Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Marek Barański. Opcja pro-polska

Po 25 latach okazuje, się, że elity III RP niezwykle twórczo i jednocześnie w sposób zdeterminowany bronią, tego, z czym tak bardzo walczyły ćwierć wieku temu. Miało już nie być dwóch światów: świata oficjalnej propagandy i codziennego świata zwykłych ludzi, a jest i ma się nadzwyczaj dobrze. Jeśli o PRL mówiono, że jest...

Po 25 latach okazuje, się, że elity III RP niezwykle twórczo i jednocześnie w sposób zdeterminowany bronią, tego, z czym tak bardzo walczyły ćwierć wieku temu. Miało już nie być dwóch światów: świata oficjalnej propagandy i codziennego świata zwykłych ludzi, a jest i ma się nadzwyczaj dobrze. Jeśli o PRL mówiono, że jest jak rzodkiewka – z zewnątrz czerwona, a w środku biała, to obecna jest z zewnątrz intensywnie biało-czerwona, za to w środku rozlega się „drwiący śmiech pokoleń”, co w tłumaczeniu dla „Gazety Wyborczej” znaczy, że propaganda sobie, a ludzie i tak swoje wiedzą. Dzisiejsza, błogosławiona łatwość w dostępie do informacji nakłada jednak na ludzi żyjących z przekazywania informacji szczególne obowiązki. Ich dawne wołanie o prawdę, dziś jest ich psim obowiązkiem. Z tego punktu widzenia rządowa propaganda pro-ukraińska i zajadła propaganda anty-rosyjska, z gorliwością prymusa uprawiana zwłaszcza przez „Gazetę Wyborczą”, wyzwala jedynie ów „drwiący śmiech pokoleń”, którym Tadeusz Borowski kwitował bezradne w obliczu oszukanych miar, życie.

To, co w tej sprawie od miesięcy wyprawia „Gazeta Wyborcza” jest haniebne i nosi znamiona „zdrady polskich interesów”. „Może ta fraza – jak z Trybuny Ludu” – przemówi do byłych poszukiwaczy prawdy. W tym ich propagandowym Hollywoodzie nie puściła jakaś jedna „uszczelka pod głowicą”, tam wszystko się rozsypało. To jest garaż ze przerdzewiałymi częściami dawnych ideałów, szrot części zamiennych do nieistniejących modeli moralności, salon zamieniony w graciarnię zmurszałych kanap z ich nieważnymi właścicielami.

Konflikt na Ukrainie jest jednym z najpoważniejszych, w obliczu którego stanęła Polska. Choć tym razem jesteśmy na szczęście „po jasnej stronie mocy”, to jednak nie powinniśmy sami wyżymać własnych mózgów z myślenia o naszych interesach.

W tej wojnie to Rosja najechała Ukrainę, nie odwrotnie.

Ale ta wojna zaczęła się od ustawy zakazującej jednej trzeciej mieszkańców Ukrainy mówienia w ich języku oraz od wysłania bojówek, które pośród rosyjskojęzycznej ludności miały zaprowadzić porządek wedle reguł „Prawego Sektora” i „Swobody”. Co prawda nie doszło do wysłania tam pani Julii Tymoszenko, która ogłosiła gotowość do wzięcia do ręki „kałacha” i wystrzelania wszystkich Rosjan, ale i tak powiało grozą.

Ta wojna wysadziła w powietrze skorumpowanych oligarchów, ale zastąpili ich inni oligarchowie, których uczciwość budzi poważne wątpliwości. W tej sprawie obowiązuje jednak „doktryna Trumana”: „Wiem, że to skurwysyn, ale to nasz skurwysyn”.

Dopóki nie zostanie wyjaśniona masakra na Majdanie, zestrzelenia malezyjskiego samolotu pasażerskiego, czy spalenie żywcem czterdziestu osób w Odessie, dopóki nie będzie wyjaśnione, kto używał bomb kasetowych przeciwko ludności cywilnej, żadna ze stron nie może jawić się jako siła dobra. Na razie mamy bowiem tylko słowa z góry skazujące Rosjan na odpowiedzialność za każde barbarzyństwo i niewiele faktów. Możemy wnioskować tylko na podstawie poszlak. Z jednej strony mamy „Gazetę Wyborczą”, która piórem swoich dziennikarzy gwarantuje, że cała wina leży po stronie Rosji, a o jej prezydencie pisze w tonie „zwyrodniały morderca”, ale z drugiej strony trudno nie zadawać sobie pytania, dlaczego w takim razie już milion cywili uciekło z terenu walk do Rosji, a nie w głąb Ukrainy?

Z jednej strony mamy bulgoczącą nienawiścią do Rosji publicystykę, a z drugiej np. przemilczane wypowiedzi laureata Nagrody Nobla, wybitnego amerykańskiego dyplomaty Henry Kissingera. W wywiadzie dla Spiegla stwierdza on:

„Ukraina zawsze miała szczególne znaczenie dla Rosji. Było błędem, nie brać tego pod uwagę”. I dalej: „Oczywiście, nie można zaakceptować tego, że jakiś kraj zmienia granice i zabiera część terytorium. Ale jeśli Zachód chce być uczciwy wobec siebie, musi przyznać się do własnych błędów. Przyłączenie Krymu nie było krokiem ku globalnemu podbojowi.”

Zapytany, czy Zachód ponosi przynajmniej częściową odpowiedzialność za eskalację konfliktu na Ukrainie, Kissinger odpowiada: „Europa i Ameryka nie rozumiały skutków tego wszystkiego, co zaczęło się od negocjacji Ukrainy w sprawie stosunków gospodarczych z Unią Europejską i co miało swoją kulminację w zamieszkach w Kijowie. To wszystko, łącznie z potencjalnymi skutkami, powinno być przedmiotem dialogu z Rosją.”

I jeszcze te słowa Kissingera: „Jeśli Ukraina ma przetrwać i dobrze funkcjonować, nie może być placówką żadnej ze stron, wymierzoną przeciwko drugiej stronie. Musi być mostem łączącym obie strony”. Ośmielę się powiedzieć, że ta ostatnia myśl powinna być podstawą także polskiej polityki.

Jestem dumny, że to rząd SLD przeprowadził Polskę do Unii Europejskiej, uczynił Polskę bezpieczną członkostwem w Unii i NATO. To jednak daje liderowi tej partii, byłemu prezydentowi szczególne prawo, żeby pytać: – co z tym robicie, dlaczego odchodzicie od polityki pro-polskiej, która nam przyświecała?

„Grupa Wyszehradzka” nie istnieje, „Trójkąt Weimarski” zamienił się we francusko-niemiecki „dwójkąt” i doskonale radzi sobie bez Polski, nasz „prezydent Europy”, robi to, co do tej pory, tyle że po angielsku. Polska polityka zagraniczna z własnej woli przeistoczyła się w prymitywną anty-rosyjskość. Trzeba więc mówić głośno, to, czego „GW” słuchać nie chce, a co dla Polski jest niezbędne: drugim po Unii Europejskiej fundamentem naszego pokoju są dobre, partnerskie stosunki z Rosją. Ani Rosji nikt nie przeniesie z tej strony świata, ani Polski. Jesteśmy na siebie skazani. Dlatego będąc lojalnym członkiem Unii i realizując wspólnie z nią wspólne cele nie powinniśmy tracić z pola widzenia polskich interesów na Wschodzie. Dobre stosunki z Rosją, to jednocześnie silniejsza pozycja w Unii. Złe stosunki z Rosją, czyni Polskę niepotrzebną w poważnej polityce. Unia poszukuje pomostów z Rosją. I to tak bardzo, że skorzystała z wyciągniętej ręki prezydenta Łukaszenki, na którego jeszcze wczoraj nakładała sankcje, którego stawiała do kąta i ignorowała, zaś „Gazeta Wyborcza” okrzyczała go dyktatorem i tępicielem polskości.

Niestety, my na długo wypadliśmy z gry: będziemy informowani, konsultowani, będziemy jeździć na brukselskie szczyty, zaklinać rzeczywistość, ale w poważnej polityce nic nie będziemy znaczyć. Jeśli chodzi o stosunki Unii Z Rosją już nic nie znaczymy. Taki jest rezultat polityki zbliżenia z Ukrainą za wszelką cenę, byle tylko wsadzić Rosji palec w oko. W tej intencji „Gazeta Wyborcza”, ale przecież nie tylko ona, łatwo puszcza w niepamięć zbrodnie na Polakach i Żydach, których dopuszczali się mordercy będący bohaterami narodowym współczesnej Ukrainy. „Nie budźmy demonów”, słyszę zewsząd, ale to nie dotyczy Rosji. Wobec Rosji można budzić demony jakie kto chce, a jak już ich brakuje, lub się opatrzyły, to zawsze można dźgnąć ją w serce, ogłaszając, że koniec wojny nastąpił w miejscu, w którym ona się zaczęła, dając tym samym do zrozumienia, że nawet mordercze salwy niemieckiego pancernika są nam milsze, niż rosyjskie fanfary zwycięstwa.

Nasze elity dobrotliwie udają, że nie słyszą, iż prezydentowi Ukrainy nie przeszły w polskim Sejmie przez gardło słowa „Wołyń” i „przepraszam”, ale za to każdy przejaw zdrowego rozsądku dopominającego się o normalne stosunki z Rosją natychmiast okrzykują „pro-kremlowską” agenturą. Wtedy dyżurne głupki łapią za pióra lub bredzą do mikrofonów jakieś banialuki. „Opcja pro-polska” nie interesuje ich zupełnie, a nawet przeciwnie, gdy dopomina się o prawo do istnienia, wywołuje wściekłość.

Data:
Kategoria: Polska

Leszek Miller

Leszek Miller - https://www.mpolska24.pl/blog/leszek-miller

Leszek Cezary Miller polski polityk.
W latach 1989–1990 członek Biura Politycznego KC PZPR, w okresie 1993–1996 minister pracy i polityki socjalnej, w 1996 minister-szef Urzędu Rady Ministrów, w 1997 minister spraw wewnętrznych i administracji, w okresie 1997–1999 przewodniczący SdRP, w latach 1999–2004 i od 2011 przewodniczący SLD, od 2001 do 2004 premier, w latach 2008–2010 przewodniczący Polskiej Lewicy. Poseł na Sejm I, II, III, IV i VII kadencji.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.