Sąd Najwyższy pełni w USA rolę sądu konstytucyjnego, choć ma znacznie szersze kompetencje od naszego Trybunału. Sędziowie są powoływani przez Prezydenta za zgodą Senatu. Swój urząd pełnią dożywotnio. Sędziowie, zwani pieszczotliwie „Supremes”, są powszechnie rozpoznawalni i identyfikowani z jedną z głównych partii politycznych.
Antonin Scalia był republikaninem, mianowanym jeszcze przez Ronalda Reagana. Po jego śmierci Sąd Najwyższy składa się po równo z czterech republikanów i czterech demokratów. Nic dziwnego, że demokratyczny prezydent, który rozstanie się z urzędem w styczniu 2017 r. i nie wiadomo, jakie barwy partyjne będzie miał jego następca, zamierza pilnie powołać nowego sędziego. Problem w tym, że w Senacie, którego zgoda jest tu niezbędna, większość mają republikanie.
A republikanie zapowiadają sprzeciw. Lider republikańskiej większości senator Mitch McConnell żąda, by nowy sędzia został powołany przez nowego prezydenta dopiero po jesiennych wyborach, argumentując: „Naród amerykański powinien mieć prawo głosu przy wyborze nowego sędziego!” W odpowiedzi, demokratyczna kandydatka na prezydenta Hillary Clinton nie przebiera w słowach: „Republikanie, którzy żądają utrzymania wakatu po sędzim Scalii, hańbią naszą konstytucję!” („The Republicans in the Senate and on the campaign trail who are calling for Justice Scalia's seat to remain vacant dishonour our constitution!”; cytaty za BBC, tłum. wł.).
To wszystko w pierwszym dniu po śmierci Scalii, w atmosferze żałoby po powszechnie szanowanym prawniku. Już widać, że temperatura sporu o to, która partia ma mieć większość w Sądzie Najwyższym USA, znacznie przekroczy polskie standardy kłótni o Trybunał Konstytucyjny.