Rzecz dotyczy wypowiedzi z 2009 roku, kiedy Lech Wałęsa powiedział, że nie był zadowolony z tego, że ujawniłem na swoim blogu, iż bierze po 50 tys. euro i więcej za występy na kongresach dziś już nieistniejącej partii eurosceptycznej. Zaatakował mnie mówiąc, że on „bierze jeszcze większe pieniądze niż pan Czarnecki myśli” oraz że nie działałem w podziemiu, ale przyjechałem na gotowe. Prawda była taka, że w publikacjach ze stanu wojennego i podziemia byłem wymieniany jako człowiek, który nie tylko działał, ale był zamykany. Byłem w strukturach Niezależnego Zrzeszenia Studentów, jednym z trzech członków prezydium władz krajowych NZS. Z mojej inicjatywy odbył się jego podziemny zjazd.
W 2009 roku w trybie wyborczym sąd w Bydgoszczy orzekł, iż Lech Wałęsa nie może być skazany, bo nie kandyduje w wyborach. Z tego wynika, że w kampanii wyborczej można opluć i medialnie skopać kandydata, ale jeśli się nie kandyduje w wyborach, to można kłamać. To oczywisty absurd, a Sąd Apelacyjny w Gdańsku przyznał mnie i historycznym faktom rację.
Ta sprawa jest sensacyjna również dlatego, że nikt nie wie, że mimo prawomocnego wyroku Sądu Apelacyjnego z Gdańska z 2012 roku Lech Wałęsa lekceważąc go i mając w nosie wymiar sprawiedliwości - uważając, że stoi ponad nim – nie chciał wyroku wykonać. Nie chciał też takich ogłoszeń zamieścić. W związku z tym w końcu te pieniądze zostały ściągnięte od byłego prezydenta przez komornika. Po ściągnięciu odpowiednich sum pieniędzy w prasie ukazały się także stosowne przeprosiny podpisane imieniem i nazwiskiem Wałęsy.