„W Polsce prześladuje się przeciwników politycznych” – twierdzi ważna amerykańska gazeta. Nie chodzi o Rzeczpospolitą za rządów PO-PSL, gdy o szóstej rano służby zgarniały właściciela strony internetowej „Antykomor.pl”, czy też zamykano dziennikarzy, bo pojawili się w nieodpowiednim miejscu (Państwowa Komisja Wyborcza) i nieodpowiednim czasie (tuż po wyborach samorządowych). „Washington Post” pisze o Polsce za czasu rządu PiS! Ktoś powie: „idioci”. Nie. Tego wpływowego dziennika w USA nie redagują głupcy, tylko ludzie mający ewidentnie złą wolę wobec Polski. A zła wola wynika albo z głupawych resentymentów albo z osobistych czy rodzinnych emocji, albo – chyba najczęściej – z interesów. Jakimś gościom zależy, żeby Polska za bardzo nie urosła. No to dawaj, do wiwatu, aby dumnych Sarmatów (a do tego katolików) pognębić.
Filozofia takiego antypolonizmu jest prosta: Polska jest mniejsza od Niemiec czy Francji i nie może odpowiedzieć medialnym czy ekonomicznym ogniem artyleryjskim, a z kolei jest na tyle duża, iż w odróżnieniu od małych krajów, trudno jej nie zauważyć.
Ciekawe, że antypolska agresja nakręcana jest szczególnie, gdy władzę w Rzeczpospolitej obejmują przedstawiciele dumnych Polaków i chcą prowadzić suwerenną politykę gospodarczą i zagraniczną. Chcą współpracować z rożnymi strukturami międzynarodowymi, ale wiedzą, że współpraca nie oznacza kłaniania się, przymilania, podlizywania, czy merdania ogonem z łapami wyciągniętymi po kiełbasę od kolejnego pana.
Inny ananas z Ameryki, niejaki Jackson Diehl, obwieścił USA i światu, że nowy polski minister obrony narodowej Antoni Macierewicz to antysemita. Poważni ludzie w Izraelu w to nie uwierzyli, ale przecież owemu panu J. D. nie chodziło o prawdę, lecz by dokopać nowej polskiej władzy i przekonać właśnie tych niepoważnych (a takich w każdym kraju jest sporo), że w jednym z największych krajów Unii Europejskiej i w jednym z najważniejszych resortów pojawił się żydożerca. Ów amatorski tropiciel antysemityzmu ze Stanów Zjednoczonych może nie wie, że realizuje maksymę prawdziwego antysemity Josepha Goebbelsa, który mówił: „kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą”.
Oczywiście opowiadanie wierutnych kłamstw czy wręcz piramidalnych bzdur, pachnących absurdem na sto kilometrów ma czasem ideologiczny, partyjny podtekst. Franek Kimono śpiewał: „Twoje łzy lecą mi na koszulę z napisem: King Bruce Lee Karate Mistrz, King Bruce Lee Karate Mistrz!”. Na jaki t-shirt kapią łzy niemieckiego socjalisty przewodniczącego europarlamentu Martina Schulza czy też holenderskiego socjalisty, pierwszego wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa? Oczywiście łzy bólu po tym, jak ich ukochana SLD – w ramach zjednoczonej lewicy – nie weszła do parlamentu, co jest istnym fenomenem w skali 28 krajów członkowskich UE.
CNN czyli amerykański odpowiednik TVN (tamtejszy FOX z kolei to raczej klimaty TV Republika) wystrzelił z grubej rury ustami Fareeda Zakarii, że nowy rząd w Polsce instaluje „cenzurę według sowieckiego modelu”. Gdy oglądam CNN, widzę że Mr Zakaria okularów nie nosi – a chyba powinien. A może facet ma po prostu omamy, ale wtedy powinien występować nie w telewizorze, a na kozetce u terapeuty. Gdy chodzi o USA, jest tychże terapeutów dostatek. Słyszałem o gościu – Sarmacie, który tak się wściekł po tej wypowiedzi, że chciał psa przechrzcić na „Zakarię”. Pomysł głupi, bo co szczeniak winny? Na to, żeby pan Fareed zmienił swoich informatorów (Anne Applebaum? Radek Sikorski?) bym nie liczył.
Na razie chabeta antypolonizmu kłusuje (w podwójnym tego słowa znaczeniu) po amerykańskich, niemieckich i innych bezdrożach. To kulejący koń, żaden rumak, ale pewnie jeszcze długo będzie rżał bez sensu.
*felieton ukazał się w „Gazecie Polskiej” (06.01.2015)