„Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem” – naszła mnie ta pradawna sentencja w trakcie oglądania filmu Tomasza Sekielskiego „Władcy marionetek”.
Twórca wystawił politykom surowy rachunek, pokazał ich kłamstwa, kłamstewka i manipulacje. Ale co do rzeczy ma ten kamień? Otóż oglądając film w mojej pamięci przesuwał się inny obraz: „Władcy marionetek II”.
Oto najważniejsze sceny: W Sejmie obraduje najbardziej beznadziejna ze wszystkich komisja orlenowska. Prawica plecie swoje androny, dziennikarze je bezmyślnie powtarzają. Wieje nudą i wtedy pojawia się sensacja: Tomasz Sekielski „dotarł”, czyli otrzymał od kogoś z komisji tajny zapis rozmowy z podsłuchu telefonicznego, podczas której jakaś pani ostrzega swojego kolegę – płockiego biznesmena – przed kontrolą. Twierdzi, że informacja jest pewna, bo od Siemiątkowskiego. Był on wtedy szefem wywiadu, więc było oczywiste, że musiałby popełnić przestępstwo ujawnienia tajemnicy państwowej.
Za redaktorem Sekielskim poszli inni dziennikarze i sprawa stała się bardzo głośna. W mediach ofiarę osądzono od razu. Szybko też ówczesny szef SLD, Wojciech Olejniczak publicznie zdezawuował wartość kandydata na parlamentarzystę. W rezultacie Siemiątkowski przegrał wybory do Sejmu, a następnie zawędrował na ławę oskarżonych. Mimo wysiłku prokuratury uniewinniły go po kolei trzy instancje: Sąd Okręgowy w Płocku, Sąd Apelacyjny w Warszawie i na końcu Sąd Najwyższy. Ale te informacje nie pojawiły się już na pierwszych stronach. Nikt Siemiątkowskiego nie przeprosił. Redaktor Sekielski także.