Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Wywiad w „Pulsie Biznesu”

Puls Biznesu: Panie premierze, w ostatnich 20 latach reforma finansów publicznych stała się hasłem najbardziej nośnym, ale i najbardziej pustym… Leszek Miller: Gdy nasz rząd opracował taką reformę, znaną pod nazwą planu Hausnera, to jeden z moich współpracowników postawił tezę, że plan jest bardzo dobry dla Polski,...

Puls Biznesu: Panie premierze, w ostatnich 20 latach reforma finansów publicznych stała się hasłem najbardziej nośnym, ale i najbardziej pustym…

Leszek Miller: Gdy nasz rząd opracował taką reformę, znaną pod nazwą planu Hausnera, to jeden z moich współpracowników postawił tezę, że plan jest bardzo dobry dla Polski, ale… fatalny dla Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Widzę, że to zdanie zostało wnikliwie przeanalizowane przez wszystkie następne ekipy i do dzisiaj nie ma prawdziwej kompleksowej reformy finansów publicznych. Rządy nie kwapią się do głębokich zmian naruszających interesy wielkich grup społecznych. Powodem jest sprzeczność między świadomością konieczności racjonalizowania wydatków z budżetu a obawą, że może to spowodować utratę sporej części sympatii społecznej. Dotyczy to nie tylko Polski: obecnie rzadko który rząd w Europie i na świecie jest gotów ryzykować. Epoka wielkich manifestów i programów minęła, dominuje rzemiosło i unikanie decyzji, które mogą spowodować polityczne straty. Tak więc od czasu planu Hausnera nie pojawił się w Polsce żaden program reformy finansów publicznych. I na pewno się nie objawi przed tegorocznymi wyborami.

Przedsiębiorców denerwuje niespójność między odrębnymi politykami resortów gospodarczych. Da się jej uniknąć?

Przez wiele lat działała w Polsce zasada, że minister finansów jest jednocześnie wicepremierem i koordynuje, czy wręcz nadzoruje wszystkie resorty gospodarcze. Tak było również na początku mojej kadencji, ale z upływem czasu przekonywałem się, że nie jest dobrze, gdy szef resortu finansów ma pozycję za mocną, zarówno faktycznie, jak i formalnie. Dlatego dokonałem manewru, podnosząc do rangi wicepremiera ministra gospodarki i dodając mu znacznych kompetencji. Strategie i programy rozwoju polskiej gospodarki powinny rodzić się w tym właśnie resorcie, Ministerstwo Finansów powinno zaś zostać sprowadzone do roli strażnika budżetu i rządowego biura rachunkowego. Oceniam, że obecne umocowanie ministra Waldemara Pawlaka jest prawidłowe, ale odnoszę wrażenie, że wicepremier nie zawsze chce ze swoich uprawnień korzystać. Czasami oddaje kompetencje Jackowi Rostowskiemu, ministrowi finansów.

Przedsiębiorcy zapamiętali podatkową chwiejność pana rządu: najpierw przystopowaliście obniżkę CIT (zmalał z 28 do27 proc., a nie do zapisanych w ustawie 24 proc.), a później zaskoczyliście ich skokowym wręcz cięciem stawki z 27 do 19 proc.

Uważam, że jeżeli komuś obniżać podatki, to przede wszystkim, a może tylko przedsiębiorcom. Gdy rządy Prawa i Sprawiedliwości, notabene przy wsparciu Platformy Obywatelskiej, obniżyły stawkę PIT, nie mogło to zdynamizować gospodarki, a jedynie spowodować pogłębienie trudności budżetowych. Obejmując w roku 2001 rządy, mieliśmy bardzo trudną sytuację: wzrost PKB na poziomie prawie zerowym, ogromny, prawie 11-procentowy deficyt budżetowy, gwałtowny spadek eksportu i rosnące bezrobocie. Polska gospodarka po prostu przestała się rozwijać. Wizja pobudzającego ją skokowego obniżenia CIT była atrakcyjna, ale i niebezpieczna, bo nie brakowało prognoz, że dochody państwa jeszcze bardziej spadną. Tymczasem okazało się, że budżet nie tylko nie poniósł uszczerbku, ale wręcz uzyskał z CIT o 3 mld zł rocznie więcej! Poszerzyła się baza podatkowa, wiele firm przestało zawyżać koszty i wyszło z szarej strefy. Muszę podkreślić, że tamtą decyzję podjęliśmy po wielokrotnych konsultacjach z organizacjami pracodawców. Jako szef rządu nie miałem oporów, by w sprawach merytorycznych spotykać się ze światem biznesu.

Udało się panu wypracować jakąś metodę przełamywania oporu rządowych urzędników wobec zmian proponowanych przez rząd?

 Jeśli którekolwiek ministerstwo czy urząd ma stracić jakieś kompetencje w wyniku nowego rozwiązania ustawowego, to zawsze zrobi wszystko, by do tego nie doszło. Podczas pracy nad ustawą o swobodzie działalności gospodarczej miałem do czynienia z jawnym sabotażem! Gdy jej projekt został rozesłany do uzgodnień międzyresortowych, to po zebraniu wszystkich poprawek prawie go nie poznałem. Ministerstwa napisały wypracowania na temat: „Jak zmienić, żeby nic nie zmienić”. Postawiłem wtedy sprawę twardo: przyjmujemy tylko poprawki, które jeszcze bardziej pomniejszają kompetencje urzędów, a nie odwrotnie. Opór wewnątrz rządu został przełamany, ale później powrócił w Sejmie. Tak na marginesie, jeśli poważnie myśleć o zmianach w Konstytucji RP, to proponuję, by projekty ustaw wychodzące z Rady Ministrów traktowane były przez parlament zero-jedynkowo: Sejm i Senat mogłyby je uchwalać lub odrzucać, ale bez wprowadzania poprawek. Obecnie posłowie i senatorowie rządowe projekty „uszlachetniają” w taki sposób, że zwykle powoduje to ich destrukcję. Z zero-jedynkowej zasady wyłączyłbym tylko budżet.

Czy jako polityk wprowadzający niegdyś Polskę do Unii ma pan jakieś propozycje dla polskiego przewodnictwa w drugim półroczu 2011?

Priorytety polskiej prezydencji UE uważam za sensowne, z akcentem na unijny budżet. Jeżeli czegoś mi brakuje, to postawienia na porządku dziennym debaty, jak daleko Unia ma się rozszerzać i jak głęboko integrować. Dyskusja na te dwa fundamentalne tematy po prostu zamarła. Prezydencja jest dla Polski wielką szansą, a dla rządu Donalda Tuska wręcz darem niebios. Polska będzie zbierała z całej Europy komplementy i wyrazy życzliwości, a ponieważ jesteśmy na nie wrażliwi, odbije się to na wynikach jesiennych wyborów. Osobiście zachęcałbym premiera do skutecznej tzw. prywatnej dyplomacji, czyli bezpośredniego spotykania się z tymi politykami, którzy w UE mają najwięcej dopowiedzenia. Oczywiście rotacyjna prezydencja w sytuacji, gdy szczytami Rady Europejskiej na stałe kieruje Herman Van Rompuy, nie ma już takiego znaczenia jak dawniej, gdy na pamiętnym szczycie w Kopenhadze w roku 2002 duński premier Anders Fogh Rasmussen faktycznie trzymał wszystkie sznurki. Ale ponieważ traktat z Lizbony przewodnictwo kolejnych państw członkowskich utrzymał, to nie można trafiającej się co kilkanaście lat szansy zaprzepaścić, jak zrobili to Czesi. Polecam skromny styl Belgów, którzy nie pchali się na pierwszy plan, ale bardzo skutecznie kierowali unijnymi sprawami z drugiego.

Rozmawiał Jacek Zalewski, 21. 01. 2011

Data:
Kategoria: Polska

Leszek Miller

Leszek Miller - https://www.mpolska24.pl/blog/leszek-miller

Leszek Cezary Miller polski polityk.
W latach 1989–1990 członek Biura Politycznego KC PZPR, w okresie 1993–1996 minister pracy i polityki socjalnej, w 1996 minister-szef Urzędu Rady Ministrów, w 1997 minister spraw wewnętrznych i administracji, w okresie 1997–1999 przewodniczący SdRP, w latach 1999–2004 i od 2011 przewodniczący SLD, od 2001 do 2004 premier, w latach 2008–2010 przewodniczący Polskiej Lewicy. Poseł na Sejm I, II, III, IV i VII kadencji.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.