Pisałem już, że skutkiem ostatniego konfliktu gazowego będzie wzrost szans budowy Gazociągu Północnego. Na Zachodzie musiało pojawić się pytanie, po co ryzykować tranzyt przez Ukrainę czy Białoruś, jeśli cała sieć europejska może połączyć się bezpośrednio ze źródłami w Rosji? Przecież Unia Europejska nie może padać ofiarą zażartych walk o władzę na Ukrainie, czy możliwej destabilizacji politycznej na Białorusi.
Inicjatywa Angeli Merkel nie pozostawia złudzeń. Kanclerz Niemiec w liście do Jose Manuela Barroso domaga się poparcia budowy Gazociągu Północnego od wszystkich członków Unii Europejskiej. Wprawdzie Merkel wymienia też inne zaplanowane drogi przesyłowe, ale nikt nie ma wątpliwości, jakie są priorytety Niemiec.
Nord Stream po ostatnich wydarzeniach powstanie na pewno i to raczej prędzej niż później. Zainteresowanie tą koncepcją wyrażały od początku rządy zachodnie: fiński, holenderski, brytyjski, francuski, włoski, nawet norweski, no i oczywiście – niemiecki. Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Guenter Verheugen powiedział: „Komisja Europejska zawsze popierała ten projekt. Wiemy, że Polska ma inną opinię w tej sprawie, ale z gospodarczego punktu widzenia projekt jest racjonalny i realny. Taki zawsze był pogląd KE”.
Co może zrobić Polska w tych okolicznościach? Nie zaniedbując innych możliwości odrzucić polityczne uprzedzenia i podłączyć się do tej rury na terenie Niemiec. Wystarczy wykonać łącznik, żeby powiązać się z zachodnim systemem zaopatrzenia w gaz. Minister spraw zagranicznych Niemiec Frank Steinmeier kilkakrotnie powtarzał tę ofertę.
Zbigniew Brzeziński pytany w maju 2006 roku, czy Polska powinna się włączyć do Nord Streamu odpowiedział: „uważam, że jest opcja, którą warto było przynajmniej poważnie dyskutować z Niemcami, a nie od razu odrzucić. Z dwóch względów: raz, że być może byłaby dla Polski korzystna, a po drugie – kiedy Niemcy zrobili tego rodzaju ofertę, należało ją wykorzystać, przynajmniej żeby rozpocząć dialog, a nie od razu ją odrzucać, co bardzo ograniczyło polskie możliwości”.
Po takiej wypowiedzi krajowi politycy, dla których patriotyzm oznacza antyrosyjskość chętnie zakwalifikowaliby Zbigniewa Brzezińskiego do „partii Rosji”. Byliby jednak całkowicie niewiarygodni. Ku ich żalowi profesor należy od dawna do partii rozumu, którego w tej sprawie tak dramatycznie brakuje.