Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Prezydent Obama i Dziadek Zbijewski

Politycy nie są - zdaje się - ludźmi, którzy wzruszają się częściej niż przedstawiciele innych profesji. Nie wykluczam, że nawet rzadziej. Ale ja doprawdy byłem wzruszony słowami prezydenta Baracka Obamy wypowiedzianymi o rodzonym i jedynym bracie mojej Babci, Mamy mojej Mamy – Walerym Zbijewskim.

Prezydent Obama i Dziadek Zbijewski
Dzieci Janusza Korczaka (Jerozolima, Yad Vashem)
źródło: Berthold Werner

Politycy nie są - zdaje się - ludźmi, którzy wzruszają się częściej niż przedstawiciele innych profesji. Nie wykluczam, że nawet rzadziej. Ale ja doprawdy byłem wzruszony słowami prezydenta Baracka Obamy wypowiedzianymi o rodzonym i jedynym bracie mojej Babci, Mamy mojej Mamy – Walerym Zbijewskim. Kończący swoją ośmioletnią prezydenturę USA Obama tak mówił na uroczystościach upamiętniających Zagładę: „Słuchając tych historii musimy zadać sobie pytanie, jak my byśmy zareagowali? Czy pokazalibyśmy miłość Walerego i Maryli Zbijewskich, którzy mogli być zastrzeleni za otwarcie swego domu dla pięcioletniej dziewczynki. Ale dbali o nią, jak o własne dziecko i zapewnili jej bezpieczeństwo, schronienie i ciepło”. Dziękuję, Panie Prezydencie. To było ważne dla naszej rodziny.

Kiedy dziadek Ryszard Bieliński, ojciec mojej Mamy i szwagier właśnie Dziadka Walerego zginął w Warszawie w 1946 roku (bombardowany przez Niemców w czasie Powstania Warszawskiego dom na ulicy Tamka nagle runął rok po wojnie, grzebiąc mojego dziadka), to właśnie Walery Zbijewski stał się głównym opiekunem Mamy, wtedy jeszcze panny. Po latach wspominała rowerową wycieczkę po stolicy. Jechali pod górę (czy nie Belwederską?) i ani on, ani ona za nic nie chcieli dać po sobie poznać, jak bardzo są zmęczeni.

O Dziadku Walerym Zbijewskim już pisałem w 2007 roku na moim blogu:

Ostatnio często myślę o wuju Walerym. Tak naprawdę to nie był żaden zwykły „wuj”, ale rodzony brat babci Franciszki, mamy mojej mamy. W rodzinie nazywaliśmy go „Wujem – Dziadkiem” – tak, aby tak samo mogła go tytułować jego siostrzenica Marysia (czyli moja Mama) i ja. Duży, wysoki, o wielkich krzaczastych, siwych brwiach i tubalnym głosie – jakby żywcem przeniesiony z filmu o dziadku, za którym wnuki tęsknią najbardziej. Jako bardzo młody człowiek wuj Walery poszedł na ochotnika, aby bronić Ojczyzny przed bolszewikami w 1920 roku. I był strzelcem wyborowym – okazało się, że ma sokoli wzrok i instynkt strzelca. Doszedł do Kijowa. (…) Ale też pamiętam poruszającą opowieść o tym, co czuł, gdy zabił swojego pierwszego wroga… Właśnie tę opowieść – ja, mały kajtek – zapamiętałem najbardziej. Wuj – Dziadek nie czuł wtedy żadnej radości, triumfalizmu czy nawet patriotycznego uniesienia – raczej, jakby dziwnie to nie zabrzmiało, smutek i rozterki. Rozterki typowe chyba dla polskiego inteligenta, który zwykle dzieli włos na czworo (nie mówię, że to źle)…

Walery Zbijewski wrócił z wojny polsko-bolszewickiej zdążył jeszcze zostać wicemistrzem Wojska Polskiego w tenisie, skończył studia, zrobił doktorat we francuskim Grenoble i przed II wojną zasiadał w kierownictwie NBP – po wojnie też był urzędnikiem bankowym, ale zdegradowanym za zbyt wysokie stanowisko w II Rzeczpospolitej. Wspominam Wuja – Dziadka może szczególnie za tę opowieść o pierwszym zastrzelonym żołnierzu Armii Czerwonej i smętku z tym związanym, ale też za jego refleksję już pod koniec życia – o tym, że choć miał miłą żonę – pianistkę i troje dzieci, to najlepiej czuje się, jak jest sam… Taki był Wuj Walery, ochotnik 1920 roku, strzelec wyborowy, polski inteligent z moralnymi skrupułami…

Potem w „Gazecie Polskiej” wspomniałem go jeszcze, nawet niedawno, 19 sierpnia 2015 roku. Pisząc o 95. rocznicy zwycięstwa nad sowiecką Armią Czerwoną pod Warszawą, podkreślałem: Wielka polska historia składa się wszakże z historii jednostek. Także z historii naszych rodzin. Pamiętam opowieść wuja mojej mamy, Walerego Zbijewskiego, który jako nastolatek zaciągnął się w 1920 „bić Ruskich”. A że miał sokole oko, został, ku własnemu chyba zaskoczeniu, strzelcem wyborowym. Po latach późniejszy absolwent Uniwersytetu w Grenoble, wicemistrz Wojska Polskiego w tenisie i w czasach II Rzeczpospolitej świetnie sytuowany bankowiec opowiadał mi jako kilkulatkowi, jak zabił pierwszego bolszewika. Też zresztą snajpera, który strzelał do naszych z kościelnej wieży. I wcale się z tego nie cieszył, „bo to przecież też człowiek”. Dopiero po latach zrozumiałem, co do mnie mówił.

I jeszcze jedno, Dziadek Walery nigdy się nie chwalił, że ocalił ‒ wraz z żoną Marylką (Marią Heliodorą z Prosnaków) ‒ życie paroletniej Żydówce. Ludzie pokolenia II RP nie mieli zwyczaju opowiadać o swoim bohaterstwie i wypinać pierś do medalu.

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej” (03.02.2016)

Data:
Kategoria: Polska

Ryszard Czarnecki

Ryszard Czarnecki - https://www.mpolska24.pl/blog/ryszard-czarnecki

polski polityk, historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII i VIII kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister – członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.