Mój poprzedni wpis poruszył wielu ludzi o mentalności absolwentów zawodówki w Rykach. Dwadzieścia lat temu takie słowa jak kompromis, kooperacja, współpraca, były dla nich językiem całkowicie obcym i dalej tak pozostało. W dodatku są na bakier z historią, która bywa najlepszym nauczycielem, ale co może zrobić, jeśli ma tak marnych uczniów.
Propagandowy bełkot IV Rzeczpospolitej chce wymazać powody do dumy, że dwadzieścia lat temu Polacy okazali się mądrzy przed szkodą. „Bohaterowie” schowani wtedy pod kołdry mamusi dziś biorą rewanż na „zdrajcach”. Powtórzę, że ci, którym się Okrągły Stół tak bardzo nie podobał mogli stawiać barykady i iść na Komitet Centralny. Mogli pójść jeszcze dalej i na przykład odebrać Lwów, bo takie mądrości znowu słychać.
Okrągły Stół to jedno z największych wydarzeń w dziejach Polaków. Jego konsekwencje nie były do końca przewidywalne dla żadnej ze stron. Nad obradami unosiło się dużo mgły i bardzo powoli wyostrzały się kontury postołowej rzeczywistości. „Solidarność” zyskała więcej niż chciała, a strona partyjno – rządowa straciła więcej niż mogła. Kiedy nazajutrz po wyborach czerwcowych poprosił mnie do siebie premier Rakowski zastałem u niego parę osób w minorowych nastrojach. Gdy w pewnej chwili ktoś powiedział: „Panowie, trzeba rozwiązać PZPR” nastała pełna zdumienia cisza. W milczeniu docierała myśl, że zaczyna się nowa epoka.