Banki udzielając kredytów we frankach, ze względu na niskie oprocentowanie, nie mogły liczyć na wysokie zyski, więc próbowały to sobie niejako nadrobić poprzez narzucanie swoim klientom przeliczanie spłat we frankach na złote według kursów ogłaszanym przez nie same i można się tylko domyślać - znacznie wyższych od rynkowych. Umownie klienci się na to godzili, ale ponieważ banki, po pierwsze, nie zadbały, aby mechanizm ustalania tych kursów był jakoś racjonalnie ustalony, a po drugie, wykazywały się daleko idącą „pazernością” i „rżnęły” klientów na potęgę, postanowiono nieco im ulżyć i umożliwić kupowanie walut na wolnym rynku. Ponieważ taką „wolnością” klienci cieszą się dopiero od roku 2011, teraz mają otrzymać rekompensatę za przepłacone do tego czasu raty. Banki dostaną „po nosie”, co powinno skłonić je do większej ostrożności w „dojeniu” klientów, a klienci zadośćuczynienie za swoje straty.
Frankowicze powinny przyjąć proponowane rozwiązania z satysfakcją mając poczcie, że sprawiedliwości staje się niejako zadość, ale najwyraźniej nie franksterzy, których przedstawiłem tu: http://www.mpolska24.pl/post/12523/honorowe-lemingi-i-patriotyczni-franksterzy. Franksterzy chcą dochodzić swoich rzekomych „krzywd” znacznie dalej, tzn. aby uznać, że frankowe kredyty, które z pełną świadomością zaciągali, teraz przeliczyć na złotówki po historycznym kursie, na koszt społeczeństwa rzecz jasna, tak aby mogli sobie mniej spłacać niż wzięli.
Franksterzy zaklinają rzeczywistość, że to niby nie były (hahaha) kredyty we frankach, a przecież cały kraj o tym mówił, a "franek" był bankowym hitem wielu sezonów. Pomimo powszechnych ostrzeżeń o ryzyku kursowym frankowicze się wprost zachwycali i nimi przechwalali. Doradcy doradzali, że jeśli „we frankach”, to zdolność kredytowa będzie wyższa, bo rata niższa. Klienci podpisywali umowy i cieszyli niższymi od złotówkowiczów ratami, ale jak tylko kurs wzrósł, to zaraz się okazało, że „nieświadomie”, że doradca „wprowadził w błąd”, „niedoinformował”, wreszcie, że to w ogóle „nie były” kredyty we frankach, bo nie spełniały wymogów prawa bankowego, a jeśli nawet, to zawierały zapisy i uregulowania niedozwolone do to stopnia, że powinny zostać unieważnione.
„Sztandarowym” argumentem franksterów jest ten, że dany bank nie mógł udzielić kredytu we frankach, bo ich „fizycznie” nie miał, a przelał jedynie złotówki. A kto zabrania umówić się następująco: „ja dziś Panu daję 200 tys. złotych na zakup mieszkania, a Pan - w zamian za to - zobowiązuje się spłacić mi w ciągu 30 lat 100 tys. franków plus odsetki?”. Po przełknięciu tej gorzkiej dawki ekonomicznej wiedzy fraknster dalej będzie podnosił cały arsenał „argumentów”, z których na plan pierwszy wysuwają się te o niedoinformowaniu kredytobiorcy o „istotnych kwestiach związanych z finansowaniem przedmiotowych kredytów, ze „słynnymi mechanizmami CIRS/FX SWAP na czele, o „istotnych cechach produktu mających wpływ na to, w jaki sposób ten produkt będzie się zachowywał w przyszłości”, o „wprowadzaniu w błąd”, no i o "słynnych" klauzulach abuzywnych (niedozwolonych), itp..
Frankster ubzdurał sobie, że gdyby o tych „istotnych, ukrytych wadach” wiedział, to by w taką umowę nie wszedł. Otóż te wszystkie „nieprawidłowości w zapisach umownych” nie mają najmniejszego przełożenia na płaconą ratę, bo na tę największe mają wszak stopy procentowe i kurs i dopóki ten był niski dopóty franksterów jak na lekarstwo, a teraz: jak grzyby po deszczu (psychologia nazywa to racjonalizacją).
Bank dostarczył był produkt BEZ NAJMNIEJSZEJ SKAZY, tj. CZYSTĄ GOTÓWKĘ, za która klient kupił sobie mieszkanie i nie można chyba sobie wyobrazić inaczej spełnienia roli kredytodawcy jak dostarczenie „świeżej gotówy”. Jakie wady? Produkt był/jest BEZ WAD i tyle. W zamian za to kredytobiorca zobowiązał się spłacić tyle, a tyle franków i bank nie żąda NIC ponadto, więc o co chodzi z tymi „niedozwolonymi klauzulami”. Przecież to nic innego jak najzwyklejsze w świecie rżnięcie głupa w celu wyłudzenia niższych rat naszym kosztem.
Na miejscu banku odpowiedziałbym franksterom tak: Aha, mówisz Pan, że prawo bankowe zabraniało. Że niedozwolone klauzule. Że był Pan niedoinformowany, nieświadomy, a jedyne co Pan wie, to to, że był to kredyt w złotówkach. OK. Przyjmijmy taki scenariusz. Otóż gdybym wtedy miał udzielić Panu kredytu w złotych, przy Pana ograniczonej zdolności kredytowej, to biorąc pod uwagę tzw. podwyższone ryzyko, Pański złotowy kredyt byłby oprocentowany na takim, a takim poziomie (banki łatwo by udowodniły, jakie stopy stosowały do tzw. kredytów podwyższonego ryzyka), co oznacza, że musi mi Pan dopłacić tyle, a tyle. Kochamy kredyty złotowe, które są zresztą dla banków bardziej rentowne od tych frankowych.
A teraz wątek „patriotyczny”. Najbardziej obłędnym „argumentem” jest ten, że kto przeciwko fraknsterom, ten przeciwko Polakom, którzy zostali rzekomo „wycyckani” przez „obce” banki, jakby to tylko one udzielały takich kredytów. To już jest zwykła perfidia, której nie można ulec, bo Polacy mają prawo bronić swoich elementarnych praw, tzn. żeby nie płacić za ryzyka powzięte przez innych Polaków.
Franksterzy podnoszą również, że dzięki temu frankowemu procederowi, banki wypłukują z Polaków całe dziesiątki miliardów, którzy na tym strasznie cierpią, podczas gdy przez całe lata polski złoty był, z różnych powodów zresztą (głównie: fundusze unijne oraz "parcie" klientów na kredyty frankowe właśnie), „przeszacowany” (za 80m2 mieszkanie w Warszawie, warte 1 milion złotych, można było kupić pół miliona dolarów, czyli tyle ile kosztował dom na Brooklyn’ie!!! Rozumiecie Państwo: za mieszkanie w Warszawie dom w Nowym Jorku; i wielu na tym skorzystało), a Polacy przez całe lata kupowali po rekordowo niskich cenach wszelakie produkty i usługi, na czym zaoszczędzili dziesiątki miliardów złotych (o czym pisałem tu: http://www.mpolska24.pl/post/8588/frankowicz-czyli-bajka-o-smutnym-jo), więc o co chodzi?
Po kryzysie 2007 roku złotówka znacznie osłabła nie tylko w stosunku do CHF, ale również do EUR i USD, co automatycznie zaprzecza "tezie" franksterów, jakoby te „diaboliczne” CIRS/FX SWAPy zaważyły o takim niefortunnym dla nich rozwoju sytuacji, bo gdyby o tych CIRS/FX SWAPach wiedzieli to by w ten interes nie weszli. Po pierwsze, nawet gdyby bank ich o tym grzecznie poinformował, to przecież nie miałby takiego obowiązku inne banki, a jakie znacznie ma polityka finansowania i zabezpieczania jednego gracza na rynku? A po drugie: przecież złoty nie osłabił się li tylko w stosunku do CHF, ale do wszystkich walut, w których Polacy kredytów nie brali, czyli walut, które nie były „dotknięte złem/odium” CIRS/FX SWAP, a jednak i EUR i USD podrożały w takim samym stopniu, co ostatecznie dezawuuje „argument” o „istotności” tych „ukrytych” instrumentów".
https://www.facebook.com/KrzysztofSzpanelewskiEuro2014
Pierwsze zdanie artykułu i już kłamstwo (to nie były kredyty udzielone we frankach tylko w PLN), a nazwanie oszukanych kredytobiorców Franksterami to zwykłe chamstwo. Jako że autor to ekonomista chyba zna się na rzeczy, więc zakładam, że jest to świadome kłamstwo, a nie pomyłka laika. Parafrazując tytuł "Autor rżnie głupa"
Czy Pan, to jest ten sam gość, który rozwalał od środka KNP?
Autor pomija bardzo istotne fakty:
1. Umowy kredytowe zawierały klauzule abuzywne (niedozwolone), czyli były zwykłym oszustwem bankowym (banki z armią prawników raczej nie wrzuciły do umów przypadkowych przepisów),
2.To że w Chorwacji i Hiszpanii "odwalutowano" kredyty frankowe po kursie zaciągnięcia zgodnie z dyrektywą unijną (co ciekawe jak przedstawiają to lokalni "eksperci" ekonomiczni nie spowodowało ani krachu systemu bankowego w tych krajach, ani masowego upadku banków).
3. Sądy w Polsce w kolejnych sprawach przyznają rację frankowiczom i to kwestia czasu jak większość upomni się o swoje.
4. Podobne wałki na kredytach miały już miejsce w latach 80-tych we Włoszech i skończyły się w sądach. Zachodnie banki myśląc (i w sumie się nie pomyliły), że struktury państwa w krajach europy środkowo-wschodniej są słabe (przekupne), powtórzyły ten manewr, tyle że zdecydowanie na większą skalę.
Nazwa adekwatna, bo domaganie się, aby ktoś za kogoś spłacał część kredytu to zwykła franksterka.
Tak jak człowiek, zapisy umowne nie są idealne, a z całą pewnością umowy o kredyty w CHF zawierały wiele nieprawidłowości, ale przy rozstrzyganiu, czy były one na tyle istotne, aby unieważnić same umowy o kredyt w CHF trzeba się zastanowić/rozstrzygnąć, czy a) zaprzeczyły ISTOCIE umowy kredytowej jako takiej (NIE - bo pieniądze kredytobiorca otrzymał, a zobowiązanie podjął), b) spowodowały jakieś straty u kredytobiorcy (poza "wymuszonymi" nadmiernymi spreadami wiele takich nie było).
Oczywiście do ważności umów można podejść z mentalnością biurokraty, np. że poszczególne zapisy były numerowane cyframi arabskimi zamiast rzymskimi, a stąd umowa jest "nieważna", bo tak mówią "przepisy", ale to "argumenty/dyskusja" dla matołków.
Kłamie pan nadal. Po pierwsze frankowicze nie domagają się żeby ktoś dokładał się do ich kredytu. Po drugie umowy te zgodnie z dyrektywą unijną i polskim prawem bankowym, nie były kredytami we frankach. Kolejne sądy przyznają racje frankowiczom. Po trzecie nie chodzi o zlbłędy firmalne typu numeracja paragrafów, a o samą treść merytoryczną umowy. Zainteresowanych tym wałkiem bankowym zapraszam do poczytanua materiałów zebranych przez Pro Futuris i Stop Bankowemu Bezprawiu.
czytałem również "opinie" i "argumenty" franksterów - to zwykłe rżnięcie głupa