Zapytano mnie ostatnio podczas audycji w wielkopolskim radiu publicznym („Radio Merkury”) czy tzw. „stara Unia” nie wykorzystuje lub nie traktuje „po macoszemu” krajów, które do UE weszły dopiero w ostatnich 12 latach, czyli tzw. „nowej Unii”. Odparłem, że oczywiście TAK. Dziennikarz, który pytał, siedział w Poznaniu, ja w Strasburgu, ale odległość nie przekreśliła wspólnoty odczuwania, że coś tu jest „nie halo”. Bo jest i to bardzo. Ci, którzy liczyli, że im dłużej będziemy w Unii, tym bardziej będą zacierały się podziały, dziś chyba czują, że albo byli nadmiernymi idealistami (to w polityce minus w przeciwieństwie do posiadania ideałów), albo wręcz naiwniakami (też fatalnie). Dawna „Piętnastka” konsekwentnie walczy o swoje interesy ekonomiczne i polityczne kosztem nowej „Trzynastki” ‒ choć wolałbym tu mówić raczej o „Jedenastce”, czyli o krajach szeroko rozumianego naszego regionu, do którego, jako żywo, nie pasuje ani Malta, ani Cypr (skądinąd te kraje geograficznie do Europy nie należą, choć kulturowo jak najbardziej tak, mimo arabskiego w sensie etnicznym pochodzenia Maltańczyków).
Przykładów jest bez liku. Ostatni jest spektakularny. W czasie debaty w europarlamencie w tygodniu, w którym piszę te słowa, ujawniono, jakie są efekty „planu Junckera”, który miał rozhuśtać gospodarkę krajów europejskich. Przyjęto aż 450 projektów. Z Polski... jeden! Z Węgier ‒ zero... Olbrzymia większość zaakceptowanych projektów ‒ z udziałem banków, którym Unia ma płacić odsetki ‒ poszła i tak do bogatej Europy Zachodniej. A czy pamiętacie Państwo, jak ministrowie PO-PSL piali, jakie to będziemy mieć jako państwo polskie Eldorado finansowe i jak skuteczny w tym zakresie okazał się rząd Tuska/Kopacz. Miał być unijny raj, bez podziałów na Europę „A” i... Europę „B”. Europa Zachodnia, w tym Niemcy (a jakże!), miały nas, hmm, wspierać. Oczywiście zachodnioeuropejska pomoc dla nas miała wynikać z mądrej polityki zagranicznej rządu Platformy, która pozyskiwała nam sojuszników i ambasadorów (sic!). No, to mamy teraz owych sojuszników, którzy garną kasę, ale do siebie – aż miło. Miło im, a nie nam.
Polskim rodzynkiem okazała się firma „Mlekovita” z Wysokiego Mazowieckiego. Dostaną pieniądze na produkcję mleka w proszku. Super. Tyle, że w proszku to jest cały „plan Junckera” w kontekście i naszego kraju, i naszego regionu. Statystycznie wygląda to tak, że z całego „planu Junckera” Rzeczpospolita Polska ma otrzymać… trochę ponad 0,2% wszystkich projektów. Toż to kpina, jako żywo.
Niech teraz tylko ktoś śmie choćby się zająknąć, bąknąć cokolwiek o „europejskiej solidarności” w kontekście imigrantów! To zacznijcie, drodzy koledzy z Niemiec, Francji i jeszcze kilku innych krajów z dawnej „Piętnastki”, praktykować ową unijną solidarność od „planu Junckera” właśnie począwszy. Berlin jakoś nie znał słowa die Solidarität ani w kontekście Gazociągu Północnego, ani teraz Nord Streamu II, nie zna go dalej przy „planie Junckera” ‒ to czego, do cholery, teraz oczekuje? Że z otwartymi ramionami, chlebem i solą, a może jeszcze dziewczętami w wielkopolskich strojach będziemy czekać na reeksport ich imigrantów?
No, to poczeka na „świętego Nigdy”.
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej” (15.06.2016)
Panie Ryszardzie, nie muszę lecz chcę dać lajka :)
Może ktoś by zaczął zbierać podpisy pod referendum? Kukiz?
Z tego bałaganu czas wiać, bo za chwilę padnie i nas przygniecie