Piszę te słowa w Katarze nad Zatoką Perską ‒ kraju fascynującym nie tylko przez swoje bogactwo i rozmach inwestycyjny, ale też przez fakt, jak całkowicie przeobraził się w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. A jednocześnie kraju krytykowanym za, na przykład, niemal niewolniczą pracę zatrudnianych tam setek tysięcy robotników z innych, głównie zresztą muzułmańskich krajów. Tyle, że niektóre z tych zarzutów nie mają nic wspólnego z rzetelną obroną praw człowieka. Gdy czytam lamenty, że stadiony na piłkarskie mistrzostwa świata budowane są przez wyzyskiwanych, źle traktowanych i rzekomo fatalnie opłacanych ludzi z tzw. Trzeciego Świata, to nadstawiam ucha tym, którzy kojarzą gwałtowne nasilenie tych ataków z faktem powierzenia niemieckim ‒ a nie brytyjskich ‒ firmom budowy stadionów na World Cup 2022. Ponoć antylobbing tych, którzy przegrali ten wyścig przynosi właśnie takie skutki. Żeby było jasne: gdyby przetarg został rozstrzygnięty na rzecz Anglików, zapewne czytalibyśmy dziś to samo ‒ tyle, że kto inny by inspirował te ataki.
Mały Katar, blisko trzydziestokrotnie mniejszy od Polski, zużywa tyle samo betonu, co nasz kraj! Wszystko przez właściwości podłoża ‒ trzeba je wielokrotnie utwardzać. To swoista walka z żywiołem, tyle że skuteczna.
„Katarski inwestor” made in PO
Z Kataru do Polski leci się mijając Irak i Syrię (po lewej słynna Basra, po prawej wyżej Esfahan). Wcześniej po prawej mam Jordanię ze stolicą w Ammanie. To tak dla uświadomienia sobie, jakie ma Katar sąsiedztwo i jak specyficzny to region. W samolocie myślę, że w Polsce jakże pejoratywną konotację ma pojęcie „katarski inwestor”. Niedoszły nabywca Stoczni Gdańskiej i Gdyńskiej, element propagandy rządu Tuska i wewnątrzkrajowej rozgrywki politycznej Platformy Obywatelskiej z Prawem i Sprawiedliwością przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w 2014 roku, pewnie nawet nie wie, że jego kraj wymieniany był najpierw jako panaceum na wszelkie bolączki polskiego przemysłu stoczniowego, a następnie jako przykład PR-owskiej fatamorgany. Było, minęło? Niesmak pozostał, choć powinien być kojarzony ze sztukmistrzem z Sopotu, a nie krajem znad Zatoki Perskiej. Ale teraz Katar przestaje być bogatym arabskim wujkiem inwestującym na prawo i lewo, choć prawdę mówiąc i tak zawsze przede wszystkim inwestował u siebie, co legło u podstaw potęgi ekonomicznej tego państwa. Przyczyną tego „zaciśnięcia pasa” są spadające od dawna ceny gazu i ropy. Mimo to, jest to i będzie kraj, od którego warto nie tylko kupować gaz w wielkich ilościach, jak to czynimy teraz... Ciekawe, jak bardzo różnią się oficjalne dane o wymianie handlowej między Polską a Katarem. Według danych Warszawy cała nasza wymiana handlowa (eksport i import) zamyka się w 63 milionach dolarów USA. Tymczasem Doha podaje, że sam jej import z naszego kraju wynosi 110 milionów USD! Można tłumaczyć to jedynie reeksportem polskich towarów ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich! To o tyle prawdopodobne, że dla Dubaju liczy się kraj pochodzenia produktu, a nie skąd zostaje finalnie kupiony.
Drapacze chmur w Dosze, katarskiej stolicy są inne od tych w Dubaju dlatego, że jednak czymś się między sobą różnią, w przeciwieństwie do tych u sąsiadów, robionych „na jedno kopyto”. Tak, jak różnią się nieco strojami mieszkańcy poszczególnych państw. Wszyscy mają białe szaty, z brązowymi, wyjściowymi pelerynami. Ci z czarnymi agalami na przykryciu głowy są ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, ci z agalami (rodzaj, powiedzmy, kółka) i dodatkowymi sznurkami ‒ to tutejsi, Katarczycy.
Polacy są wszędzie ‒ także tutaj. Jeszcze niedawno aż 160 naszych pracowało przy modernizacji 15-kondygnacyjnego „Sheratona”. Dyrektorem sprzedaży w jednym z najlepszych hoteli w stolicy jest Polka. Przedsiębiorcy z Podlasia z sukcesem założyli tu firmę budowlaną, uzyskując sporo zleceń (choć jeszcze więcej obietnic). Listę można ciągnąć. Są też polscy oryginałowie. Oskara z kolczykami w obu uszach nasi uważają za swojego, ze względu na mamę z Podkarpacia, a miejscowi ‒ też za „swojaka” ze względu na ojca, zamożnego szejka, który po latach uznał syna.
Na archiwalnych fotografiach z 1956 roku widać małą wioskę. Dziś w tym miejscu olśniewa Doha. Podobny skok można obserwować u sąsiadów. Nafciarze z Zatoki Perskiej stali się krezusami z ekstraklasy finansowej. Stąd miejscowy dowcip, że głównym hasłem „Arabskiej Wiosny” w Katarze ‒ w rzeczywistości nie zaistniała ‒ było nie tyle „więcej wolności i demokracji”, co „więcej iphonów i landcruiserów”... A 160 gazowców kursuje pod banderą katarską cały czas, dzień i noc, choć przywozi z tego tytułu mniej rialów niż kiedyś.
Kuchnia katarska jako taka nie istnieje. To po prostu kuchnia arabska, bo przecież wołowinę w pierożkach zwanych sambusa, jagnięcinę z bulgurem (rodzaj kaszy z ziarnem pszenicy) tworzącą rodzaj kotleta ‒ zwaną kibbeh czy baraninę (choćby mieloną w tzw. shish-kebabie) lub wreszcie danie z kur czarmula można zjeść równie dobrze u sąsiadów. To samo z potrawą tabbouleh, odmianą sałatki warzywnej z pomidorów, bulguru, cebuli, czosnku, ogórka, czerwonej papryki, mięty, soku z cytryny i pietruszki.
„Polityka aktywnego niezaangażowania”
Gdyby chcieć wymienić koronne inwestycje Katarczyków w ostatnim czasie, to chyba … kupowanie na potęgę ziemi zagranicą. W Australii aż 750 tysięcy hektarów, ponadto w Etiopii i Sudanie. Także w Europie, a dokładnie w muzułmańskiej jej części: w islamskim „kantonie” Bośni i Hercegowiny.
Katar uprawia politykę międzynarodową określaną czasem dowcipnie jako „politykę aktywnego niezaangażowania”. Stara się utrzymywać dobre czy przynajmniej poprawne relacje z (niemal) wszystkimi. Instrumentem tego są na przykład liczne konferencje odbywające się praktycznie co miesiąc w Dosze, z udziałem osobistości z całego politycznego świata. Najbardziej znaną jest, odbywająca się w tym roku w trzeciej dekadzie maja już po raz 16. „Doha Forum”. Tym razem, poza gospodarzem, czyli emirem Tamim bin Hamadem Al-Thanim, występowali też sekretarz generalny ONZ Koreańczyk Ban Ki Mun oraz prezydenci Afganistanu (Mohammad Ashraf Ghani), Jemenu (Abd Rabbuh Mansur Hadi), Nigru (Mohamadou Issoufou) i Mauritiusa (Ameenah Gurib) oraz Mogens Lykketoft, duński przewodniczący 70. Zgromadzenia Generalnego ONZ. Miałem tam zaszczyt reprezentować Unię Europejską wraz z greckim komisarzem ds. migracji, spraw wewnętrznych i obywatelstwa Dmitrisem Avramopoulosem. W imieniu NATO występował asystent sekretarza generalnego ambasador Thrasyvoulos Terry Stamatopoulos. Można tez było obejrzeć całą rewię kandydatów na nowego sekretarza generalnego ONZ. Oto bowiem niemal wszystkie kraje tworzące dawną Jugosłowiańską Federacyjną Republikę Socjalistyczną uznały, że muszą stanąć w tym wyścigu. Chyba na zasadzie: skoro sąsiad wystawia kandydata, to my nie będziemy gorsi. I tak prezentowali się były prezydent Słowenii Danilo Turk, była wicepremier i szef MSZ Chorwacji, ekswiceprzewodnicząca ich parlamentu Vesna Pusić, były szef MSZ Macedonii i przewodniczący 62 Zgromadzenia Generalnego ONZ Srǵan Kerim, były szef MSZ Serbii i przewodniczący 67 Zgromadzenia ONZ Vuk Jeremic oraz goszczona niegdyś przeze mnie w Brukseli była wicepremier oraz minister spraw zagranicznych i integracji europejskiej Natalia Gherman.
Wśród mówców byli też m.in. szefowie MSZ Norwegii, Argentyny, Azerbejdżanu, Kostaryki, minister obrony Singapuru, wiceszefowie MSZ Wielkiej Brytanii, Grecji i Gruzji, minister energii i górnictwa Dominikany, wiceminister rozwoju strategicznego Szwecji, były premier Francji, były wicepremier Korei, byli szefowie MSZ Włoch i Hiszpanii, była minister sprawiedliwości Francji (muzułmanka, obecnie europosłanka Rachida Dati), były minister kultury Iranu, były minister informacji Algierii. Warto zwrócić uwagę też na takich mówców, jak szef negocjatorów Palestyny, lider syryjskiej opozycji (nieprzypadkowe: Katar w tej sprawie gra inaczej niż Rosja i jej akolici oraz koalicjanci), specjalny koordynator ONZ do spraw procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie czy specjalni wysłannicy sekretarza generalnego ONZ do Iraku czy Jemenu.
To brzmiało niemal jak książka telefoniczna, ale w ten sposób najlepiej unaocznić, jak bardzo rozlegle było spektrum gości, którzy zjechali się z całego praktycznie świata, ze wszystkich kontynentów (poza Australią, bo Amerykę Północną reprezentowała członkini Kongresu USA) na zaproszenie emira Kataru. Doha ma swoją regionalną grę, ale stara się uzyskać do niej globalne instrumenty i zaplecze.
Katar jest krajem absolutnie wyjątkowym, bo przecież nie zdarza się na świecie, aby rdzenni mieszkańcy jakiegoś państwa stanowili ledwie jedna ósmą (sic!) ogółu. Kojarzymy – i słusznie – Katar z islamem, ale inaczej niż wśród innych państw regionu ledwie dwie trzecie ludności to muzułmanie. Liczba ludności dość szybko wzrasta: w 2010 było to 1,8 miliona, ale już w lutym 2016 ‒ według danych tamtejszego resortu Rozwoju, Planowania i Statystyki – już 2,5 miliona.
Kiedyś bogactwem Kataru były wyławiane w Zatoce Perskiej perły. Tyle, że w latach 1930. „rynek pereł” całkowicie zniszczyli Japończycy, tworząc... sztuczne perły. Ale katarskiej ropy i katarskiego gazu nikt już podrobić nie jest w stanie. Ropę odkryto tam w roku napaści Niemiec na Polskę.
Katar: krótka historia i sportowa trampolina
Katarska państwowość jest młoda: w tym roku kraj ten obchodzi 45-lecie. Ojcem tej państwowości był dziadek obecnego emira Chalifa ibn Ahmad AL Thani, założyciel dynastii Al Thani. Rządził niemal ćwierć wieku, aby zostać odsuniętym przez... własnego syna. W wyniku klasycznego pałacowego zamachu stanu tron przypadł na 18 lat ojcu obecnego emira. Tyle, że ów syn założyciela państwa Hamad Bin Khalifa Al Thani zrezygnował następnie na rzecz własnego syna już dobrowolnie, bez presji, pomny tego, że jego własny ojciec zaczął się chwiać pod naciskiem kryzysu gospodarczego i walk religijnych i zrezygnować po prostu musiał ‒ sam zatem wolał chcieć ustąpić niż ustąpić musieć. Ta katarska lekcja dziedziczenia władzy może być też użyteczna w innych szerokościach geograficznych. Katar ma od 11 lat własną konstytucję, która jakoś współpracuje z tym ustrojem islamskiej monarchii. Skromny ilościowo (35 członków) quasi-parlament powołuje natomiast sam emir. Można powiedzieć, że ichni sejm jest naprawdę wybierany ‒ tyle, że przez władcę, a nie naród. Ale wybory samorządowe rzeczywiście się odbywają ‒ i to już od 17 lat. Przed 13 laty wybrano do Rady Miasta Doha pierwszą kobietę. Od zeszłego roku są aż dwie na 29 radnych.
W ramach reform znowelizowano kodeks prawa cywilnego i administracyjnego, przyznając prawa ludności niemuzułmańskiej(!), ale też gwarancje firmom zagranicznym. Przeprowadzono częściową prywatyzację. Katar jest jedynym państwem wśród krajów Zatoki Perskiej, który pozwolił na działalność związków zawodowych. Tyle, że partie polityczne są nielegalne, a opozycja nie jest mile widziana. Za to Katar ma tor Formuły 1, a za 6 lat odbędą się też piłkarskie mistrzostwa świata. Skądinąd ‒ tu polski wątek! ‒ szkoda, że władze światowej piłki (FIFA) odrzucić miały propozycję zgłoszoną przez gospodarzy World Cup 2022, aby zbudować... stadion na wodzie! Co ma z tym Polska wspólnego? Ano to, że owa idea pływającego boiska z trybunami na kilkadziesiąt tysięcy ludzi to pomysł polskich architektów...
A Katar rzeczywiście inwestuje w sport. W 2015 roku zorganizował mistrzostwa świata w piłkę ręczną, a ponieważ ta dyscyplina niemal jest tam nieznana, to... kupił „na pniu” całą reprezentację, złożoną ze sportowców pochodzących z ponad 10 krajów! Okazało się to bardzo skuteczne. „Miejscowi” wspierani, dziwnym trafem(!), przez sędziów i dopingowani przez publiczność w sporej mierze złożonej z... cudzoziemców (hiszpańska prasa pisała, że tym ludziom, z Hiszpanii zresztą, płacono za doping reprezentacji Kataru...) przeszła przez mistrzostwa jak burza, zdobywając tytuł wicemistrza świata. Naszych Biało-Czerwonych pokonali (sędziowie!) w półfinale, dopiero w finale ulegli Francuzom. Katar na potęgę kupuje też lekkoatletów, aby reprezentowali ich barwy na igrzyskach olimpijskich. Jest wielce prawdopodobne, że tak samo będzie z reprezentacją piłkarską, która przecież za 6 lat musi mieć sukces ‒ bo szejkowie są przecież ambitni...
Katar ma najbardziej konkurencyjną gospodarkę w Zatoce Perskiej – obok Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Jest też najmniej skorumpowanym krajem arabskim, przynajmniej według danych Transparency International. To niewielkie państwo (11 500 kilometrów kwadratowych) jest jednym z trzech największych na świecie krajów pod względem zasobów gazu ziemnego. Zasoby jego gazu z Pola Północnego – 6 tysięcy kilometrów kwadratowych ‒ są największym eksploatowanym złożem tego surowca na globie. Pod względem eksportu gazu Katar jest na drugim miejscu w światowych tabelach.
Państwo to prowadzi mądrą politykę ekonomiczną, ściągając kapitał międzynarodowy, ale też know-how firm globalnych. Inwestorom zagranicznym oferuje znaczące zwolnienia od podatków i to do 12 lat. Dopuszcza 100-procentową własność kapitału zewnętrznego w firmach funkcjonujących na katarskim rynku, zwłaszcza w specjalnych strefach ekonomicznych. Obce firmy mogą rozliczać się w dolarach.
Katar jest światowym „numerem jeden”, gdy chodzi o PKB na głowę mieszkańca: 145 tysięcy dolarów per capita robi wrażenie. Tak samo, jak fakt nadwyżki na rachunku bieżącym w postaci 10 miliardów dolarów.
Polska - jeden z sześciu największych krajów Unii Europejskiej - musi interesować się nie tylko Grupą Wyszehradzką czy krajami bałtyckimi, ale też patrzeć szerzej. Kraje Zatoki Perskiej mogą być ciekawym partnerem gospodarczym, a w niektórych rozgrywkach międzynarodowych - także politycznym. Warto o tym pamiętać.