Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Nasi w Ugandzie

Nasi w Ugandzie
Ojciec Marian na tle budowanej szkoły w Matundze
źródło: Internet

Naszych w Ugandzie było kiedyś cztery tysiące, niektórzy mówią nawet, że do pięciu. Był to czas II wojny światowej. Z armią generała Andersa ze Związku Sowieckiego wyszło, ratując życie, dziesiątki tysięcy Polaków, głównie kobiet i dzieci. Część trafiła do Persji (Isfahan), część do Indii, aż 18 tysięcy do brytyjskich kolonii w Afryce. Najwięcej do obecnej Tanzanii ‒ ponad 5000 (wtedy jeszcze, przed połączeniem z muzułmańskim Zanzibarem to była Tanganika), niewiele mniej do Ugandy właśnie. Obóz dla naszych rodaków znajdował się pod Masindi ‒ w Nyabyeya. Miejscowy szczyt ochrzczono Górą Wandy, w latach 1943-1945 zbudowano dla Polaków kościół pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny Królowej Korony Polskiej. Była polska szkoła. Był też polski cmentarz, potem przez lata zaniedbany, aż w końcu odnowiony już w tym tysiącleciu. Tak się działo do 1948 roku, gdy osiedle Masindi zlikwidowano, a naszych krajanów przeniesiono do Anglii. Zostali nieliczni: pan Edward bodaj, który do końca życia (zmarł na początku tego wieku ) opiekował się polskim cmentarzem tuż przy granicy Tanzanii i Ugandy, czy uczennica z polskiej szkoły, która wyszła za brytyjskiego dyrektora i została tu wraz z mężem do lat 1960.

Sześciu wspaniałych

Teraz naszych jest garstka. Przede wszystkim duchowni. Sześciu franciszkanów („czarnych”, choć w Afryce nazywają się po prostu „szarzy” ‒ „greyfriars”), jeden salezjanin (właściwie ten to już był, bo wyjechał do Ruandy), jedna siostra z włoskiego zgromadzenia Służebniczek Bożej Miłości (mieszka tuż pod granicą ruandyjską). I jeszcze jedna Polka, która wyszła za miejscowego, jedna pracująca w przedstawicielstwie UE w Kampali, wreszcie Janusz Zasada, niegdyś wykładowca fotografiki w Nairobi, teraz szczęśliwy „hippis”, żyjący w lesie, w domu bez drzwi nawet.

Polskich franciszkanów jest, powiadam, sześciu. Ale robią taką robotę, jakby był tam ich cały tłum. Ojciec Marian „Kajubi” Gołąb pochodzi spod Jarosławia, z Ziemi Podkarpackiej, gdzie tyle jest powołań, że i na Czarny Ląd starczy. W Ugandzie od siedmiu lat, teraz jest rektorem seminarium i ojcem przełożonym, a wcześniej nauczał w Kakoge, wiosce położonej 100 kilometrów od stolicy, gdzie jedzie się dwie godziny, a przy wielkim szczęściu trochę mniej. Do seminarium jest 13 kandydatów, w tym trzech „nasi ludzie” w Ugandzie wysłali do Krakowa. Następny we franciszkańskiej drużynie jest ojciec Adam „Mutebi” Klag. Wyjaśnijmy, że każdy z ojców wybiera sobie miejscowe imię, aby skrócić dystans do lokalnej społeczności – żadne to tam przydomki. Ojciec Adam pochodzi z okolic Limanowej, z dekanatu Łącko, jest tutaj czwarty rok. Jak widać dekanat może poszczycić się nie tylko łącką śliwowicą, ale także swoimi synami, których wysyła na koniec świata, aby nieśli Dobrą Nowinę.

Ledwo co przed moim przyjazdem był w Ugandzie sam papież Franciszek. Nasi rodacy – duchowni nie w ciemię bici ‒ wykorzystali tę okazję, aby przekonać ugandyjskie władze do zrobienia porządnej drogi z prowadzących do klasztoru wertepów, a nawet i oświetlenia. Odwiedzam ich tuż przed pierwszą mszą świętą w nowo wybudowanej kaplicy, która ma dach, ale ścian mieć nie musi, bo przecież gorąco, spiekota, nikt tu tak nie buduje. Dach się przyda, zwłaszcza w porze deszczowej.

Miejscowi otwierali oczy, gdy przybysze z dalekiego kraju, z ojczyzny papieża, mówili im, w jak ważnym miejscu żyją. Bo właśnie nie bez powodu Uganda była pierwszym afrykańskim państwem odwiedzonym w czasach nowożytnych przez Ojca Świętego. Był nim papież Paweł VI, który w 1969 roku kanonizował pierwszego chrześcijańskiego męczennika – Murzyna, aby w okresie postkolonialnym, w okresie cichej, ale narastającej, rywalizacji między chrześcijaństwem a islamem wypuścić czytelny sygnał: chrześcijaństwo nie jest religią kolonizatorów, obcych, białych wyłącznie, ale jest religią swojską, własną, zakorzenioną na tym kontynencie, której czarni – a nie tylko biali ‒ obrońcy ponieśli śmierć męczeńską.

Ambasadorowie RP - w habitach

Koło nowej kaplicy widzę pomnik świętego Dionizego, szesnastolatka przebitego włócznią na polecenie miejscowego króla pod koniec XIX wieku. Ugodzony włócznią żył jeszcze następnego dnia, aż go ścięto i poćwiartowano. Był jednym z 22 świętych ogłoszonych przez Pawła VI niemalże pół wieku temu. To pierwsi kanonizowani z obszaru Afryki subsaharyjskiej. To wówczas przedostatni włoski papież powiedział znamienne słowa, które stały się opoką dla działania Kościoła na tym kontynencie: „Afryka jest skąpana we krwi męczenników”.

Pobliski kościół w Munyonyo ‒ sanktuarium męczenników rozpoczęto budować w lipcu 2015 roku, a już po czterech miesiącach poświęcił go argentyński papież. Widzę go już zadaszonym. Ma być „darem narodu ugandyjskiego za kanonizację w jej 50-lecie” – jak czytam. Obok kościół świętego Andrzeja Kagwua z odrąbaną ręką (tak było) – patrona katechetów i nauczycieli. Nasi rodacy franciszkanie zapraszają mnie na konsekrację kościoła w październiku 2016. Przyjechać - nie przyjadę, ale zachowam wspomnienie o tych dzielnych, pogodnych ludziach, ambasadorach Rzeczpospolitej w kraju, w którym nie ma ani ambasady, ani konsulatu, a konsul honorowy, minister środowiska w obecnym tamtejszym rządzie jest nieuchwytny i niepoważny.

Papież Franciszek zasadził w czasie swojej pielgrzymki drzewo kiełbasiane, a prezydent Yoweri Kaguta Museweni, który wkrótce przyjmie mnie na bosaka i będzie mi wmawiał, że nie jest politykiem, choć przecież jest głową państwa od trzech dekad – drzewo cynamonowe. Tuż obok stoi grób męczennika z odrąbaną ręką.

Nasi pomysłowi rodacy w habitach przenieśli tutaj z Polski zwyczaj zupełnie nieznany i poprowadzili pierwszą pieszą pielgrzymkę śladami męczenników 27 i 28 maja 2015. Poszło na nią aż 500 miejscowych.

Mieszkający tu polscy franciszkanie mają dystans do siebie i mówią mi z uśmiechem, że wśród 22 zamęczonych (najmłodszy miał 13 lat) nie było ani jednego kapłana...

Perła Afryki” - co 5 lat 5 milionów ludzi...

A Pan Bóg już tak prosto po krętych drogach poprowadził, że musiało się stać tak, aby do Ugandy przyjechali Polacy, po to, by Ugandyjczycy docenili to miejsce zlane krwią swoich przodków ‒ pierwszych chrześcijan.

Specyficzny to kraj. „Nasi w Ugandzie” mówią mi, że tylko w miejscowości Matugga (w tłumaczeniu związanie) w ciągu roku udzielili aż 300 chrztów i tylko 20 ślubów. Ponoć 80% Ugandyjczyków żyje bez ślubu. A Kościół Katolicki jest atrakcyjny, skoro zaledwie w ciągu parunastu miesięcy i tylko w jednym miasteczku aż 22 anglikanów przeszło na katolicyzm. To jednocześnie najmłodsze społeczeństwo świata: połowa ludności jest jeszcze niepełnoletnia, a 75% nie ukończyło 30 roku życia. Każda rodzina liczy tu średnio 7,5 potomstwa (sic!) ‒ co daje Ugandzie drugie miejsce na globie. Na pierwszym jest, zdaje się, Algier. Co pięć lat przybywa tu aż 5 milionów ludzi! W 2050 ma być już zawrotna liczba 130 milionów Ugandyjczyków. Także i dlatego, że to bardziej „zielona Afryka” niż „czarna”. Przecież to o Ugandzie Winston Churchill pisał, iż to „perła Afryki”.

Kapłani mówią, że z miejscowymi muzułmanami można się dogadać. A jednocześnie chrześcijański realizm każe im dodać, że dzieje się to dlatego, iż wyznawcy Mahometa „są w mniejszości”. Cóż, zdaje się, że tak jest wszędzie: do czasu OK. – a potem...

Z sześciu polskich franciszkanów czterech mieszka w Kampali. Jednym z nich jest Wojciech „Male” Ulman pochodzący spod Leżajska, a więc kolejny misjonarz z Podkarpacia. W Ugandzie od święceń, wcześniej przez 4,5 roku był w seminarium w Nairobi, w Kenii. Następny to ojciec Marcin „Ssali” Załuski. Jest tu raptem od miesiąca, choć przyzwyczajał się do Ugandy w czasie kilkutygodniowego pobytu rok temu, pochodzi spod Lubaczowa.

Kolejnych dwóch mieszka w interiorze. Pierwszym z nich jest ojciec Bogusław „Kalungi” Dąbrowski. Pochodzi z Nowego Sącza i z polskich misjonarzy jest tu najdłużej ‒ 15 lat. Towarzyszy mu ojciec Marek Warzecha z Trzebini. Mają w swojej pieczy nie tylko kilka kościołów odwiedzanych raz na parę tygodni każdy ‒ częściej nie sposób ‒ ale też szpital do którego przyjeżdżają, żeby pomóc, w ramach swoich urlopów, również polscy lekarze. Jest też zawodowa szkoła rolnicza z setką uczniów i internat wyposażony w sprzęt zrobiony w szkolnym warsztacie oraz szkoła dla dziewcząt.


„Ora et labora”, Uganda, polscy franciszkanie. Szacunek.


*tekst ukazał się w miesięczniku „wSieci Historii” (czerwiec 2016)


Data:
Kategoria: Świat

Ryszard Czarnecki

Ryszard Czarnecki - https://www.mpolska24.pl/blog/ryszard-czarnecki

polski polityk, historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII i VIII kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister – członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.