Rządzący dziś Polską politycy starają się wywołać wrażenie aktywnych strażaków gaszących płomień konfliktu gazowego. W tym celu jeżdżą, latają, telefonują i spotykają. Rzecz w tym, że nie tych, co trzeba. Ani prezydent, ani premier nie rozmawiają z władzami Rosji, a bez nich cała ta antykryzysowa krzątanina jest zwykłym zawracaniem głowy.
Kreml nie prowadzi dialogu z Warszawą, bo Polska solidnie zapracowała na gębę rusofoba. Także i teraz Rosja jest przedstawiana, jako agresor napadający na Ukrainę, Polskę czy kraje bałtyckie. Opinia publiczna karmiona jest bzdurami o moskiewskiej gazrurce spadającej na plecy bezbronnych Ukraińców i innych ofiar gazowej zadymy.
Umowa o dostarczaniu gazu na Ukrainę wygasła, a Kijów nie zaakceptował nowej ceny. Strony nie porozumiały się, bo na Ukrainie trwa zażarta walka o władzę. Błękitne paliwo jest jej elementem. Prezydent Juszczenko uważa, że dostawy gazu z Rosji dla Ukrainy należy rozpatrywać w jednym pakiecie z kwestią jego tranzytu przez Ukrainę. Premier Tymoszenko przeciwnie uznając, że są to dwa odrębne problemy. Pani premier oznajmiła, że negocjowane w grudniu ukraińsko – rosyjskie umowy gazowe były już prawie zawarte, gdy w rozmowy włączyły się „wszystkie siły polityczne Ukrainy związane układami korupcyjnymi z pośrednikiem z szarej strefy, spółką RosUkrEnergo, które doprowadziły do zerwania kontraktów”.
No i jak panowie z Krakowskiego Przedmieścia i Alei Ujazdowskich wyglądacie w tym świetle? Warto się nadymać i wygłupiać? Warto prowadzić gierki na antyrosyjskości Ukrainy? Warto opowiadać się po stronie sił korupcyjnych i szarej strefy? A gdzie w tym wszystkim polski interes?