Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Zamach stanu

Z punktu widzenia największych graczy w polityce zagranicznej – mowa o Europie – ostatnia zmiana rządu w Polsce jest czymś więcej niż prostą, zwykłą zmianą władzy. Gdyby PO i PSL zastąpiła na przykład lewica, stara czy nowa, nikt by się specjalnie tym nie przejął w Berlinie, Brukseli czy Paryżu, poza rachmistrzami liczącymi przewagi w braterskim meczu przyjaźni między eurochadekami a eurosocjalistami. To byłaby zmiana akcentów – ale nie zmiana jakości.

Były premier z ramienia SLD, Włodzimierz Cimoszewicz ‒ ten sam, który pytany o pomoc dla polskich powodzian wzruszał ramionami, mówiąc, że „powinni się ubezpieczyć” ‒dziś wzywa do strajku sędziów na terenie Rzeczpospolitej. W sukurs podąża mu natychmiast były prezes Trybunału Konstytucyjnego profesor Andrzej Zoll. Ot, takie rzekomo obywatelskie nieposłuszeństwo, tyle że inspirowane przez ludzi establishmentu III RP i roztrąbiane przez „zaprzyjaźnione media”.

Polski stół – niemieckie nożyce

To jednak tylko fragment większej całości. Strajk sędziów ‒ do którego zapewne nie dojdzie, ponieważ to środowisko też jest spolaryzowane i wielu młodych czy młodszych sędziów chce zawodowego awansu, a nie może przebić szklanego sufitu – jest przecież tylko fragmentem większej całości. Fragmentem planu stricte politycznego, który jest prostą reakcją na wyborcze klęski elit partyjno-medialno-biznesowych, które miały miejsce w maju i październiku A.D. 2015. Bynajmniej nie chodzi tu tylko o przegranych polityków, którym ze względów psychologicznych i emocjonalnych trudno odkleić się od foteli zajmowanych przez nich i ich kolegów z obu partii koalicyjnych przez osiem lat. Posady partyjnych funkcjonariuszy to rzecz ważna, ale jednak ważniejsze są, jak się wydaje, znacznie głębsze układy finansowo-korporacyjno-międzynarodowe. Z punktu widzenia największych graczy w polityce zagranicznej – mowa o Europie – ostatnia zmiana rządu w Polsce jest czymś więcej niż prostą, zwykłą zmianą władzy. Gdyby PO i PSL zastąpiła na przykład lewica, stara czy nowa, nikt by się specjalnie tym nie przejął w Berlinie, Brukseli czy Paryżu, poza rachmistrzami liczącymi przewagi w braterskim meczu przyjaźni między eurochadekami a eurosocjalistami. To byłaby zmiana akcentów – ale nie zmiana jakości.

Tymczasem doszło do wręcz rewolucyjnej – dla nich - zmiany. Jest całkowicie nowa jakość. Zarówno gdy chodzi o politykę zewnętrzną, jak i wewnętrzną. Jeżeli raport Global Financial Integrity, międzynarodowej organizacji, która prowadzi analizę nielegalnych przepływów finansowych pokazuje, że państwo polskie jest w absolutnej czołówce najbardziej łupionych krajów świata, z których najwięcej pieniędzy „przecieka” za granicę – to oczywiście ktoś jest zainteresowany, żeby dalej wyciekały. Tenże raport Global Financial Integrity stwierdza, że chodzi o 90 miliardów złotych i, że głównym beneficjentem, gdy chodzi o przynależność państwową firm, które na tym procederze się obławiają są.... Niemcy. Jeżeli ktoś nie widzi zależności między tym faktem oraz gwałtowną krytyką nowych polskich władz ze strony większości (choć nie całej) niemieckiej prasy i klasy politycznej, zarówno lewicy, jak i centroprawicy – to albo jest politycznie ślepy, albo raczej ślepego udaje. To doprawdy system naczyń połączonych. Uderz w polski stół, a natychmiast odezwą się niemieckie (czy inne) nożyce, stojące na straży konkretnych interesów i ekonomicznych i ‒ powiedzmy wprost – politycznych.

Kali z koalicji PO -PSL

Jeśli dzisiaj nasza strona czyli prawica – choć ja wolę określenie „obóz niepodległościowy” ‒ słusznie szermuje zwycięskim hasłem „Dobrej Zmiany”, to musimy sobie szczerze powiedzieć, że to, co dla większości polskiego społeczeństwa – jak dwukrotnie wykazały wybory w minionym roku ‒ jest dobre, to co jest dobre dla polskiej racji stanu i dla idei silnego polskiego państwa jest jednocześnie złe dla tych, którzy chcą Polski słabej, uzależnionej od sąsiadów czy struktur zewnętrznych, Polski zgadzającej się na dosłownie wszystko, czego chcą „możni świata” czy „możni Europy” i to przez aklamację (a jedynie przed wyborami prężący rzekome muskuły narodowej dumy czy quasi suwerenności).

Pomysł strajku sędziów ma wspólny mianownik z pomysłem demonstracji przeciwko nowej władzy i całą nieprzytomną propagandą „obrony” demokracji, prawa, konstytucji, itp., itd. Ci, którzy to głoszą, niektórzy naiwnie, większość cynicznie, jakoś nie chcą pamiętać co działo się w ostatnich niemal 100 miesiącach czyli w ciągu dwóch kadencji rządów Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego.

Ci, którzy stawiają zarzut, że przegłosowywane przez Sejm RP PiS-owską większością ustawy nie mają vacatio legis, milczą jak grób, że w czasie rządów liberalno-„ludowych” blisko 80 (!) ustaw też nie miało vacatio legis. Ci, którzy dziś bębnią w mediach i na ulicy, że rząd Beaty Szydło opóźniał ogłoszenie w Dzienniku Ustaw wyroku Trybunału Konstytucyjnego, jednocześnie zapadają na partyjno-establishmentową amnezję, gumką myszką wymazując z pamięci własnej i próbują wymazać ze zbiorowej fakt, że poprzedni rząd nie wykonał blisko 50 orzeczeń TK. Gdy Murzyn Kali przeniesiony wehikułem czasu z powieści Henryka Sienkiewcza „W pustyni i w puszczy” i odziany w partyjne barwy PO i PSL, kradnie krowę z obrożą z napisem „Trybunał Konstytucyjny” czy inną z obrożą „Vacatio Legis” ‒ to dobrze. Ale, gdy druga strona sporu patrzy na te same krowy w celu dokonania zmiany własności, jęk jest powszechny, gwałt straszliwy, a groza oczywista. Trudno o bardziej spektakularne przykłady double standards czyli podwójnych standardów.

Histeria jako element scenariusza

Co dziś jest w Polsce zamachem stanu? Działania władzy mającej demokratyczny ‒ w przypadku władzy ustawodawczej silny jak nigdy dotąd ‒mandat, która dokonuje zmian wszak nie drogą dekretów, tylko stanowienia nowego prawa (bardzo niemiłego dla dotychczasowej opcji rządzącej, ale jednak prawa) czy też działania opozycji? Bo czy nie jest próbą pełzającego zamachu stanu sytuacja przeniesienia niewątpliwego sporu politycznego, który jest przecież normą w demokracji (ostatnio nawet Zbigniew Bujak, a więc osoba bynajmniej nie związana z PiS, mówił w „Polsat News 2”, że najsilniejsze państwa Europy wyrosły na... wewnętrznym konflikcie politycznym i trudno się z tą jego telewizyjną wypowiedzią z 23 grudnia 2015 nie zgodzić) na ulicę po to, aby „nakręcając” uliczne protesty z czasem, przy medialnym wsparciu doprowadzić do przedterminowych wyborów, o czym mówił już w „TVN 24” Jan Maria Rokita czy też wręcz, jak to otwartym tekstem określił wiceprzewodniczący partii Nowoczesna Paweł Rabiej, do ustąpienia rządu (wypowiedź w programie „Woronicza 17” w TVP Info w niedzielę 27 grudnia 2015)? Ta wypowiedź zastępcy Petru jest o tyle charakterystyczna, że odwoływał się on do przykładu Rumunii, gdzie rzeczywiście „ulica” zmiotła rząd. Tyle że był to rząd funkcjonujący od trzech lat, a nie od kilku tygodni, rząd kierowany przez Wiktora Pontę, polityka podejrzanego o korupcję. Takich zarzutów nawet najwięksi wrogowie nie postawią Jarosławowi Kaczyńskiemu czy współpracującym z nim premier Beacie Szydło, czy też prezydentowi Andrzejowi Dudzie.

Ten mechanizm jest prosty: uliczne demonstracje, nagłaśniane, wyolbrzymiane (nawet specjalnie kadrowane tak, aby sugerować większą liczbę uczestników) przez telewizję publiczną i telewizje prywatne, co przeradza się w kostki domina: nakręcanie demonstracyjnej „koniunktury” zachęca do kolejnych demonstracji, które oczywiście natychmiast będą jeszcze bardziej nagłaśniane w owych telewizjach i oczywiście przedstawiane jako bunt „społeczeństwa obywatelskiego”. Związani z opozycją komentatorzy robią wszystko, aby nie powiedzieć, że cały czas politykami o największym zaufaniu społecznym w Polsce są wywodzący się z PiS prezydent i premier będąca wiceprzewodniczącą Prawa i Sprawiedliwości – i że to PiS zdecydowanie wygrał i wybory prezydenckie i wybory parlamentarne. Próbuje się sprzedać własnej opinii publicznej, ale także opinii międzynarodowej obraz zderzenia władzy ze społeczeństwem, a nie podziału między demokratyczną większością społeczeństwa popierającą Głowę Państwa i rząd a nieumiejącą się otrząsnąć po porażkach mniejszością.

Antyrządowa histeria przybiera na sile, bo jej stratedzy wiedzą, że zapewne już niedługo będą mogli liczyć na pomoc swoistej tv-opozycja formalnie noszącej miano TVP. Zrównoważenie racji w telewizji publicznej, danie możliwości do przedstawiania swoich argumentów stronie rządowej nastąpi w niedługim czasie i ONI już zdają sobie z tego sprawę.

Ale te działania są wielotorowe. Uruchamia się sojuszników zagranicznych po to, aby nakręcać Polaków przeciwko własnemu rządowi ‒ naród szczególnie uwrażliwiony na to, co się o nas mówi „w świecie”. Wypowiedzi polityków międzynarodowej lewicy, której siostra w Polsce poniosła nieprawdopodobną klęskę nie wchodząc w ogóle do parlamentu (przewodniczący PE, Niemiec Martin Schulz, pierwszy wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej, Holender Frans Timmermans), wszczynanie debaty w europarlamencie ma też jeszcze jeden cel poza presją polityczno-propagandowo-medialną na polskie społeczeństwo. Chodzi o przestraszenie inwestorów zagranicznych tak, aby przestali inwestować albo wręcz zaczęli się z naszego kraju wycofywać. To byłby kolejny, już koronny, argument, aby pokazać Polkom i Polakom jak bardzo złą władzę mają i dlaczego – ze względu na troskę o gospodarkę! ‒ powinno się ją odsunąć. To precyzyjny scenariusz szeroko rozumianej opozycji. Scenariusz pełzającego zamachu stanu. Wierzę, że nie będzie on udany.

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (04.01.2016)

Data:
Kategoria: Polska

Ryszard Czarnecki

Ryszard Czarnecki - https://www.mpolska24.pl/blog/ryszard-czarnecki

polski polityk, historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII i VIII kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister – członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego.

Komentarze 1 skomentuj »

Po kompromitującej przegranej Komorowskiego, Platformiarze zmienili ustawę o Trybunale Konstytucyjnym dodając punkt o możliwości odwołania legalnie wybranego prezydenta. Wiadomo więc było, że prezydent zostanie odwołany jeśli tylko będzie "odpowiedni" skład tego Trybunału. No i parę tygodni po zmianie ustawy Platformiarze wybrali swojaków na stanowiska sędziów.

Tylko dwóch spraw nie przewidzieli:

1. że PIS w wyborach zdobędzie samodzielną władzę;
2. że Kaczyński ma kota, nie ma konta w banku i jest kurduplem, ale jest wytrawnym politykiem i przejrzy te ich machinacje.

No i nagle tysiącom ludzików w oczy zajrzało widmo utraty przywilejów, dotacji, dostępu do łatwych, publicznych pieniędzy. Sypią się brudne interesy, przepadają dotacje na kłamliwe gazety, antypolskie filmy i obrzydliwe spektakle w teatrach. Słowem: KATASTROFA! Tyle lat wygodnego życia bez specjalnego wysiłku - i teraz co? KONIEC?!?!?! Nie może to być: DEMOKRACJA ZAGROŻONA! Bo przecież demokracja to jest wtedy jak możemy bezkarnie kraść i eksploatować niewolników. A jak nie możemy - NIE MA DEMOKRACJI! Krzyczmy! Może na podstawie zdradzieckiej ustawy 1066 przyjedzie Bundeswehra nas ratować! Oczywiście, ratować nie nas tylko DEMOKRACJĘ! No i głośno oburzajmy się jeśli nas, ZDRAJCÓW, nazwą "drugim sortem"!

Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.