Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Dlaczego ACTA nie może wejść w życie. Chodzi nie tylko o internet

Trwa emocjonalna dyskusja wokół porozumienia ACTA. Premier już stracił pierwotne zdecydowanie i ogłosił nieznane w polskim prawie „zawieszenie” procedury ratyfikacyjnej. Śledząc debatę, można odnieść wrażenie, że w ACTA chodzi tylko o uregulowanie zasad egzekucji przestrzegania praw autorskich w internecie. A...

Trwa emocjonalna dyskusja wokół porozumienia ACTA. Premier już stracił pierwotne zdecydowanie i ogłosił nieznane w polskim prawie „zawieszenie” procedury ratyfikacyjnej. Śledząc debatę, można odnieść wrażenie, że w ACTA chodzi tylko o uregulowanie zasad egzekucji przestrzegania praw autorskich w internecie. A przecież nałożenie kagańca na internet to tylko fragment tej umowy. Przecież jej wejście w życie może stworzyć poważne zagrożenie dla naszej gospodarki, a także gospodarek innych krajów na dorobku. Przecież procedury wprowadzone tą umową radykalnie ograniczą możliwości tworzenia własnych innowacji technicznych i spowodują wzrost kosztów rozwoju gospodarczego. ACTA może skazać nasz kraj na pozostawanie zapleczem surowcowym i dostawcą taniej siły roboczej dla potentatów. Czyżby nikt w rządzie nie zdawał sobie z tego sprawy? A może faktycznie panuje tam przekonanie, że bez względu na wszystko musimy przyjąć tę umowę? Może dlatego nie rozmawiamy o elementach umowy, które ewidentnie zagrażają naszym narodowym interesom?
Zasadnicze znaczenie dla wagi ACTA ma niepozorny, jednozdaniowy zapis: „umowa odnosi się do wszystkich kategorii własności intelektualnej objętych postanowieniami sekcji 1-7 części II porozumienia TRIPS”. Ten zapis mógł ujść uwadze wielu osób, więc wyjaśnię, że TRIPS jest załącznikiem do porozumienia z 15 kwietnia 1994 r. ustanawiającego Światową Organizację Handlu (W to). Dotyczy ono handlowych aspektów praw własności intelektualnej. Z zapisów jego części II wynika, że ACTA dotyczy nie tylko prawa autorskiego i pokrewnych, lecz także znaków towarowych, patentów, wzorów przemysłowych itp. Dlatego w tej umowie nie chodzi tylko o internet, ale o całą gospodarkę i postęp techniki.
Dopiero mając tę wiedzę, warto przyjrzeć się całości umowy. Analiza tekstu wykazuje, że ACTA jest niezwykle jednostronna i represyjna. Zapewnia ona wiele konkretnych uprawnień i ułatwień właścicielom praw. Zapisana w niej wola ochrony swobody gospodarowania czy interesów użytkowników praw jest czysto deklaratywna. Zaś ochrona osób i firm poszkodowanych bezzasadnymi oskarżeniami jest żadna.
Jeżeli wiemy, że środki zapobiegawcze stosowane wobec firm mogą obejmować wszystko: od zajęcia towaru i zablokowania pieniędzy na rachunkach aż do zatrzymania działalności, z ostatecznymi skutkami w postaci bankructwa i wypadnięcia z rynku włącznie, to dreszcze chodzą po plecach, gdy czytamy, że do zastosowania tych środków może starczać istnienie podejrzenia i złożenie wystarczającego pod względem prawnym wniosku, a dodatkowo prawo strony musi przewidywać „możliwość stosowania środków tymczasowych bez wysłuchania drugiej strony”. Co prawda wnioskodawca powinien dostarczy dowody, ale wymóg ich dostarczenia nie może nadmiernie zniechęcać do korzystania z procedur. Co prawda, można nakazać wnioskodawcy wniesienia kaucji dla ochrony osoby, przeciwko której skierowany jest wniosek. Ale wymagane zabezpieczenia także nie mogą nadmiernie zniechęcać! A samo istnienie podejrzenia może być podstawą do wydania nakazu ujawnienia informacji, na przykład dotyczących danych posiadacza adresu mailowego.
Cała reszta tekstu umowy aż roi się od propozycji drastycznych środków zapobiegających i odstraszających, poczynając od przyznania odszkodowań w kwotach wyliczonych przez „posiadacza praw” i zabrania „zysków” oraz zniszczenia towarów i konfiskaty środków służących realizacji „naruszenia”, a kończąc na konfiskacie mienia i więzieniu. Nie ma tu rozróżnienia na naruszenie umyślne lub nieumyślne ani możliwości wyznaczenia na przykład tylko godziwej opłaty za okres bezumownego korzystania z praw. I nie przewidziano żadnych możliwości wprowadzania przepisów chroniących małe, lokalne firmy przed agresją międzynarodowych potentatów, wyspecjalizowanych w wyduszaniu odszkodowań. Generalnie w całej umowie mamy do czynienia z radykalizmem represyjnym, który nie ma uzasadnienia w takiej dziedzinie.
Nie ulega wątpliwości, że wprowadzenie ACTA w życie grozi nie tylko ograniczeniem wolności słowa, ale także spowodowaniem ogromnych, namacalnych szkód:
- zdławieniem twórczej aktywności nie tylko w sieci, lecz także w nauce i technice;
- zawaleniem „właściwych organów” wnioskami o ściganie tysięcy „podejrzanych”; – naruszenia prywatności wielu całkowicie niewinnych ludzi;
- spowodowania wielu indywidualnych dramatów szykanowanych osób i firm.
Już sama analiza umowy dostarcza wielu powodów do powiedzenia jej: nie! Ale jest jeszcze drugie dno w tej sprawie: ACTA tworzy ułatwienia egzekucyjne właścicielom praw „własności intelektualnej”, a w ogóle nie dotyka problemu jakości, stanu tych praw, które będą egzekwowane. A właśnie w przepisach dotyczących nabywania i utrzymywania tych praw są ogromne luki i stare reguły gry, kompletnie nieprzystające do współczesnych potrzeb i możliwości. Właśnie w tym obszarze trzeba dokonać przeglądu sytuacji.
Już na przykładzie internetu widać, że generalnie absurdalny jest sam pomysł zderzenia żywiołu panującego w sieci z restrykcjami administracyjnymi. Więc może należałoby traktować krążenie tworów działalności artystycznej w sieci jako formę ich bezpłatnej promocji? Może warto zrezygnować z tworzenia jakiejkolwiek bariery? Nie ulega wątpliwości, że wyliczenia strat ponoszonych przez twórców z tytułu kopiowania ich utworów w sieci są kompletną abstrakcją. Jak można liczyć skopiowanie piosenki jako równoważne niekupieniu czy ukradzeniu płyty? A równocześnie nie zrobić rachunku korzyści, jakie się osiąga w wyniku obecności w sieci? Ta obecności powoduje, że dana twórczość staje się masowo znana oraz skutkuje masowymi zakupami oryginalnych płyt i tłumami na odpłatnych koncertach. Co więcej, sieć tworzy ogromny kanał dystrybucji. Tworzy całkowicie nowe szanse dla artystów. Trzeba tylko umieć je wykorzystać.
Przegląd sytuacji w obszarze techniki trzeba zacząć od analizy problemów, które ujawniła praktyka stosowania porozumienia TRIPS. W tym porozumieniu przyjęto zasadę równego traktowania wszystkich krajów. To znaczy, ustalono, że każdy kraj musi zapewniać takie same traktowanie podmiotom zagranicznym, jakie zapewnia swoim miejscowym. Takie rozwiązanie miało ułatwiać swobodny transfer technologii i zapewnić wszystkim uczestnikom maksimum korzyści. Jednak w praktyce okazało się, że przynosi ono korzyści przede wszystkim krajom rozwiniętym oraz ogromnie ułatwia ekspansję podmiotów silnych kapitałowo i organizacyjnie. Małych firm, z biednych krajów, nie stać na samodzielne finansowanie badań naukowych i rozwijanie własnej technologii. Nawet jeżeli mają świetne pomysły, to same nie są w stanie przebić się z nimi na światowy rynek. A TRIPS zabrania państwu wspierać rodzime innowacje. Ta sytuacja uderza w kraje ubogie, które muszą kupować myśl techniczną od monopolistów, a wiec w warunkach dyktatu cenowego. Równocześnie same nie są w stanie niczego zaoferować w zamian. W wielu przypadkach biednych krajów nie stać na kupowanie drogo wycenionych wytworów bogatej myśli technicznej, a traktat zabrania podejmowania im własnej produkcji tanich zamienników. Obecne regulacje rynku własności intelektualnej często blokują biedakom dostęp nawet do tak podstawowych dóbr jak leki ratujące życie.
Nadużywanie dominującej pozycji potęg ekonomiczno-technologicznych przejawia się także piractwem intelektualnym uprawianym na dużą skalę. Bogate firmy przejmują, bez żadnych opłat; lokalne pomysły, receptury czy wzory albo podkupują ludzi posiadających określoną wiedzę. I uzyskują patenty na cudzy dorobek. Szeroko znany jest w tej dziedzinie skandal z opatentowaniem w USA typu i nazwy ryżu Basmati – szlachetnej odmiany ryżu wyhodowanej i uprawianej od stuleci w Indiach i Pakistanie. Nawet w tak skandalicznej sytuacji rząd USA domaga się od Indii uznania patentu i blokuje ich tradycyjny eksport. Dzieje się tak, gdyż przed piractwem w obszarze ogólnodostępnej myśli technicznej nie chroni żaden przepis. Plagiat w sztuce jest szeroko potępiany. A w technice i technologii prawa autorskie uzyskuje ten, kto pierwszy „prawidłowo zarejestruje” dane rozwiązanie.
Teoretycznie rozwiązanie zgłoszone do opatentowania podlega badaniu tz w. czystości patentowej. Ale w praktyce sprowadza się to do urzędowego zbadania, czy nie występują inne zgłoszenia patentowe o podobnej treści. Nie sprawdza się, gdyż nikt nie jest w stanie tego sprawdzić, czy gdzieś w świecie nie jest stosowane w praktyce takie samo albo bardzo podobne rozwiązanie. Nikt nie zgłasza do urzędu patentowego technologii, którą stosuje od dawna. Jeżeli ktoś zgłosi coś takiego w kraju X, gdzie taka technologia nie jest stosowana, to kontrola czystości nie wykaże występowania innego analogicznego zgłoszenia i patent zostanie wydany. Co prawda, każde zgłoszenie patentowe jest publikowane i przez określony czas można składać do niego zastrzeżenia. Ale kogo stać na to, żeby stale obserwować miliony takich publikacji na świecie? A w Azji działa obecnie cały sektor gospodarczy, który nie prowadzi żadnej działalności badawczej, projektowej czy produkcyjnej. Zajmuje się jedynie gromadzeniem formalnych uprawnień i polowaniem na odszkodowania. Są tam firmy, które masowo zajmują się rejestrowaniem znaków firmowych, znanych w Europie od wielu lat, ale niezarejestrowanych formalnie. Wiele polskich firm, zaczynając działalność w Indiach bądź w Chinach, stanie wobec konieczności wykupienia własnego szyldu od piratów! Jest najwyższa pora, żeby przyjąć, że formalna rejestracja ulega uchyleniu, jeżeli zostanie wykazane istnienie prawa mającego oparcie w praktyce historycznej
Innym problemem wymagającym rozwiązania jest sprawa zawłaszczania całych obszarów myślenia o potencjalnych innowacjach. W USA zgłoszenia patentowe są liczone w milionach, gdyż tam masowo są patentowane same pomysły, a nawet ogólne idee. Amerykańskie koncerny mają taką praktykę, że zastrzegają wszystkie, nawet najdrobniejsze lub całkiem abstrakcyjne, pomysły szczegółowych rozwiązań, które im przejdą przez głowy, a mogą dotyczyć obszaru, w którym działają. W ten sposób bynajmniej nie chronią dorobku własnej myśli technicznej, tylko zawłaszczają całe obszary potencjalnych innowacji, blokując dostęp konkurencji, a także postęp techniki.
Nie ulega wątpliwości, że obecnie konieczne jest przedefiniowanie sposobów nabywania praw, ustalenie zasad automatycznego wygaszania praw błędnie przyznanych, ustalenie okoliczności i warunków ograniczenia ochrony tych praw oraz wprowadzenie sankcji za wykorzystywanie praw w sposób sprzeczny z ich ideą. Właśnie w tym obszarze potrzebna jest nowa inicjatywa i międzynarodowa dyskusja. Nie wolno teraz przyjąć umowy napisanej pod dyktando wielkich korporacji, zainteresowanych wyłącznie egzekucją już posiadanych praw. Nie wolno konserwować reguł gry, wygodnych dla potęg ekonomicznych, ale godzących w interesy Polski i całej światowej społeczności. Premier Tusk powinien się rumienić za ten podpis, złożony zbyt pospiesznie w Tokio. Jeszcze bardziej wstydliwe jest to, że właśnie Polska, w ramach swojej prezydencji, przepychała kompromitującą umowę przez korytarze Parlamentu Europejskiego. Tylko eurodeputowani SLD zachowali się przytomnie w czasie debaty w Parlamencie Europejskim w 2010 roku i głosowali za odrzuceniem tej szkodliwej umowy.

Data:
Kategoria: Polska

Leszek Miller

Leszek Miller - https://www.mpolska24.pl/blog/leszek-miller

Leszek Cezary Miller polski polityk.
W latach 1989–1990 członek Biura Politycznego KC PZPR, w okresie 1993–1996 minister pracy i polityki socjalnej, w 1996 minister-szef Urzędu Rady Ministrów, w 1997 minister spraw wewnętrznych i administracji, w okresie 1997–1999 przewodniczący SdRP, w latach 1999–2004 i od 2011 przewodniczący SLD, od 2001 do 2004 premier, w latach 2008–2010 przewodniczący Polskiej Lewicy. Poseł na Sejm I, II, III, IV i VII kadencji.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.