Monika Olejnik dziwi się w „Dzienniku”, że Lech Kaczyński jest zaskoczony kandydaturą Włodzimierza Cimoszewicza na stanowisko sekretarza generalnego Rady Europy i ma zastrzeżenia dotyczące jego przeszłości. Obiekcje pana prezydenta dotyczą „mocnego zaangażowania w poprzedni system i to od wczesnej młodości”. Takie mamrotanie nie zaskakuje. W ustach aktywisty PiS jest tak zwyczajne jak dla innych wieczorna „Kropka nad I”
Znana dziennikarka poruszona prezydencką małością, w obronie Cimoszewicza wymierza głowie państwa miażdżący cios przypominając, że to właśnie on „uważał swojego czasu, iż
Dzielna obrończyni zapomniała, że Cimoszewicz przyznał, że padł ofiarą politycznej intrygi. W konsekwencji zaprosił mnie do swojego rządu, gdzie byłem ministrem spraw wewnętrznych i szefem Urzędu Rady Ministrów. Ja z kolei powołałem Cimoszewicza w skład mojego gabinetu na ministra Spraw Zagranicznych, gdzie wykonał kawał dobrej roboty odległej od standardów dyplomacji bliskich nie tylko minister Fotygi. Odsunął się zaś nie tylko od lewicy, ale w ogóle od polityki w proteście przeciwko metodom, jakich obóz Donalda Tuska użył do wyeliminowania go z wyścigu o prezydenturę, posługując się w tym celu byłym pułkownikiem UOP i panią Jarucką.
Monika Olejnik chciała dobrze, a wyszło tak jak zwykle.