Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Ankara: leje po bombach, ślady po kulach

Ankara: leje po bombach, ślady po kulach
Z ministrem spraw zagranicznych Turcji
źródło: arch.własne

Turcy ‒ ale też Kurdowie! ‒ przedstawiają mieszkającego od lat w USA Fetullaha Gulena jako twórcę układu, który miał obalić legalne władze w Ankarze. W siedzibie rządzącej „Adalet ve Kalkimna Partisi” czyli AKP (Partia Sprawiedliwości i Rozwoju) słucham bardzo długiej litanii zarzutów. Organizację ‒ pytanie na ile była ona formalna ‒ owego przywódcy religijnego określa się tak, jak on sam ją na pewno nie określał: FETO. To skrót od: Fetullah Terrorist Organization. W jego środowisku, jak mówi mi wiceszef AKP ‒ skądinąd Kurd(!), ale będący częścią elity władzy dr M. Mehdi Eker ‒ panował „mesjaniczny kult” charyzmatycznego lidera. Słyszę, że organizacja oparta była o związki rodzinne: wciągano do niej dzieci, krewnych, kuzynów ‒ i stąd była tak silna. Rekrutowano, niczym sekty, już nastolatków. FETO była, na pewno się nie przesłyszałem, jak „ośmiornica”. Obejmować miała w praktyce wszystkie dziedziny życia: armię, uczelnię wyższe, szkolnictwo, służbę zdrowia, gazety, telewizje (w jednej z nich miał pracować kuzyn samego Gulena). Na uczelniach należących do ludzi FETO robiono studentom pranie mózgu. Znajomy mojego rozmówcy mówił mu z rozpaczą po paru rozmowach z własnym synem: „nie poznaję własnego dziecka”.

Kusiciele z FETO i „lista grzechów”

Ciekawe też, że werbowano również posłów partii rządzącej, zwłaszcza tych, którzy choć wybrani w macierzystych okręgach, przenosili się wraz z rodzinami do stolicy kraju. Wiadomo, dzieci powinny chodzić do szkoły nie na prowincji tylko w metropolii. Na studia też. Oczywiście do najlepszych szkół i na najlepsze uczelnie. Tu mieli na nich czekać kusiciele z FETO. Bo zasada miała być prosta: pomagamy „swoim”. I to w sposób „per fas et nefas”. Na przykład wykradano pytania egzaminacyjne na uczelniach wojskowych, ale też te, które zadawano adeptom na stanowiska w dyplomacji. Aby je przekazać „swoim ludziom”, Mówił mi o tym także minister spraw zagranicznych Mevlut Cavusoglu. „Swojacy” od Gulena mieli iść w górę ‒ i rekrutować następnych. Temu też służyły błyskawiczne awanse dla „wtajemniczonych” w armii: co roku na wyższe stopnie. Ponieważ sprzysiężenie miało charakter quasi-religijny, a ortodoksyjni muzułmanie nie piją alkoholu i w ten sposób mogliby być łatwiej rozpoznani to wydano swoista dyspensę: określone osoby mogły publicznie korzystać z alkoholu, aby utrudnić ich zdemaskowanie. Piwo czy wino jako przykrywka? To wszystko w kraju słynącym z niezłego piwa „Efez”, skądinąd sponsora sportu w Turcji (np. koszykówki), ale też naprawdę dobrego wina, choćby czerwonego (anatolijskie „Kavaklidere” dla przykładu ).

Spiskowcy Gulena mieli przeprowadzać operacje, których celem było zarówno osłabienie rządu albo przejęcie władzy, jak i zainstalowanie „swoich” ludzi , jako liderów opozycji. W tym drugim przypadku nagrano seksualne igraszki szefa opozycyjnej partii z działaczką partyjną, licząc na skandal obyczajowy, który pozbawi go stanowiska. Akcję przeciwko rządzącej AKP przeprowadzić miano w grudniu 2013 roku, gdy uruchomiono „swoich” ludzi w prokuraturze, aby postawić zarzuty korupcyjne kilku ministrom i członkom ich rodzin. Inna sprawa czy owi przedstawiciele rządu nie dostarczyli odpowiednich pretekstów.

Lista grzechów jest dłuższa. Prowokacje polegać miały na psuciu reputacji najwyższej rangi oficerów policji, aby pozbawić ich stanowisk i wprowadzić na nie „swoich ludzi”.

Ponad dwie godziny słuchałem o FETO w głównej kwaterze Partii Sprawiedliwości i Rozwoju, położonej bardzo blisko mojego hotelu i, prawdę mówiąc, jak na budynek rządzącej partii tuż po zamachu stanu ‒ raczej mało strzeżony. Ale następnego dnia widziałem we wszystkich możliwych tureckich gazetach, niezależnie od orientacji politycznej (sic!) krzyczące nagłówki i sążniste artykuły o FETO. Przekaz nie tyle dnia, co tych sześciu tygodni po „coup d'etat” jest jednoznaczny i pilnie przestrzegany.

Krajobraz po zamachu

Zwiedzam parlament i jego okolice oraz siedzibę kancelarii tureckiego premiera. Spory lej po bombie parę metrów od ichniego „sejmu”. No właśnie, bomba to była czy „tylko” rakieta? Ta pierwsza przyczyniłaby się do znacząco większych zniszczeń i strat w ludziach. Teraz ukryta jest pod plandeką, przykrytą z kolei tureckimi flagami. Tych zresztą jest wszędzie pełno. Powiewają na balkonach prywatnych mieszkań i sklepików, wiszą na lotnisku, nawet tam, gdzie odprawiają się pasażerowie, widać je na gmachach państwowych w nieprawdopodobnych ilościach. Wszędzie czerwono i trochę biało: bo białe są półksiężyc i gwiazda na czerwieni tureckiego sztandaru. Miniaturowe flagi widzę w środku samochodów, czasem w klapach marynarek, na biurowcach, niewątpliwie prywatnych. Erupcja patriotyzmu? Na pewno. Barwy ochronne? Być może też. Moda? Pewnie także. A może wszystkiego po trochu, jak to nierzadko bywa?

W gmachu parlamentu nie ma chyba większości szyb. A może po prostu bardzo wielu. Do dziś na podłodze wala się szkło, fragmenty okiennic, tynk ze ścian i sufitu, papiery. A przecież minęło już 1,5 miesiąca od czasu, gdy armia podniosła rękę na prawowitą władzę. Władzę wyłonioną w niedawnych wyborach, w których partia Erdogana odniosła zwycięstwo na tyle wyraźne, że znów rządzić może samodzielnie. Była to zresztą druga wiktoria wyborcza AKP w ciągu roku. Wcześniejsze wybory zakończyły się też zdecydowanym zwycięstwem ugrupowania Erdogana, ale nie tak wielkim, jak prezydent i formacja rządząca Turcją od 14 lat oczekiwała. Wówczas „Adalet ve Kalkinma Partisi” nie osiągnęła większości bezwzględnej, jaką miała wcześniej. Wtedy Erdogan mając do wyboru układanie się pod kątem koalicji z opozycyjną lewicą, nacjonalistami czy partią Kordów, konsekwentnie poszedł na przyspieszone wybory, licząc na odpowiednią większość w „dogrywce”. I się nie przeliczył. Operowanie zagrożeniem ze strony terrorystów kurdyjskich czy potrzeba jedności państwa i narodu w obliczu niebezpieczeństw wewnętrznych oraz zewnętrznych okazało się taktyką ze wszech miar skuteczną.

Między Rosją a Zachodem

Nowy-stary szef MSZ Turcji (pełnił już tę funkcję od kwietnia 2014 roku do kwietnia 2015 a teraz ponownie od grudnia 2015) Mevlut Cavusoglu wykształcony w USA i Wielkiej Brytanii (w słynnej London School of Economics – LSE), ma 48 lat i trzeci raz jest posłem z kojarzącej się polskim turystom z rozkoszami plaży i morza Antalyi. Zna japoński, ale też, na szczęście, angielski. Jeszcze jako parlamentarzysta doszedł do stanowiska szefa Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy (2010-2012), a potem nawet do funkcji honorowego prezydenta (2014). W rozmowie ze mną wśród największych osobistych przyjaciół Turcji wymienia szefów resortów spraw zagranicznych z trzech krajów: Wielkiej Brytanii (Boris Johnson), Holandii (Bert Koenders), Słowacji (Miroslav Lajčák) – tu się dziwić nie należy, bo Słowak kandyduje na Sekretarza Generalnego ONZ. Wprawdzie to Portugalczyk Antonio Guterres po trzecim tajnym głosowaniu w Radzie Bezpieczeństwa pozostaje faworytem wśród kandydatów, to jednak Słowak wciąż utrzymuje się na drugim miejscu.

I w związku z tym Słowak zabiega także o poparcie Ankary i innych sojuszników. Dociśnięty przeze mnie wymienia jeszcze szefów MSZ Polski i Rumunii, choć ten pierwszy ma zbyt trudne nazwisko jak dla pana Mevluta Cavusoglu. Podkreśla, że gdy wcześniej mówił o zagrożeniach ze strony FETO, to był wyśmiewany, a teraz „na przykład szef MSZ Holandii przyznał nam rację”. Minister jest pompatyczny, choć na pewno wierzy w to, co mówi: „jestem dumny z mojego narodu”, „mamy wieki naród”, „demokracja zwyciężyła”.

Przejęty szef MSZ mówi o wiecu, na którym głos zabrał mężczyzna na wózku inwalidzkim: przyjechał prosto ze szpitala, gdzie leżał, lecząc rany odniesione w czasie zamachu stanu. Powiedział, że on osobiście jest za karą śmierci dla tych, którzy odpowiadają za śmierć tylu Turków ‒ ale jeśli to miałoby spowodować problem dla prezydenta Erdogana na arenie międzynarodowej, to niech szef państwa decyduje, jak ma być... Minister mówił też o reakcji swojej żony, która sprzeciwiła mu się po raz pierwszy w ciągu 23 lat ich małżeństwa. Awantura wynikła też z powodu... kary śmierci. Szef MSZ argumentował przeciw, ale jego połowica uznała, że „śmierć za śmierć” i nie może być wybaczenia dla tych, którzy sami zabijali.

Blisko godzinne spotkanie z szefem MSZ Turcji odbyło się tuz po szczycie rosyjsko-tureckim w Soczi i szeroko komentowanej rozmowie Putin ‒ Erdogan. I trochę to było widoczne. Zresztą Cavusoglu spotkał się też z Ławrowem, który sugerował mu „więcej dialogu mimo różnic”, jak mi to Turek streścił. Z jednej strony Ankara cały czas podkreśla, że Rosja jest agresorem na Krymie (minister podkreślił to ze trzy razy!), a z drugiej jest już właśnie ‒ co usłyszałem osobiście od Cavusoglu ‒ przeciwko przedłużeniu sankcji Zachodu wobec Moskwy. Szef MSZ sugeruje też, że Turcja, w przeciwieństwie do Ukrainy, nie skaże siebie na „wybór miedzy Rosją a Europą”, bo przecież „jest wiele kierunków”... Słyszę też ‒ i aż przecieram uszy ‒ iż „szereg naszych przyjaciół, miedzy innymi z Polski (tu minister demonstracyjnie popatrzył na mnie, szefa delegacji europejskiej partii AECR, ale cały czas Polaka...), którzy wcześniej zachęcali nas do powrotu do normalnych stosunków z Rosją, teraz kwestionują tę normalizację”. Cóż, nie wydaje mi się, żeby jakikolwiek polski polityk, a przynajmniej nie z obozu władzy, namawiał Ankarę do „ocieplenia” relacji z Kremlem...

Tureckie sprzeczności: ocieplenie relacji z Kremlem i „aneksja Krymu agresją”...

Dowiedziałem się też, że jeśli wyrzucona ze Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy (PACE) Federacja Rosyjska zechce tam powrócić, to Turcja ją poprze!

Jednak spora część naszej rozmowy poświęcona była innemu wielkiemu sąsiadowi Polski ‒ Niemcom. Usłyszałem, miedzy innymi, że „to nie przypadek, że w Republice Federalnej wszystkie media w tym samym czasie atakują Erdogana i to używając tych samych zwrotów”. I że w Niemczech „wszystko jest pod pełną kontrolą” i że „nic nie jest wolne, nawet organizacje pozarządowe (NGO-sy)”, a „media są populistyczne i sponsorowane”. Generalnie zaś w Niemczech i całej Europie tyle jest „anty” ‒ i tu Mevlut Cavusoglu wyliczył litanię: antyrosyjskości, antytureckości, antyislamizmu oraz antysemityzmu.

Dostało się też Ameryce wraz z Europą oskarżonej o hipokryzję (po części może i słusznie) i „podwójne standardy”. Była też mowa o drugim „przełomie” w polityce zagranicznej Turcji, po Rosji czyli naprawie relacji z Izraelem, zepsutych po tym, jak komandosi z Tel-Avivu zabili dziewięciu Turków na pokładzie statku płynącego z misją charytatywną przeznaczoną dla Palestyńczyków. Ale tak, jak mimo zmiany w stosunkach z Rosją, Ankara wciąż uważa, że aneksja Krymu była rosyjską agresję, tak i tutaj, mimo zmiany w relacjach z Izraelem, Turcy wciąż są krytyczni wobec akcji systematycznego osiedlania Żydów na terytoriach, ich zdaniem, palestyńskich. I dalej kontynuują budowę szpitala w Autonomii Palestyńskiej.

Podwójne standardy” Europy

Gościł u mnie w moim biurze w Brukseli. Najmłodszy minister w poprzednim ( premiera Ahmeta Davutoglu) i obecnym (premiera Binaliego Yıldırıma) rządzie. Urodzony w Niemczech, po studiach w Wielkiej Brytanii. Pupil i polityczny wychowanek Erdogana. Wielki kibic klubu piłkarskiego Galatasaray Stambuł. Minister do spraw młodzieży i sportu, niczym kiedyś w PRL Aleksander Kwaśniewski. I wielce prawdopodobne, że jak tamten kiedyś będzie prezydentem ‒ a może wcześniej (nie jak tamten) ‒ premierem. Cagatay Kilic ‒ o nim mowa. Wróżę mu wielką karierę. Czemu jest ministrem tak (niby) mało ważnego resortu?

Otóż, jak mi tłumaczono, radykalni przeciwnicy Erdogana spod znaku FETO grupowali się także w klubach sportowych,wykorzystując ich infrastrukturę i możliwość dostępu do dziesiątków tysięcy kibiców piłkarskich w poszczególnych miastach. Nie przypadkiem zaraz po stłumionym puczu rozesłano list gończy za człowiekiem-legendą tureckiej piłki Hakanem Sukurem. Zatem zaufany człowiek prezydenta został „rzucony” na ten szczególnie odpowiedzialny odcinek. Teraz mówi mi: „potrzebujemy pomocy w Europie, ale ważniejsza jest pomoc naszych obywateli”. Minister do spraw młodzieży podkreśla rolę młodych Turków w obronie demokracji na ulicach 15 lipca 2016 roku. Dowodzą tego zresztą fotografie, na których widać starszych ludzi, ale dominuje młodzież. Narzeka na Europę i panującą w niej antyturecką islamofobię: „dzieje się to w tym samym czasie, gdy wysyłamy nasze wojska do Syrii i atakujemy DAESZ”. Twierdzi, że wyciągnęli wnioski z zamachu stanu i zmienią system szkolnictwa wojskowego i po części kadry. Mówi, że inaczej niż w Wielkiej Brytanii, gdzie starsi głosowali przeciwko Unii, a młodzi za UE, w Turcji młodzież jest zirytowana na Unię za jej politykę „podwójnych standardów”. Pyta czy rzeczywiście w Europie istnieje wolność wypowiedzi, bo jakoś głosów broniących Erdogana na Zachodzie ‒ według niego ‒nie słychać.

Mówi, ciekawie, o zmianach w prokuraturze: „mieliśmy ponad 10 tysięcy prokuratorów, teraz mamy 2 tysiące mniej ‒ prokuratura pracuje szybciej!”. Podkreśla, że choć bezrobocie w Turcji wynosi około 10%, to wśród młodzieży jest wyższe ‒ no, ale to także europejska i amerykańska praktyka. Tyle, że w Turcji struktury państwowe zatrudniają aż trzy miliony ludzi na siedemdziesiąt parę milionów obywateli, a ponieważ praca „na państwowym” jest prestiżowa, dobrze płatna i raczej nie można jej stracić, to woli nie zatrudniać się w prywatnych firmach i być nawet na bezrobociu, byle poczekać na „rządową” posadę.

Na koniec rozmowy Cagatay Kilic podkreśla niby mimochodem, że Turcja przyjęła u siebie około 3 milionów uchodźców z sąsiednich państw. To cienka aluzja do marcowego porozumienia między Ankarą a Brukselą, które bardzo ograniczyło napływ islamskich emigrantów do Europy. Doskonale rozumiem tę sugestię, że właściwie powinniśmy być Turkom wdzięczni …

Ciekawe, ale i zrozumiałe, że moi rozmówcy konsekwentnie mówili nie „ISIS” tylko „DAESH” ‒ trudno żeby muzułmanie używali figury retorycznej „Państwo Islamskie” w formie pejoratywnej.

Gdy wychodzę z gmachu MSZ, leje jak z cebra. Jest dosłownie ściana deszczu, ulice są jak rzeki, a tysiące samochodów próbuje być amfibiami. Czyżby Allah płakał nad Turcją? Tylko czy ma powód do płaczu? Oto jest pytanie.

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (12.09.2016)


Data:
Kategoria: Świat
Tagi: #Turcja #UE #europa

Ryszard Czarnecki

Ryszard Czarnecki - https://www.mpolska24.pl/blog/ryszard-czarnecki

polski polityk, historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII i VIII kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister – członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.