Kryzys nie dotknął jeszcze Polski. Bezrobocie wydaje się stabilne, a
wręcz mówi się o jego zmniejszeniu, deflacja postępuje w ograniczonym
tempie, perspektywy rozwoju wydają się raczej pozytywne. To wynika z
informacji, które przekazują nam władze i GUS. Korzystamy realnie ze
spadku cen ropy - rząd nie wydaje się korzystać z okazji, by znacząco
podnosić akcyzę na paliwa.
Dziwnie to brzmi w sytuacji, gdy
przyzwyczailiśmy się do ciągłego narzekania. A to koncerny podatków nie
płacą, a to górnicy nie dostali czternastej pensji... A tak naprawdę nie
jest źle.
Po
ćwierć wieku życia w systemie znacząco lepszym od centralnie sterowanej
gospodarki socjalistycznej wciąż jeszcze gonimy najbardziej rozwinięte
państwa, wciąż jeszcze nie mamy wykształconej warstwy średniej, którą
następnie władze i koncerny mogłyby skutecznie łupić. Wciąż jeszcze jest
u nas mnóstwo do zrobienia. Oznacza to, że jest potencjał rozwoju, a co
za tym idzie jest szansa, że gdy załamie się światowy system finansowy,
to być może uda nam się, tak jak w 2008, przetrwać najgorsze w nieco
lepszej kondycji niż inni.
To, co zapewne nastąpi w światowej gospodarce opisałem w 2014 w eseju "Scenariusz końca świata" (do pobrania i rozpowszechniania),
ale ten scenariusz odnosi się raczej do spraw globalnych. Upadki
banków, upadki walut, zamarcie gospodarki - to wszystko oczywiście
dotknie nas z całą pewnością i lekko nie będzie, jednak być może ze
względu na to, że ogólnie jesteśmy biedni, to i straty będą mniejsze.
Polacy
mają na przykład łatwiejszy dostęp do swoich oszczędności od
mieszkańców państw zachodu. Najbardziej rozpowszechnione metody
oszczędzania w państwach wysoko rozwiniętych to nie są tak jak u nas
depozyty i lokaty. Tam większość oszczędności to niezwykle skomplikowane
produkty bankowo-ubezpieczeniowe, polisolokaty, ubezpieczenia na życie.
To nie są w żadnym przypadku lokaty gotówkowe, to nie są realne
pieniądze, które można pójść i wypłacić. Dodatkowo są to narzędzia
oszczędnościowe oparte w całości na długu, to znaczy ich zabezpieczeniem
są obligacje i bony skarbowe, czyli faktycznie w obecnej sytuacji
rzeczy najbardziej niebezpieczne, te, które zostaną całkowicie zmiecione,
gdy nastąpi załamanie systemu finansowego.
Nadchodzący kryzys
będzie kryzysem długu. Zobowiązania wszystkich wobec wszystkich
osiągnęły dziś na świecie tak wielkie, astronomiczne wręcz wartości, że
katastrofa może mieć rozmiary biblijne. Globalizacja ekonomii nie
pozwoli nikomu uniknąć konsekwencji katastrofy. Ale ponieważ będzie to
kryzys związany z długiem, to pierwszymi i głównymi ofiarami będą ci,
którzy swój majątek oparli na długu. Będą to głównie przedstawiciele
klasy średniej państw zachodnich, którzy stracą wszystko - warto
pamiętać, że ich oszczędności nie chronią żadne "gwarancje depozytów",
będą to również ci wszyscy, których emerytury i tym podobne świadczenia
wypłacane są przez wielkie koncerny finansowe.
A u nas? Co do
emerytur, to oczywiście kryzys finansowy je zmiecie, tak jak zmiecie ZUS
i resztki OFE. Jednak być może fakt, że większość oszczędności Polaków
to wszelkiego rodzaju depozyty, spowoduje, że części z nas uda się coś
uratować.
Nie należy oczywiście za bardzo liczyć na "gwarancje depozytów" z Bankowego Funduszu Gwarancyjnego www.bfg.pl,
bo jego kapitał to coś około 8-10 miliardów złotych, czyli coś około 2
miliardów euro. Oznacza to, że funduszu gwarancyjnego starczyłoby na
pokrycie roszczeń (na gwarantowanym poziomie 100 tysięcy euro) jakimś 20
tysiącom osób w Polsce. To oczywiście kropla w morzu potrzeb.
Ratunek
może przyjść stąd, że kryzysy rzadko następują gwałtownie. Zazwyczaj
jest to jednak proces trwający miesiącami lub przynajmniej tygodniami,
dzięki czemu być może część osób posiadających oszczędności będzie w
stanie je w jakiś sposób uratować - choćby częściowo. Oczywiście może
być i tak, jak na Cyprze w 2012, że po prostu w czasie któregoś weekendu
banki zostaną zamknięte, a dostęp do kont zablokowany na całym świecie,
jednak raczej nie powinno to nastąpić bez żadnych wcześniejszych
sygnałów ostrzegawczych.
Ludzie, którzy mają oszczędności w
różnego rodzaju produktach bankowych, nie będą jednak mieli szans na
odzyskanie swoich oszczędności. Nie gwarantują ich żadne państwowe
gwarancje, nie są "płynne", czyli nie dają możliwości natychmiastowej
zamiany na gotówkę w kasie czy w bankomacie. I w tym oszczędzający
Polacy mają pewną przewagę nad oszczędzającymi Francuzami czy Niemcami.
Przewagę
nad Zachodem mamy również w tym, że nasza ekonomia w stosunkowo
niewielkim stopniu opiera się o świadczenia społeczne. Oznacza to, że
załamanie się finansów publicznych w o wiele mniejszym stopniu wpłynie
na zarówno możliwości konsumpcji tych najbiedniejszych - a co za tym
idzie i najliczniejszych - jak i na spokój społeczny. Utrata świadczeń
będzie gigantyczną katastrofą w państwach, w których istnieją całe grupy
społeczne opierające swój byt jedynie na zasiłkach - w USA na przykład
jest to ponad 40 milionów osób, znacząco ponad 10% ludności. W Europie
Zachodniej problem ten dotyczy całych dzielnic i przedmieść wielkich
miast zamieszkałych dodatkowo często przez ludność nie czującą żadnego
związku z państwem i kulturą, w których żyją.
Nie od dziś
głoszę, że nadchodzą ciężkie czasy. Oczywiście nie doceniłem - i może
nadal nie doceniam - możliwości sztucznego podtrzymywania przy życiu
upadającego systemu ekonomicznego, w którym żyjemy. Wielcy operatorzy
gospodarki światowej - Banki Centralne, wielkie banki, korporacje
finansowe i ubezpieczeniowe - odwlekają wszelkimi metodami upadek
systemu, bo wciąż mogą się bogacić, a jest to ich jedynym celem.
Postępuje koncentracja światowych bogactw w coraz mniejszej liczbie rąk i
dopóki będzie to możliwe, dopóty system będzie utrzymywany przy życiu.
Wiadomo jednak, że odwlekanie upadku spowoduje, że będzie on tym
silniejszy, a jego konsekwencje będą tym bardziej dramatyczne, im
później nastąpi. Bo to, że nastąpi jest wiadome - skądinąd dziś już
nawet media głównego nurtu o tym mówią coraz bardziej otwarcie.
Być
może jednak nasza polska bieda będzie jakąś tarczą ochronną przed tym,
co nadejdzie. Nie jesteśmy najwyraźniej celem pożądania światowej
finansjery - może dlatego, że już to, co miało być sprzedane zostało
sprzedane, może dlatego, że nie ma już wiele do zagarnięcia... Być może
uda się nam stracić mniej, niż innym, a w każdym razie uniknąć
nieuchronnych chyba na Zachodzie problemów "niepokojów społecznych" -
żeby nie użyć mocniejszych określeń. Wierzę, że tak, ale jest to słaba
wiara.
P.S.
Ostatnio miałem okazję rozmawiać z
osobą, która grywa na giełdzie. Nie jest on patentowanym traderem, ale
nieco zna się na tych sprawach, i z nieukrywaną dumą, ale i lekką
pogardą, oświadczył mi, że od czasu, jak ja głoszę nadchodzący upadek
światowych finansów, on zarobił kilkadziesiąt tysięcy złotych na
giełdzie, i co ja na to?
A ja na to mam do powiedzenia
jedynie to, że OCZYWIŚCIE żyjemy obecnie w czasach, gdy ktoś, kto się
dobrze zna na giełdzie MOŻE zarobić niezłe pieniądze właśnie dlatego, że
niezwykła zmienność kursów świadcząca o nadchodzeniu kryzysu pozwala na
wykonywanie niezłych operacji, gdy się odpowiednio zabezpieczy swoje
pozycje. Jest to jednak w obecnej sytuacji coś na kształt loterii, bo
system może się załamać w każdym momencie. A wtedy żadne zabezpieczenia
nie zadziałają - żaden "stop loss" się nie uruchomi, bo po drugiej
stronie nie będzie nikogo, kto by chciał kupować. Więc oczywiście, jak
ktoś umie i ma świadomość ryzyka, to może coś dziś ugrać.
Resztę zachęcam do opuszczenia giełd, nietrzymania oszczędności w
bankach i przygotowania się raczej do trudnych czasów niż na świetlaną
przyszłość.