Kilka lat temu słuchaliśmy amerykańskiego dyplomaty, który ironizował na temat zmieniających się priorytetów amerykańskiej dyplomacji, opowiadał że w czasach Busha Juniora chodził i wyjaśniał europejskim partnerom że Guantanamo jest dobre, a potem kiedy przyszedł Obama musiał na nowo chodzić i wyjaśniać europejskim partnerom, że Guantanamo nie jest dobre.
Dzisiaj też słuchamy jednego a usłyszymy drugie po listopadowych wyborach w USA. Podczas kiedy my podniecamy się wizytą kończącego swoją kadencję Obamy na szczycie NATO, kandydat Donald Trump wysłał swojego dyplomatycznego doradcę Cartera Page na rozmowy do Moskwy, co wywołało furię amerykańskiej kawiorowej lewicy:
Oczywiście były bankier Carter Page nie przebiera w słowach na temat dotychczasowej (cytat) "hipokryzji" w zbrojnej polityce zagranicznej Białego Domu:
A to powinno nas naprawdę interesować nie tylko z uwagi na Rosję i na "zdemokratyzowaną" na rzecz oligarchów z izraelskimi paszportami Ukrainę ale też z uwagi na tzw. "kryzys migracyjny", wywołany przez rozwalenie najpierw struktur państwa w Iraku a potem w Syrii (o Libii już nie wspomnimy). Mamy więc przed nami taktyczny wybór - słuchać tych którzy odchodzą albo słuchać tych którzy nadchodzą. To określi poziom naszej murzyńskości ...
Carter Page, doradca dyplomatyczny Trumpa, już rozdaje karty