Widmo cenzury krąży po Niemczech. Już wszyscy mówią o „kartelu milczenia” (określenie byłego szefa MSW RFN) w kontekście przemocy, gwałtów i rabunków wobec niemieckich kobiet w Koloni i w innych miastach w noc sylwestrową – w interesie rządu było ukrywanie tych faktów przed opinią publiczna, bo mogłoby to obnażyć fiasko polityki koalicyjnego rządu CDU-CSU-SPD. Dużo mniej osób wie o ujawnieniu przez dziennikarza związanego z ZDF (publiczna telewizja niemiecka) faktu, że rzekomo niezależna TV od lat dostawała od władzy w Berlinie swoiste „przekazy dnia”. Miano dobrze mówić o integracji europejskiej i imigrantach...
Choroba kneblowania przenosi się u naszego zachodniego sąsiada z centrali na poziom landów. W Szlezwiku-Holsztynie rządząca SPD (z federalnym wiceprzewodniczącym partii Ralfem Stegnerem na czele landowego rządu) doprowadziła do mechanizmu kreowania dwóch, całkowicie rożnych, raportów o przestępczości. Pierwszy „poprawny politycznie” służył manipulowaniu opinii publicznej. Drugi był prawdziwy, a więc przeznaczony tylko dla establishmentu. Tak zwani „zwykli Niemcy” nie mogli się więc dowiedzieć, że w tym stosunkowo niewielkim landzie (2,83 mln mieszkańców) zaledwie w ciągu siedmiu tygodni w drugiej połowie 2015 roku dokonano 733 przestępstw z udziałem imigrantów, głównie muzułmańskich (łącznie z gwałtami i wykorzystywaniem seksualnym dzieci) – w 125 przypadkach doszło do obrażeń ciała. W rządzonej przez koalicję czerwono-czerwono-zieloną (SPD - die Linke - die Gruenen) Turyngii wprowadzono blokadę informacyjną na wykroczenia dokonywane przez, głównie islamskich, imigrantów w obozach dla uchodźców.
Przy zakneblowanych mediach Niemcy wyładowują swe frustracje, nie tyle krytykując rząd i Kanzlerin w środkach masowego przekazu - bo to niemożliwe, ale na ulicach. I nie tylko. Tylko od 1 stycznia do 15 grudnia 2015 roku odnotowano rekordową liczbę 850 zamachów na ośrodki dla azylantów. Oznacza to, że codziennie miały miejsce 2-3 podpalenia czy niszczenie schronisk, w których mieszkają.
Skądinąd muzułmanie (salafici) sami prowokują Niemców, na przykład przez nachalne rozprowadzanie na ulicach miast RFN egzemplarzy Koranu.
W niemieckich mediach zupełnie nie widać, jak wielkie emocje budzą setki tysięcy niechcianych przez większość społeczeństwa „gości” (według oficjalnych, zapewne zaniżonych danych, późną jesienią 2015 ponad 52 % Niemców krytykowało politykę imigracyjną władz w Berlinie). Tymczasem specjaliści związani z niemiecką policją i służbami specjalnymi przewidują wręcz wojnę niemieckich chrześcijan i muzułmanów, a także rozkręcające się wokół tego konfliktu uliczne starcia lewaków i radykalnej prawicy.
Ale ta niemiecka cenzura (autocenzura) nie jest jakoś przedmiotem zainteresowania Parlamentu Europejskiego.
*tekst ukazał się w miesięczniku „w Sieci Historii” (marzec 2016)