Wzrost PKB osiągnął 0,8 procent – pochwalił się premier. To tyle jak za rządu Jerzego Buzka. Polska gospodarka wróciła do punktu sprzed 8 lat. Po wyborach do PE poznamy lepiej stan finansów publicznych. A jak było za Buzka?
Pierwsze symptomy dramatu pojawiły się odpowiednio wcześnie, ale rząd ignorował je, a kłopoty przesuwał na lata przyszłe. Uciekał się przy tym do trików budżetowych, które polegały na wyprowadzaniu części wydatków czy księgowaniu ich poza budżetem. Żonglowanie liczbami sprawdzało się do czasu. Przerażony Jarosław Bauc – ówczesny minister finansów ogłosił, że bez drastycznych cięć, w tym emerytur i rent zabraknie w kasie państwa 90 mld. złotych. Gabinet udał zaskoczonego, a premier przeprosił za wyskok swojego ministra. Poproszono pozarządowych ekonomistów, by sprawdzili wyliczenia. Ci potwierdzili czarne przewidywania, ale rząd wolał nie przyjmować ich do wiadomości. Aby wykazać się jakimś działaniem premier ściął głowę posłańcowi złych wieści i zdymisjonował Bauca z powodu „nie poinformowania na czas o zagrożeniach dla finansów państwa”.
Mój rząd musiał zatrzymać falę destrukcji. W kolejnych tygodniach parlamentarzyści SLD, UP i PSL w ponurych nastrojach likwidowali ulgi, zamrażali progi podatkowe i płace w sferze budżetowej, wstrzymywali podwyżki, obniżali zasiłki i świadczenia, podwyższali VAT i akcyzę oraz wprowadzali nowy podatek od zysków z bankowych lokat. Wątpiących w sens tych działań minister Belka przekonywał, że w innym wypadku państwo przestanie płacić pensje i emerytury, wstrzyma finansowanie szkół, szpitali i placówek kultury. Za krachem budżetu centralnego pójdą budżety rodzinne i wszystko skończy się tak jak w Argentynie. To robiło wrażenie i prace posuwały się naprzód, ale straty polityczne były olbrzymie.
Wraz z cięciami budżetowymi szły prace pobudzające gospodarkę. Po trzech latach rządów lewicowej koalicji było już 5 procent PKB. A jak będzie teraz?