W sobotę w Poznaniu odbył się Kongres Kobiet Konserwatywnych. Miałem zaszczyt być na niego zaproszonym. Niestety, służbowy pobyt poza Europą spowodował, że nie mogłem być obecny w stolicy Wielkopolski. Przekazałem jednak organizatorom Kongresu swoje wystąpienie. Oto jego treść.
Dziękuję
za zaproszenie na Kongres Kobiet Konserwatywnych. Gdyby szukać
innego pojęcia, słowa opisującego to wydarzenie należałoby chyba
napisać „Kongres Kobiet Normalnych”. Nie jest to jednak pojęcie
wykluczające kogokolwiek, nie oznacza, że kobiety niekonserwatywne
są nienormalne, ale wskazuje, że panie, dla których ważna jest
rodzina, dzieci, tradycja, Ojczyzna, dobre obyczaje są po prostu
częścią normalności. Polskiej normalności.
Gdy wchodzę
‒ jako turysta lub w
czasie podróży służbowej ‒
do synagogi, nakładam nakrycie głowy. Gdy wchodzę do meczetu,
zdejmuję buty. To kwestia szacunku dla innych religii, do których
świątyń przybywam z wizytą. To sprawa dobrego wychowania,
wyniesionego z katolickiego domu. Ale skoro ja ‒
i my ‒ tak się
zachowujemy, to doprawdy możemy tego samego szacunku wymagać od
przybyszów z innych kontynentów, reprezentujących inne religie.
Mamy zatem prawo wymagać, aby inni dostosowali się do wymogów gospodarzy domu, a nie gospodarze, czyli my, do obyczajów (a często braku obyczajów...) gości. Powie ktoś: "a miłość bliźniego swego?". Odpowiem, że przecież sam Kościół Katolicki w swojej nauce społecznej używa terminu „ordo caritatis” czyli „porządek miłosierdzia”. Oznacza on dokładnie to, że w miłości bliźnich są pewne priorytety: najpierw kocha się swoją rodzinę i ojczyznę, a o ludzkość należy martwić się w następnej kolejności. Ci na Zachodzie, ale także i u nas, którzy oskarżają nas w tym kontekście o postawę antyimigracyjną nie znają ‒ lub raczej nie chcą znać ‒ podstawowych faktów. A to przecież nawet instytucja Unii Europejskiej, jaką jest EUROSTAT, czyli unijny „główny urząd statystyczny” informował, że Polska jest na drugim miejscu wśród krajów członkowskich UE pod względem liczby przyjętych uchodźców. Oczywiście chodzi o obywateli Ukrainy ‒ ale przecież są to ludzie, którzy uciekli z kraju ogarniętego wojną, a więc spełniają międzynarodowe kryteria „uchodźcy”. Skądinąd Polska wydała tylko Ukraińcom milion trzysta tysięcy wiz i to w ciągu zaledwie 20 miesięcy: od stycznia 2014 do końca sierpnia 2015. W tym roku ‒ według informacji naszego MSZ ‒ liczba wydawanych wiz w konsulatach RP na Ukrainie gwałtownie rośnie. Olbrzymia część tych ludzi zostanie w naszym kraju ‒ czyż to w praktyce nie są również „uchodźcy”?
Wszak nie o argumenty merytoryczne czy fakty chodzi naszym oponentom. Dla nich ta debata ma charakter ideologiczny. Oni nie chcą rozmowy o konkretach czy dialogu. Oni chcą narzucić nam, Polakom, polskiemu społeczeństwu pewne odgórne, przymusowe rozwiązania dotyczące bezwarunkowego przyjęcia imigrantów. Po co? Dla dobra islamskich, głównie przecież, imigrantów? A skąd! Oni mają ich tak naprawdę w nosie. Im chodzi przede wszystkich o rewolucyjne ‒ dzięki napływowi islamskich uchodźców ‒ zmiany w Polsce. Zmiany natury obyczajowej, religijnej, kulturowej, społecznej, które spowodować mają w ich zamyśle powstanie „nowej Polski” z naruszonymi, a w praktyce rugowanymi tradycyjnymi wartościami, zwyczajami, zglajchszaltowaną religijnie, z „pozytywną dyskryminacją” wobec muzułmanów. Polskę „postępową”, bardziej lewicową mniej konserwatywną, mniej, a raczej znacznie mniej narodowo jednolitą, z potencjalnymi i w praktyce realnymi konfliktami na tle społecznym i religijnym. I taki właśnie jest prawdziwy cel wmuszania nam na siłę tzw. uchodźców.
Czy sceptycyzm, czy wręcz sprzeciw wobec islamskich imigrantów ‒ bo właśnie tego wyznania głównie są przybysze z innych kontynentów ‒ to przejaw islamofobii? Absurd. Nie mam osobiście, podobnie jak olbrzymia większość, nic do muzułmanów żyjących u siebie, w swoich krajach. Często bywam tam służbowo. Ba, co więcej, jestem zwolennikiem intensyfikacji stosunków handlowych z państwami islamskimi, a zwłaszcza arabskimi. Im więcej bowiem będą tam eksportować polskie firmy, im wyższe będziemy mieć obroty handlowe, tym więcej będzie miejsc pracy dla Polaków w naszym kraju i naszych firmach. Jestem otwarty na arabskie inwestycje w Polsce pod warunkiem, że nie będą to wyborcze fatamorgany, jak „katarski inwestor” przed wyborami europejskimi Anno Domini 2014, wyciągnięty przez Donalda Tuska niczym znaczona karta z rękawa. I że nie będą to inwestycje „a la Arabia Saudyjska”, jak obecnie w Bośni i Hercegowinie, czy niektórych innych krajach dawnej Jugosławii, polegające na budowaniu tam... meczetów.
Na koniec jedna informacja dla potencjalnych krytyków tego tekstu: znam więcej muzułmanów osobiście niż ich widzieliście w całym Waszym życiu. Wiem, o czym piszę. Jeżeli w tej, powiedzmy, debacie czegoś brakuje to nie nam tolerancji, a Wam rzetelnej wiedzy o islamie i muzułmanach. Co zaś do konserwatywnych kobiet: gdyby ich było więcej w Europie Zachodniej, to na pewno byłoby mniej rodowitych Brytyjczyków, Niemców czy Francuzów, którzy przeszli na wiarę proroka Mahometa, a potem służyli czy służą pod czarnym sztandarem Państwa Islamskiego.
Utarty i sprawdzony również schemat informowania ludzi o atakach terrorystów islamskich to:
1. CHORY PSYCHICZNIE,
2. PO UŻYCIU NARKOTYKÓW,
3. DESPERAT i różne inne, aby tylko NIE POINFORMOWAĆ, że dokonał tego czynu z pobudek i nakazów tego co wyznaje.... . Terroryści WYKRZYKUJĄ często "Allahu Akbar" a lewackie, dziennikarskie marionetki piszą, że trwa ustalanie z jakich powodów i pobudek dokonał tego czynu... . Ręce opadają na całej linii.