Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Pretekst

Rezolucja w parlamencie europejskim potępiająca Polskę jest naszą dyplomatyczną i polityczną porażką. Nie jest ona porażką w wymiarze wewnętrznym, bo nie ma ona takiego przełożenia. A nawet więcej, partie opozycyjne, zarówno PO, jak i Nowoczesną spycha na pozycje reprezentantów zagranicy. To w perspektywie odradzającego się patriotyzmu w młodym pokoleniu będzie prowadziło do automarginalizacji tych ugrupowań. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że w wymiarze wewnętrznym PiS raczej skonsoliduje swój elektorat jako obrońca nieingerowania sił zewnętrznych w sprawy Polski.

Pretekst
źródło: Flickr CC

To dlaczego ta rezolucja jest faktyczną porażka naszego kraju? Otóż interes wyborczy PiS nie jest tożsamy z interesem naszego kraju, choć tak generalnie jest postrzegany przez prawicową opinie publiczną. Naczelnym celem polityki nie może być bowiem interes własnej partii, a interes kraju. Partia polityczna powinna być przede wszystkim propozycją przywództwa narodowego, a nie organizacją, której najważniejszym celem jest zdobycie władzy. I dlatego nawet działania mające na celu mobilizacje własnego elektoratu i jego ekspansję należy rozpatrywać i oceniać przede wszystkim  w kategoriach interesu narodowego.

Najważniejszą kategorią polityczną jest zawsze kwestia bezpieczeństwa narodowego. Dziś dominuje powszechne przekonanie o bezpieczeństwie naszego kraju zabezpieczonym członkostwem w NATO i UE. Jeszcze rok temu Bronisław Komorowski oficjalnie głosił, że żyjemy w najbezpieczniejszych i najlepszych czasach od 300 lat. Ta teza już wówczas była brutalnie zweryfikowana  przez wojnę na Ukrainie, nie mówiąc już o celach polityki rosyjskiej, które sformułował prezydent tego kraju. Putin już  na początku swojej władzy uznał rozpad Związku Sowieckiego za największą klęskę geopolityczną własnego kraju. Ustanowił tym samym reintegrację obszaru postsowieckiego zasadniczym celem swojej polityki, a tym samym uznał likwidację tego systemu międzynarodowego, dzięki któremu Polska uzyskała niepodległość, za podstawowy cel polityki państwa rosyjskiego. To stworzyło już wówczas realne zagrożenie geopolityczne dla przyszłości naszego bezpieczeństwa.

Ale to nie jedyna zmiana dotycząca uwarunkowań  naszego bezpieczeństwa. Otóż Stany Zjednoczone w 2011 roku zdecydowały się uznać Chiny za państwo, które dąży do  podminowania ich azjatyckiej i światowej hegemonii. Oba państwa znalazły się na kursie kolizyjnym, który, biorąc pod uwagę doświadczenia historii, zawsze prowadzi do wojny. I do takiej wojny USA zaczęło przygotowania. Czy wzrost potęgi chińskiej uczyni tę wojnie nieuchronną, to pokaże czas. Ale realizm nakazuje traktować taką możliwość poważnie. W historii bowiem nigdy żaden hegemon nie godził się bez walki na rezygnację z własnej hegemonii. Tak jak USA, aby doprowadzić do upadku Związku Sowieckiego, zawarły sojusz z Chinami w latach 70., tak dziś należy się spodziewać odwrotnej kombinacji geopolitycznej. Bez Rosji USA nie jest w stanie wygrać konfrontacji z Chinami. I dlatego perspektywa "Nowej Jałty", o czym pisze Jacek Bartosiak, jest realną perspektywą, przed którą stoi nie tylko Azja, ale także Europa Środkowa, gdzie Rosja ma swoje imperialne interesy.

Otóż  na cztery podstawowe światowe potęgi, które decydować będą o przyszłości świata, to jest: USA, Unia Europejska zdominowana przez Niemcy, Rosja i Chiny, trzy pierwsze z nich są zainteresowane uprzedmiotowieniem naszego kraju, a dla czwartego - Chin - jesteśmy drugorzędnym partnerem, który może odegrać pewną rolę jako kraj tranzytowy dla chińskiego eksportu, a tym samym ma to także pewne znaczenie dla naszego bezpieczeństwa narodowego.

Dla USA jesteśmy krajem, który ma służyć jako swoisty bat na Rosję, ma być krajem, który w Europie Środkowo-Wschodniej pilnuje amerykańskich interesów i przy pomocy którego, Washington prowadzi swoją rosyjską politykę. Dla Niemiec mamy być ich satelitą, która jest zapleczem siły roboczej, terenem produkcji bardziej uciążliwego przemysłu i buforem w relacjach z Rosją. Dla Rosji jesteśmy przede wszystkim amerykańskim satelitą, krajem, który przeciwstawia się ich polityce reintegracji obszaru postsowieckiego i jest  problemem w ich relacjach z Niemcami i Francją. Jesteśmy krajem, który teraz jest przez Moskwę uznawany za niemiecką strefę wpływów, ale z przyczyn geopolitycznych powinien także się znaleźć w rosyjskiej strefie wpływów. A w każdym razie nie powinien prowadzić polityki obrony swoich geopolitycznych interesów na obszarze postsowieckim. Żadne z tych państw nie jest zainteresowane w prowadzeniu przez Polskę suwerennej polityki polskiej, a co więcej , są one zainteresowane w utrzymaniu naszego przedmiotowego statusu.

Ten niesamodzielny status naszego kraju jest największym zagrożeniem dla naszej suwerenności i naszej pozycji w Europie, bowiem oznacza on, że to nie my, a inne państwa będą decydowały o naszej przyszłości. Dlatego najważniejszym wyzwaniem politycznym naszego kraju jest odbudowa suwerennej pozycji Polski w polityce międzynarodowej. Bo tylko wtedy możemy wpływać na międzynarodową politykę w kierunku uwzględnienia naszych interesów. W przeciwnym razie będziemy, jak dotychczas, dryfowali, wytracając siły i możliwości wzmocnienia własnej pozycji. To wymaga istnienia autentycznego przywództwa narodowego zdolnego do działań prowadzących do umocnienia pozycji Polski, a przede wszystkim wyzwolenia się z pozycji satelickiej wobec naszych sojuszników. Bo nasze interesy nie są nie tylko tożsame z ich interesami, ale w pewnych momentach mogą okazać się kolizyjne. Naszym zadaniem jest prowadzenie polskiej, a nie amerykańskiej, czy niemieckiej polityki. Proces budowy naszej podmiotowości to proces długi, skomplikowany i wymagający dużej politycznej zręczności. Proces, dzięki któremu systematycznie będziemy skuteczniej wpływać na kształt naszego międzynarodowego otoczenia i  dzięki temu będziemy mogli wzmacniać naszą pozycję w stosunku do zasadniczych aktorów sceny międzynarodowej.

Ponieważ przez naszych sojuszników nie jesteśmy traktowani podmiotowo, nasza polityka musi sobie tę podmiotowość wywalczyć wbrew ich woli. Oznacza to, że rewidujemy podstawowe założenia naszej polityki bezpieczeństwa, bo ona dotychczas była wypracowywana przez innych i inne niż polskie przyświecały im cele. Wymaga to dobrej znajomości procesów międzynarodowych, a zwłaszcza uwarunkowań, dynamiki i ewolucji polityki głównych podmiotów polityki światowej. Na podstawie tego rozeznania staramy się zbudować naszą podmiotowość poprzez samodzielne zdefiniowanie celów. Oznacza to wejście w spór zwłaszcza z naszymi sojusznikami, bo oznacza to rewizję celów politycznych do tej pory realizowanych przez nasze państwo. Suwerenność intelektualna, to pierwsze wyzwanie, jakie stoi przed Polską w budowaniu własnej podmiotowej polityki. I ta suwerenność intelektualna nakazuje z jednej strony budowanie własnego potencjału narodowego, a z drugiej podejmowanie takich wysiłków na arenie międzynawowej, które umocnią nasza pozycję.

I właśnie ta suwerenność  nakazuje także, aby w walce o podmiotowość naszej polityki nie podejmować działań, które służą innym państwom do pokazania nam 'miejsca w szeregu' i izolują nas w płaszczyźnie międzynarodowej, utwierdzając tym samym  w pozycji zależności. Nie ulega wątpliwości, że takim pretekstem do pokazania nam 'miejsca w szeregu' jest sprawa konfliktu o Trybunał Konstytucyjny. Zarówno USA, jak Niemcom, a także w inny sposób Rosji zależy, żeby Polska nie była samodzielnym i aktywnym podmiotem polityki międzynarodowej. Każde z tych państw jest zainteresowane, bez względu na zakres możliwych  interesów, do utrzymania naszej niesamodzielności i zależności. Spór o Trybunał Konstytucyjny dał tym państwom znakomity powód do utwierdzania naszej przedmiotowej pozycji i do ingerencji w wewnętrzne sprawy naszego kraju, tym bardziej że w Polsce aktywnie działa "partia zagranicy" w postaci ugrupowań opozycyjnych, skwapliwie realizująca obce zamówienia polityczne. Dlatego biorąc powyższe uwarunkowania pod uwagę, rzeczywiste przywództwo narodowe nie może lekceważyć zarówno działalności "partii zagranicy", jak też interesów, jakie w Polsce mają zagraniczne mocarstwa. Nie po to, aby je akceptować, ale państwo polskie musi mieć strategie ich eliminacji, a w każdym razie nie dawać pretekstów do ich mobilizacji, bo ich działalność osłabia naszą pozycję międzynarodową. Spór o TK jest sporem, który jest niewart ceny, jaką państwo polskie płaci na arenie międzynarodowej. To nie służy odbudowie pozycji Polski na arenie międzynarodowej ani też nie służy długofalowym interesom polskiego bezpieczeństwa narodowego. Rezolucja Parlamentu Europejskiego dobitnie pokazuje nam, jakie mamy mieć miejsce w polityce europejskiej. To wydarzenie, któremu nie potrafiliśmy zapobiec, pokazuje także, że jesteśmy izolowani, a z naszymi interesami i naszą pozycją nikt się nie liczy. Co więcej, że nasza polityka nie potrafi budować skutecznie swojej podmiotowości. I to nie jest efekt tylko ostatnich miesięcy, ale rezultat wieloletniej dotychczasowej polityki.

Nie ulega wątpliwości, że ten spór o TK został zainicjowany przez poprzednią ekipę, ale odpowiedź na ten konflikt, miała charakter raczej pokazania własnej politycznej siły przez nową większość niż naprawy politycznego i prawnego błędu poprzedniej. Tu po prostu mamy do czynienia z konfliktem interesu narodowego z interesem partyjnym. I nie zmienia to faktu, że obie większości, zarówno poprzednia jak i obecna, postawiły na interes partyjny. Tylko to, co u poprzedniej nie wzbudziłoby reakcji ze względu na jej satelicką politykę, u tej ze względu na deklarowane cele budzi zdecydowany opór wśród międzynarodowych decydentów. Ale to nie znaczy, że budując podmiotowość polityczną nie trzeba tego brać pod uwagę. Konflikty są nieodłączną cechą procesu międzynarodowego, ale należy samemu wybierać możliwość starcia i tak go profilować, żeby odnieść zwycięstwo. Najgorzej, jak się podejmuje działania bezmyślne, bez zastanowienia się nad konsekwencjami. I tu mamy do czynienia z takim przypadkiem.

Otóż pierwszym warunkiem  podmiotowości w czasach, które mogą zadecydować o naszym miejscu we współczesnym świecie, a być może nawet o naszej niepodległości, jest  suwerenność intelektualna. To znaczy zdolność myślenia kategoriami przyszłości naszego bezpieczeństwa w zmieniającym się i coraz bardziej niebezpiecznym świecie. W świecie, w którym nawet interesy naszych sojuszników mogą się okazać sprzeczne z naszymi fundamentalnymi celami. Wydaje się, że przypadek TK w tej perspektywie to przypadek intelektualnej zaściankowości, przekonania, że to, co robimy, nie ma wpływu na naszą pozycję międzynarodową, a w konsekwencji na nasze bezpieczeństwo narodowe. Nie jest to przypadek odosobniony. Prezydent Duda nie wykorzystał historycznej okazji - uroczystości rocznicy chrztu Polski - do zuniwersalizowania polskiego doświadczenia i polskich interesów jako odpowiedzi na kryzys cywilizacji europejskiej pogłębiany destrukcyjną polityką Unii Europejskiej. A obchody bez wymiaru międzynarodowego tylko ujawniły naszą izolację polityczną. W czasie poprzednich rządów PiS ta sama zaściankowa mentalność doprowadziła do akceptacji Traktatu Lizbońskiego, który zredukował naszą pozycję w Unii Europejskiej i był największą polską klęską w polityce międzynarodowej od czasu upadku komunizmu. A najbardziej ostry spór polityczny toczyliśmy wówczas na arenie międzynarodowej - mało kto dziś o tym pamięta - o kartoflane karykatury prezydenta Kaczyńskiego. Wówczas w sprawach ważnych zrezygnowaliśmy z obrony naszej pozycji w UE na rzecz obrony medialnego wizerunku prezydenta. Dziś podobnie toczymy bardzo ostry spór, nie oglądając się na jego konsekwencje dla naszej międzynarodowej pozycji. To przykład, jak nie potrafimy rozróżnić spraw ważnych od drugorzędnych. Te doświadczenia wskazują, że pierwszy i główny powód naszej przedmiotowej pozycji zależy od nas samych i od stanu intelektualnego tzw. elit politycznych naszego kraju. W tym sensie wiele racji miał Paweł Kukiz zaliczając PiS, przy wszystkich jego zaletach i różnicach w porównaniu z partiami opozycyjnymi, do partii społeczeństwa postkomunistycznego, to znaczy społeczeństwa ukształtowanego jeszcze w systemie realnego socjalizmu, ze wszystkimi swoimi kompleksami, fobiami, intelektualną imitacyjnością, peryferyjnością i brakiem myślenia kategoriami państwowymi. I pomimo pewnych prób wyjścia poza uwarunkowania mentalne społeczeństwa postkomunistycznego nie mamy w PiS - poza deklaracjami podmiotowości, którymi tak zaniepokojeni są nasi sojusznicy - zdolności  do realizowania podmiotowej polityki polskiej. I przypadek międzynarodowych konsekwencji sporu o TK potwierdza tą tezę.

 

Marian Piłka

historyk, wiceprezes Prawicy Rzeczypospolitej
Data:
Kategoria: Świat
Tagi: #
Komentarze 1 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.