposób oddolny sposób budowy swych społeczności i osi wartościowań: odrzucających demokrację, wykluczeniu tych, którzy nie podzielają tych samych wartości, pochwale agresji, swoistym rozumieniu dobra społecznego.

Warto w tym miejscu wspomnieć o Al-kaidzie, mającej charakter anarodowy i aterytorialny, nie posiadającej struktur scentralizowanych. Miała ona swoje 5 minut wątpliwej sławy, różne jej emanacje (Al-Nusra) i dzieci nieprawego łoża (jak ISIS) będą dawać o sobie znak niejednokrotnie. Trudności w walce z Al-kaidą zasadzały się właśnie na jej zdecentralizowanej strukturze sieciowej, ponadnarodowym i ponadterytorialnym charakterze. W dzisiejszym ISIS odnaleźć możemy ochotników z kilkudziesięciu krajów z każdego kontynentu. Jedynym zwornikiem jest tutaj wspólna tożsamość religijno-ideologiczna. Większość francuskich ochotników ISIS zostało zrekrutowanych we francuskich więzieniach, tak oto system penitencjarny, mający oderwać fundamentalistów/przestępców od ich grup, stał się miejscem radykalizacji i cementowania nowych, jeszcze groźniejszych znajomości.

Kolejną grupą o charakterze fundamentalistycznym są tzw. obrońcy środowiska, nie kto inny jak obecny Prezydent USA Obama, w swej młodości brał udział (jako działacz lewicowy walczący o środowisko) w nieudanej próbie zamachu terrorystycznego. W przypadku organizacji walczących o środowisko, mamy podobne cechy ponadnarodowe i pozaterytorialne, nie mamy jedynie jak do tej pory informacji o powrocie do metod sprzed kilku dziesiątków lat, ale jak się wydaje radykalizacja jest kwestią czasu (wśród wspominanych wcześniej anarchistów niemieckich, byli też radykalni obrońcy środowiska).

Wróćmy na nasze europejskie podwórko. Wyobraźmy sobie, że partia w jakimś kraju w Europie, chciałaby obniżyć stawki VAT, na naturalne surowce do produkcji żywności, jednocześnie podwyższając na składniki niepożądane (niezdrowe i kancerogenne hydrolizowane tłuszcze, przeciwzbrylacze itp.). Czy nasza rezygnacja z suwerenności w zakresie polityki podatkowej i poddanie się dyktatowi podatnej na lobbying biurokracji brukselskiej, nie postawiłaby tamy takim pomysłom? Odpowiedź nie jest trudna, a to jedynie prosty przykład, na to jak łatwo jest zbić kapitał polityczny grając na nucie narodowej/suwerennościowej. A konsekwencje tego stanu rzeczy i łatwe zabiegi populistyczne: KE chce abyśmy chorowali i nie pozwala na odżywianie się zdrowe….


Zdaniem Hutingtona najważniejszym czynnikiem tożsamościowym nie jest narodowość, polityka czy ekonomia, a kultura i szczególnie religia. Być może jest to prawda, przykłady ponadnarodowych organizacji terrorystycznych przekonują do prawdziwości tegoż poglądu. Westernizacja, czy szerzej uniwersalizacja powoduje opór związany z poczuciem naruszenia sacrum i profanum. Jednak sięgając głębiej, to poza ekstremizmem islamskim, trudno jest znaleźć nowożytny przykład na potwierdzenie wkładu czynnika religijnego katalizującego konflikty międzycywilizacyjne.
Podsumowując każde formy radykalizmów, mogą przerodzić się w niebezpieczne zjawiska. Polemizowałbym (przynajmniej w dzisiejszych uwarunkowaniach) z niebezpieczeństwami jakie mogą wynikać z konserwatywnego radykalizmu. Konserwatyzm nie jest ideologią walki, zdobywania dominacji z orężem w dłoni (nie neguję zbrodni np. reżimu Pinocheta).
Myślę, że kluczowa jest zgoda co negacji tego co wypowiedział Leon Bloy: „Deklaruję niezłomną wolę absolutnego braku umiarkowania, ciągłej nieostrożności, zastępowania wszelkich miar wykroczeniami”, wcześniej absurdalny w fanatyzmie antyklerykał, który przerodził się w fanatyka katolickiego. Jak widać są ludzie niezdolni do bycia umiarkowanymi…
Nie ma poglądów nieskończenie słusznych po wsze czasy, tak jak nie ma takiego samego rozumienia zjawisk. Dzisiaj dogmatem jest liberalna demokracja, lecz realistycznie patrząc, stanowi ona w historii ludzkości, niezmiernie krótką chwilę porównywalną do mierzonej uderzeniem skrzydeł kolibra…
Alexis de Tocqueville, niezwykle bystry obserwator zapisał: "w rewolucjach, a zwłaszcza demokratycznych, wariaci, i to nie ci, których się tak określa przez metaforę, lecz prawdziwi wariaci odgrywali ważną rolę polityczną". Fikcyjność wielu aksjomatów demokracji, łatwo w czasie przełomów może podnieść jakiś trybun ludowy. Tłum w swej naturze jest generalizując: prosty i podatny na manipulację, grę na emocjach, a te stanowią podstawę, tego aby walczyć skutecznie o władzę. Znowu obca tłumowi, jak słusznie zauważył Bronisław Łagowski "dewocja demokratyczna" jest "artykułem wiary" odpowiednim dla "społeczeństw skądinąd bezreligijnych". Surogaty wypierają kolejne, a myśl wolna, spontaniczna naruszać może świętość umowy społecznej. Stąd też pasja kolejnych rządzących w monitorowaniu przestrzegania demokratycznej ortodoksji, to też powoduje parcie ku agresji skierowanej przeciwko niewystarczająco demokratycznym rządom i państwom… 
Dzisiaj nazwanie kogoś/czegoś niedemokratycznym przypomina ekskomunikę średniowiecznego władcy… Anturaż bluźnierstwa i herezji wraz z ładunkami wartościującymi w stosunku do tych którym postawiono „niedemokratyczne zarzuty”, przypominają ściśle fantyczno-religijne zajścia sprzed wieków, to zjawisko teleologizacji zjawisk politycznych w odniesieniu do demokracji może szokować, lub przestało, z powodu przyzwyczajenia, bądź braku refleksji...
Demokratyzm, prawa człowieka, jak i wiele podobnych dogmatów, mogą być łatwo odrzucone przez tłum, który do danej chwili świetnie absorbował tenże przekaz, tłum chodzący na wybory (ale i w swej połowie mający wybory „w głębokim poważaniu”) może w każdej chwili porzucić emocje jakimi jest karmiony przez polityków i drastycznie zmienić wektor swych zainteresowań ku innym, radykalnym. 
Reżim Hitlera (trzeci  w świecie pod względem swej zbrodniczości), podobnie jak hiszpański, powstał na bazie wygranych wyborów, warto o tym pamiętać, demokracja liberalna nie zabezpiecza przed opresją przejmujących władzę. Jak słusznie mym zdaniem zauważył Dahl, sama demokracja jest pewną formą publicznego mitu, w który wszyscy wierzą, nieosiągalną doskonałością, natomiast funkcjonujący i znany nam system nazwał on poliarchią. Ja na swoje potrzeby znany nam system nazywam ochlokracją sterowaną oligarchicznie. Za Arystotelesem uważam, że każdy system nieubłaganie zmierza ku oligarchizacji. W naszym systemie sieć nieformalnych powiązań przypomina oligarchię, stąd, ta autorska topologia. 
Przyglądając się ściśle obywatelskiej demokracji ateńskiej i krytyce Polibiusza, nie mam złudzeń… Nie dostrzegam zbyt wiele postaw obywatelskich, a to tłum wyborców (rzucany emocjami powodowanymi przez media i polityków) podczas wyborów decyduje, o tym, kto będzie sprawował władzę. Poliarchię Dahla uważam za jedynie deklaratywną i formalną, w treści oligarchiczną…
Skoro to w rękach tłumu, będącego formalnym suwerenem są klucze do władzy i rządu dusz, to on też może poddawać się ideom radykalnym, jak i nieradykalnym. Jest jedynie kwestią czasu, wybór dyktatora, który „zrobi porządek”. Czy mamy na to wpływ? Wydaje się, że żaden, dopóki elity nie zrozumieją swej roli, nie zrozumieją swej misji dziejowej i konieczności działania ku dobru publicznemu, jesteśmy przed kolejnym wyborem ekstremisty, do roli przywódcy jakiegoś kraju. Nie „czy”, ale „kiedy”, wiem jak pesymistycznie to mogło zabrzmieć…
Prymitywizacja przyspiesza, chamskie roasty celebrytów mają świetną oglądalność, trolle, jakich pełne są media społecznościowe, wszystko dla tłumu, tego pogardzanego, ale i tego samego który przecież jest suwerenem...



Mam świadomość, że wiele wątków jedynie musnąłem, niemal proszą się o rozwinięcie, które, kiedyś nastąpi. Zatem do przeczytania.
Data:

JuliuszKrzysztoforski

Myśli spisane na kolanie - https://www.mpolska24.pl/blog/mysli-spisane-na-kolanie1

Niecodzienik pisany o jutrze, czasami o wczoraj, bez najmniejszego zainteresowania dzisiaj

Motto:
Kto nie myśli o jutrze, będzie miał kłopoty, zanim dziś się skończy (przysłowie chińskie)

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.