Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Peszmergowie walczą za nas

Gdy ISIS rozpoczynał swoje czystki religijne, swoiste współczesne ludobójstwo, prezydent Barzani zaprosił przywódców wspólnot chrześcijańskich (obrządki chaldejski, asyryjski, prawosławni, katolicy) i powiedział im: „razem tu będziemy żyć, razem będziemy umierać”. Faktem jest, że muzułmańscy peszmergowie ochraniali wyznawców Chrystusa i wielu oddało za to życie. Cóż, skomplikowany to region, należy unikać pochopnych ocen. Dziękuję Barzaniemu za tę pomoc dla moich braci w wierze i za codzienną tolerancję wobec chrześcijan ‒ unikatowa to sytuacja na tych ziemiach.

Peszmergowie walczą za nas
przy granicy frontu walki z IS
źródło: by Rudaw 5/1/2016

Rodzina i przyjaciele przestrzegali: „Nie jedź tam, zwariowałeś?”. Członek Rady Ministrów RP zapytał mnie wprost: „Po co tam jedziesz? Przecież tam jest niebezpiecznie!”. „Właśnie dlatego” ‒ odparłem.

Ale prawda jest bardziej skomplikowana i mniej chojracka. Po pierwsze: co do skupisk Kurdów ‒ naprawdę bardzo ryzykownie jest w Turcji czy w Syrii. Na tym tle akurat w Kurdystanie jest mniej niebezpiecznie. Nie żeby sielanka: peszmergowie, czyli kurdyjscy partyzanci (coś jak nasza Armia Krajowa) tylko w sektorze, który odwiedziłem, dowodzonym przez kuzyna prezydenta Masuda Barzaniego, mają spore straty ‒ prawie 130 zabitych i 500 rannych. Ale jednak choćby stolica ‒ Arbela, po turecku: Erbil, po arabsku: Irbil, po kurdyjsku: Hewler to względnie ‒ hmm, jak na ten region ‒ spokojne miejsce. A po drugie: bardzo niebezpiecznie to było na Majdanie, w lutym 2014. Tej nocy, gdy zginęło tam kilku ludzi, znaleźliśmy się z Adamem Lipińskim między barykadą Berkutu a szańcem opozycji. Nad nami świstało i błyskało, „antyjanukowyczowi” zagończycy pierzchnęli już na swoją stronę, a myśmy czekali chyba na niezabłąkaną kulę: Adam z nieodłącznym papierosem, ja z nieodłączną komórką w ręku. Dopiero komenda starszego kolegi z opozycji demokratycznej: „Ryszard, spierdalamy” spowodowała, że przemieściliśmy się w miejsce też niezbyt bezpieczne, ale przynajmniej nie na otwartej przestrzeni. W porównaniu z tym, iracki Kurdystan jawił się jako miejsce może nie tylko spokojne (bez żartów), ale spokojniejsze.

Tyle, że skoro tak, to dlaczego program mojej wizyty był utajniony? Także dla mnie, nie było mowy, aby przesłano mi go na maila. Dlaczego towarzyszący mi w samochodzie wysokiej rangi dyplomata kurdyjski, gdy mówił o kolejnych punktach mojej agendy (wersji pisanej nigdy nie dostałem), to ściszał głos, aby przypadkiem nie usłyszeli go siedzący w aucie ochroniarze? Dlaczego obie kolacje odbyły się w restauracji w moim hotelu, a nie na mieście? Choć tu akurat pytanie jest niezasadne: pierwszego dnia powiedziano mi wprost: „to ze względów bezpieczeństwa”.

Kurdowie: jeden naród w czterech państwach

Politycznie sprawa jest tak prosta, że aż skomplikowana. Wiadomo, Turcy nie znoszą Kurdów ‒ z dużą wzajemnością. Inna rzecz, że nie zawsze tak było: na początku zeszłego wieku Imperium Ottomańskie wykorzystywało Kurdów do robienia porządku z Ormianami. Ale ostry, w rzeczy samej, konflikt miedzy Turkami a Kurdami, a wiec narodem wywodzącym się z ludów mongolskich a narodem należącym do grupy indoeuropejskiej (między innymi to ‒ choć nie tylko to ‒ łączy Kurdów i Polaków) ogranicza się do Kurdów syryjskich i tureckich. Ci z Iraku, którzy są o krok od referendum w sprawie niepodległości i oderwania się od Bagdadu, z Ankarą się układają. Dość skutecznie, skoro prezydent Barzani gościł parę tygodni temu z oficjalną(!) wizytą w Turcji, podczas której po raz pierwszy w historii na maszt wciągnięto czerwono-biało-zieloną flagę ze słońcem pośrodku ‒ flagę Kurdystanu właśnie. Erbil czy, jak mówią niektórzy Kurdowie „Hewler” (nawet dwie telewizje, nadające po kurdyjsku, którym udzielałem wywiadów, operowały tą pierwszą turecką nazwą) wie, że ma niepowtarzalną historycznie szansę na własne państwo ‒ ale na pewno nie będzie to państwo wszystkich Kurdów. A w samym Kurdystanie mieszka ich dobrze ponad 5 milionów, z czego około 20% w stolicy. Interesy Kurdów podzielonych na cztery państwa: Iran, Irak, Turcję i Syrię są sprzeczne. To gorzki, bolesny paradoks z perspektywy tego jednego z dwóch największych narodów świata pozbawionych własnego państwa. Tym drugim są Tamilowie, kojarzeni z Cejlonem (Sri Lanka), ale też licznie mieszkający w Indiach.

Z ważnym dowódcą wojskowym o rzeczach kluczowych: uzbrojeniu, dostawach broni, pieniądzach i roli amerykańskich oraz brytyjskich samolotów rozmawiamy bez kamer. Gdy te się pojawiają i łowią każde słowo przechodzimy na bezpieczny i miły temat: podobieństwa miedzy językiem kurdyjskim a europejskimi. Nawet nie wiedział ‒ punkt dla mnie ‒ że „5” czyli ich „penc” to nasze „pięć”, a „6” czyli ich „szesz” to nasze bliźniacze „sześć”.


Ale wie, że rosyjskie „spasiba” to tylko wydłużenie kurdyjskiego „spas” ‒ dziękuję... Nie ma czasu, pędzę na spotkanie z ministrem spraw zagranicznych Falahem Mustafa Bakirem, niegdyś naukowcem, a potem wiceministrem rolnictwa, więc się już nie dowiem czy wojskowy wie, że angielskie „me”, kurdyjskie „men” i polskie „mi” oznaczają to samo i bardzo podobnie piszą się i czytają. Albo „dwa” czyli kurdyjskie „tu”, identyczne w zasadzie w wymowie, jak ten sam wyraz po angielsku ‒ w którym to języku z kolei słowo to pisze się podobnie, jak po polsku. Z kolei tutejsza „8” ‒ „aszt” to bliźniak niemieckiej „ósemki” ‒ „acht”. Cóż, indoeuropejska rodzina musi mieć coś wspólnego... Nie dziwmy się zatem, że „9” po kurdyjsku czyli „no” kojarzyć się może, co do korzeni z niemieckim „nojn”) (wymowa ‒ w pisowni „neun”, angielskim „nine” czy włoskim „nove”). Albo kojarzące się z polskim „nie znam” ‒ „nazam”, znaczące to samo. Albo też „nawi min” czyli „mam na imię” (my name is...)

Masud Barzani, syn Mustafy

Prezydent Masud Barzani wychodzi po mnie przed salę audiencji. Zwykle czekam na prezydentów (a spotkałem ich dwudziestu paru), teraz on czeka na mnie. Skromny brązowy uniform kontrastuje z eleganckimi garniturami jego współpracowników i towarzyszących mu członków rządu. Trzydziestu pięciu członków jego rodziny walczy szeregach peszmergów. On sam jest głową słynnego klanu Barzanich ‒ jego ojciec Mustafa walczył o kurdyjską autonomię w ramach Iraku jeszcze wtedy, gdy premierem tego upadającego dziś państwa był niejaki... Saddam Husajn. Wywalczył zresztą przyrzeczenie tejże autonomii od ówczesnego prezydenta Iraku, spokrewnionego z Husajnem, Ahmada Hasana al-Bakra. Było ono jednak w praktyce fikcją aż do października 1991 roku, kiedy siły kurdyjskie wyparły wojska irackie z Kurdystanu. Teraz syn jest krok dalej od ojca: Kurdystan już nie chce autonomii na papierze, jak przed dziesięcioleciami ani nawet całkowicie rzeczywistej ‒ bo to już de facto ma, ale idzie w kierunku realnej niepodległości. Referendum w tej sprawie odbędzie się w tym roku, zapewne już wiosną.

Kurdystan schronieniem chrześcijan

Masud Barzani ma dziś 70 rok życia, urodził się w Iranie i po ojcu przejął stery narodowej Demokratycznej Partii Kurdystanu już 36 lat temu. Mówi po kurdyjsku, na angielski tłumaczy go sam szef MSZ. Kiwa głową, gdy mówię mu o podobieństwach w dziejach naszych narodów: Polski przez 123 lata też nie było na mapie. Podkreśla, że Kurdystan stał się schronieniem dla chrześcijan z całego Iraku ‒ i wie do kogo to mówi. Przed wyjazdem zażyczyłem sobie spotkania z chrześcijanami mieszkającymi w Kurdystanie. Byłem też w dwóch obozach dla uchodźców ‒ chrześcijan w Hewlerze. To właśnie pobyt tam był dla mnie najbardziej wstrząsający i bardziej nawet mnie poruszył niż wizyta u peszmergów na froncie ich walki z Państwem Islamskim. Ci ludzie znaleźli względne bezpieczeństwo na kurdyjskiej ziemi. Chrześcijan uciekających przed muzułmańskim terrorem jest tutaj 400 tysięcy, uchodźców w ogóle 4,5 razy więcej. W sumie porównywalna liczba, jak w Turcji. Tyle, że Kurdystan nawet nie powąchał unijnych pieniędzy ‒ a Ankarze UE obiecała 3 miliardy euro. A przecież w naszym europejskim interesie leży, aby uchodźcy w tamtym regionie świata chcieli tam zostać, a nie szukać szczęścia na Starym Kontynencie. Gdy szef kurdyjskiego MSZ (oficjalnie nazywanego póki co „Departamentem Spraw Zagranicznych”, byleby nie drażnić tak całkiem centralnych władz w Bagdadzie) mówi mi mało dyplomatycznie, że im bardziej Unia pomoże tym biedakom na terenie Kurdystanu, tym ich mniej przyjedzie do Europy ‒ nie mogę nie przyznać mu racji.

Gdy ISIS rozpoczynał swoje czystki religijne, swoiste współczesne ludobójstwo, prezydent Barzani zaprosił przywódców wspólnot chrześcijańskich (obrządki chaldejski, asyryjski, prawosławni, katolicy) i powiedział im: „razem tu będziemy żyć, razem będziemy umierać”. Faktem jest, że muzułmańscy peszmergowie ochraniali wyznawców Chrystusa i wielu oddało za to życie. Cóż, skomplikowany to region, należy unikać pochopnych ocen. Dziękuję Barzaniemu za tę pomoc dla moich braci w wierze i za codzienną tolerancję wobec chrześcijan ‒ unikatowa to sytuacja na tych ziemiach.

Uchodźcy z Kurdystanu do Europy?

Rozmawiam z mieszkańcem miasta Duhok. To dwustutysięczny ośrodek, który stał się metropolią z powodu... uchodźców. Przybyło ich tam 4 (!) razy więcej niż jest stałych mieszkańców. Teraz Duhok jest milionową aglomeracją z problemami, bo proporcje między gospodarzami i gośćmi są zupełnie nienormalne. Skądinąd i tutaj swój drugi ‒ na ile tymczasowy? ‒ dom znaleźli iraccy chrześcijanie.

Ciekawe jednak, że kurdyjscy politycy przepytywani przeze mnie o główny problem ich kraju nie wymieniają wcale zalewu uchodźców. Martwią się emigracją na olbrzymią skalę ‒ zupełnie jakbym słyszał polityków polskich...

Ludzie władzy powtarzają mi, że Kurdystan to „land of tolerance”. W porównaniu z bliższymi i dalszymi sąsiadami ‒ na pewno. Służą temu też... parytety wyznaniowe w wyborach do tutejszego jednoizbowego parlamentu. Liczy 111 posłów, z czego setka wybierana z list partyjnych (kraj jako jeden okręg), a pozostali to 6 chrześcijan rożnych wyznań i 5 Turkmenów. To gwarantuje stałą obecność przedstawicieli mniejszości wyznaniowych i etnicznych. Ale też poczucie większej partycypacji w rządzeniu państwem. Gdy w gmachu parlamentu, obwieszonego portretami XIX-wiecznych bohaterów narodowych i „marszałków” ichniego Sejmu spotykam się z kilkunastoma posłami, wszyscy mówią jednym głosem i chcą tego samego: większej pomocy militarnej i humanitarnej ze strony „Zachodu” czy „Europy” dla ich wspólnej ojczyzny.

Peszmergowie biją się też o nas

Islamski terror spowodował nie tylko exodus chrześcijan, ale też zmniejszenie liczby kościołów w Iraku. Tego z kurdyjskiej „ziemi tolerancji” może nie widać, ale jest faktem.

Hewler vel Erbil jest nowoczesnym miastem, w którym reklamuje się zachodnie luksusowe towary, sporo buduje i na pierwszy rzut oka w ogóle nie widać biedy. Nawet niechętni Kurdom obserwatorzy podkreślają duży postęp ekonomiczny, który dokonał się w tym mieście. Może dlatego, że nie było wszechogarniającego chaosu, walk i zamachów, jak w innych częściach Iraku. Ale scenariusz islamistów z ISIS był inny. Chcieli zaatakować rafinerię w pobliżu Arbeli (Hewler), zniszczyć międzynarodowy port lotniczy i odciąć dopływ energii do stolicy. Na ich drodze stanęli peszmergowie. Początkowo tych kurdyjskich bojowników było ledwie 20 tysięcy. Obecnie oddziały, ostrzeliwane przez Państwo Islamskie z... rosyjskich katiusz (Moskwa tradycyjnie gra na paru fortepianach), mają już, razem z ochotnikami, 160 tysięcy ludzi. To ideowa armia, spora część żołnierzy nie otrzymuje żołdu już od wiosny 2015 roku. Gdy odwiedzałem ich na linii rontu, na którym są od sierpnia 2014, najmłodszy bojownik liczył 16 lat, a najstarszy... 83 lata.

Peszmergowie walczą o Kurdystan, ale – może nawet nie zdając sobie z tego do końca sprawy ‒ bronią cywilizacji i kultury szeroko rozumianego Zachodu. Chronią także przed kolejnymi pogromami chrześcijan, którzy zostawili swoje domy, aby uniknąć śmierci lub – co im często proponowali dżihadyści ‒ przejścia na islam...

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (11.01.2016)

Data:
Kategoria: Świat

Ryszard Czarnecki

Ryszard Czarnecki - https://www.mpolska24.pl/blog/ryszard-czarnecki

polski polityk, historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII i VIII kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister – członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.