Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Nasi w Peru

Nasi w Peru
źródło: (Pixabay)

Gdy Peru było na szlaku przemytu narkotyków, w pewnym momencie w tamtejszych więzieniach siedziało aż 42 Polaków. Teraz jest ich równo połowę mniej: sporo wyszło, a nowych przybywa niewielu, bo to trzecie co do wielkości państwo Ameryki Łacińskiej nie jest już częścią sieci śmiercionośnej kontrabandy. Trochę z nich poszło na warunkowe zwolnienie, zatem na razie do ojczyzny nie wróci. A część, prawdę mówiąc, nie chce. Byli też tacy, którzy po wyjściu zza krat na przepustkę czy tymczasowe zwolnienie przy pomocy rodaków nielegalnie opuścili Peru i wrócili do Polski, uciekając od więzień pod Andami.

Misjonarze i „dzieci ulicy”

Są też inni Polacy. Albo też: zupełnie inni. Mamy w Peru trzy siostry zakonne, około 10 zmieniających się wolontariuszy rocznie, pięciu misjonarzy świeckich, 10 franciszkanów i kilku salezjanów. Gdy chodzi o franciszkanów, dwóch mieszka w buszu w okolicach San Lorenzo, jeden w buszu Piura, z 1000 km od Limy w kierunku Ekwadoru. Franciszkanin spod Gubałówki (z miejscowości Dąb) mieszka w Pucallpa. Inny na co dzień jest w mieście, w którym w cudowny sposób mieszają się cywilizacyjne wpływy Indian i hiszpańskich kolonizatorów ‒ Cuzco. Wreszcie trzech jest w stolicy.

„Proszę pozdrowić Polskę” ‒ mówi salezjanin, ojciec Antoni ze środka Peru, z Amazonii Centralnej, z Puerto Bermudez, które jest częścią wikariatu apostolskiego San Ramon. Ojciec Dariusz, rodem z Gdyni, ale paradoksalnie z prowincji krakowskiej z Boliwii przez Cuzco trafił do Limy i przed 10 laty wydał książkę „Bóg o indiańskim obliczu. Rzecz o synkretyzmie”.

A siostra Wacława Maria Witek („siostra Maria” po prostu) z Lublina jest przełożoną Urszulanek Unii Rzymskiej i podlegają jej siostry z tego zgromadzania i z Peru, i z Chile. Najstarszą polską misjonarką jest siostra Bernardyna, jest też siostra Teresa.

Ale pewnie dla miejscowych od imion zakonnic i zakonników ważniejsze są ich dzieła. Salezjanie w peruwiańskiej stolicy otworzyli dom dla „dzieci ulicy”. Są w nim parunastoletni alkoholicy i ich rówieśnicy ‒ narkomani. Uciekają od nałogów przez wiarę, kościół, ale też muzykę: słucham jak gra ich trzyosobowy band i myślę, że Pan Bóg może nie obdarzył ich silną wolą ani wzorcowymi rodzinami, ale talentami artystycznymi na pewno.

Misjonarze tutaj zgorszenia nie budzą, żyją skromnie. Jeden z nich śmieje się, że „nie jeden biskup na tej panamskiej liście jest”. Ale polscy franciszkanie czy salezjanie w Peru nie mają się czego obawiać.

Klękam w Bazylice Mniejszej pw. Matki Bożej Wspomożycielki. To jedna z czterech Bazylik Mniejszych w Limie. Zbudowano ją w 1921 roku, obsługują ją nasi rodacy w habitach (a często i bez nich). Ma największe organy w Peru składające się z 2800 piszczałek. Przyglądam się pięknym starym witrażom (szkoła wiedeńska) z 1934 roku. Nasi salezjanie mają pełne ręce roboty, bo w niedzielę odprawia się tu nawet 11 mszy. W gościnnych kościelnych progach ćwiczy miejscowy zespół taneczny. Jego nazwa mówi wszystko „Pasion por la danza”. Ci młodzi ludzie, rzeczywiście pasjonaci tańca, tańczyli w Paryżu z okazji 50-lecia UNESCO, ale byli też w USA i Meksyku. Zespól ma osiem lat i aż 70 przygotowanych układów tanecznych. „Młode Peru” wkłada w taniec tyle żaru, co górale w „krzesanego”. Pot ścieka z młodych tancerzy, a tańczą tak, jakby obserwowało ich 5 tysięcy ludzi, a nie garstka na próbie. Specjalnie dla mnie taniec „Huaylas” - zapachniało górskim wiatrem jak krzesany, to i halny!), bo to nazwa prowincji w centralnych Andach. A drugi taniec to „Cazador de Anahuac” ‒ czyli myśliwy z Anahuac.

Producto Peruano” i seviche

Ale nie samą wiarą ‒ i muzyką ‒ żyje człowiek. Przy Museo Larco zajadam się najbardziej znanymi przysmakami wybornej zresztą, ponoć najlepszej na kontynencie, kuchni peruwiańskiej. Causa de Langostinos składa się z krewetek (stąd nazwa), ziemniaczanego pure i awokado. Następnie to z czego Peru słynie czyli seviche. To surowa ryba, w tym przypadku z cytryną (stąd nazwa „seviche limone”), cebulą, kawałkiem ośmiornicy i papryką. Ciekawe, że tradycyjnie potrawę tę jedzono nie na kolację, jak ja, ale w południe, na obiad. Otóż rybacy łowili ją o świcie, nie można jej było przed wiekami długo trzymać, lodówek nie znano, trzeba ją było spożyć już po paru godzinach. Wreszcie tacu con lomo saltado czyli naprawdę smaczna polędwica wołowa z ryżem i fasolą. Do tego wszystkiego lokalne piwo „Cusquena” i idiotyczne decyzje peruwiańskiej państwowej komisji wyborczej irytują już jakby mniej. A co zaś do samej ichniej PKW, po spotkaniu z jej pięcioma członkami (sami panowie) przybranymi w czerwono-biało-czerwone szarfy, dochodzę do wniosku, iż nawet osoby cierpiące na głęboką bezsenność miałyby sporą szansę ozdrowieć i po parunastu ‒ góra! ‒ minutach wysłuchiwania tych dżentelmenów wreszcie zdrowo pospać. Owa „piątka” działa niczym zbiorowy terapeuta ‒ niestety, gorzej im idzie z wyborami i ustaleniem (oraz przestrzeganiem...) „reguł gry”.

Jeszcze o muzeach i... jedzeniu. Przy kolejnym mieści się kultowa restauracja Huaca Pucllana. Nazwa wzięła się z języka keczua, drugiego najpopularniejszego w Peru po hiszpańskim: huaca to „święte miejsce”. Także święte w sensie kulinarnym... Jeżeli ktoś zarzuci mi, że w kontekście Peru tyle piszę o jedzeniu da dowód na to, że kompletnie nie rozumie tego ‒ uwaga, jednego z dwudziestu największych pod względem powierzchni! ‒ krajów świata. W rankingach 20 najlepszych restauracji Ameryki Łacińskiej większość znajduje się właśnie tu, w Peru.

Ze swojej kuchni Peruwiańczycy po prostu są dumni. Mają powody. Zostawmy kuchnię elitarną, zajmijmy się ludową. Ni to bar, ni maleńka knajpka na kilka stolików o nazwie określającej wszystko ‒ i że to kuchnia swojska, domowa i że to mały, nigdzie nie reklamowany skrawek kulinarnej mapy Peru: „La casita blanca”. „Biały domek”, w rzeczy samej. Na przystawkę po konsultacji z obsługą i dwoma innymi Peruwiańczykami biorę papas a la huancaina. Nazwa wzięła się od regionu Huancayo w środkowo-zachodniej części państwa. Potrawa jest prosta. Składa się z ziemniaków( potrawa narodowa!), kawałka jajka i żółtego sosu, zrobionego z sera, mleka i żółtego pieprzu (stąd kolor). Na drugie biorę, podpatrzywszy u sąsiadów, tallarines con lomo fino. Cienkie mięso z zielonym makaronem na peryferiach stolicy, w lokaliku, za którego nie dałbyś złamanego sola ‒ jest też wizytówka narodowej sztuki kulinarnej. Do tego kolejne lokalne piwo, choć z dziwnie znajomą nazwą: „Pilsen Callao”, dobre, choć słabe (ledwie 5%). Na puszce podkreśla się, że to „Producto Peruano”, co zresztą przypomina mi szereg sloganów z kończącej się właśnie kampanii wyborczej. Puszka inaczej niż w Europie nie ma objętości 0,66 litra tylko 0,63, mniejsza zaś nie tradycyjnie, jak u nas 0,5 tylko 0,473 l.

Polski koszer” w Limie

Miejscowi Polacy podejmują mnie peruwiańskim przysmakiem narodowym czyli świnką morską. Oj, nie zostanę jej fanem mimo podziwu dla sztuki kulinarnej tego kraju. Zaczynam rozumieć to, co mi tu mówiono. Po pierwsze, że na tym kontynencie, gdy chodzi o jedzenie ‒ i nie tylko... ‒ nie istnieje słowo „przesada”. Po drugie, że „w Peru nie ma grzechu łakomstwa czy obżarstwa ‒ jest tylko serdeczność ludzi”.

Na koniec coś, co połączy obie części tego tekstu, bo będzie i o księżach i o alkoholu. Naprawdę nic złego. Otóż polscy salezjanie w Ameryce Łacińskiej produkują absolutnie "koszerny” alkohol na potrzeby Żydów z USA. Czy to nie pasjonująca historia? Zakonnicy z odległej Europy, z katolickiego kraju, ojczyzny Jana Pawła II, spełniający wszystkie wyśrubowane normy koszerności dla jakże wymagających „starszych braci w wierze” z drugiej Ameryki! Nasi zakonnicy mają świetnie funkcjonującą fabryczkę, która eksportuje rocznie tysiące butelek wina na... Słowację. Rodacy od św. Jana Bosko żałują tylko, że leżąca po sąsiedzku od Bratysławy ich ojczyzna na razie nic nie bierze. Ta manufaktura została założona jeszcze na początku lat 1930, bo po prostu było potrzebne produkowane we własnym zakresie, a więc tańsze, wino mszalne. Z czasem, z całych winogron, zaczęto wytwarzać słynne peruwiańskie pisco. Ojcowie cierpliwie tłumaczą mi różnicę między pisco a grappą i częstują rożnymi rodzajami win.

A ja dziś w dalekiej Brukseli wznoszę toast za naszych rodaków w Limie i pod Andami.

*tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie" (04.05.2016)

Data:
Kategoria: Świat
Tagi: #Peru #Polacy

Ryszard Czarnecki

Ryszard Czarnecki - https://www.mpolska24.pl/blog/ryszard-czarnecki

polski polityk, historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII i VIII kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister – członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.