„Nie wstydzę się tego, co robiłem” powiedział prof. Aleksander Wolszczan o swojej współpracy z SB. Nareszcie powiedziano te proste słowa. Lustratorzy i moralizatorzy zastygli w zdumieniu. Mają bowiem problem. Profesor to nie żadna tam hetka – pętelka, a prawdziwa sława zapisana w gwiazdach. Byliby gotowi wybaczyć mu młodzieńcze błędy, ale po pokajaniu i złożeniu samokrytyki. A tak, niewiadomo, co począć z hardym astronomem.
To oczywiste, że Służba Bezpieczeństwa w PRL ( tak jak teraz służby specjalne w RP i całym demokratycznym świecie) interesowała się ludźmi ponadprzeciętnymi. Ci zwyczajni, w tym wielu księży przychodzili sami licząc na pomoc w pokonywaniu barier zawodowej, czy społecznej kariery. Przeciętniacy nie mieli zazwyczaj zaproszeń z prestiżowych uczelni, wydawnictw, opiniotwórczych kręgów towarzyskich, czy innych miejsc, które interesowały SB. Nie mieli też żadnych dylematów, bo im propozycji nie składano.
Prof. Wolszczan podejmując współpracę z SB wiedział, że wchodzi w kooperację z legalnymi służbami prawowitego państwa polskiego. Nie szpiegował dla obcych mocarstw i nie robił niczego na szkodę własnego kraju. To, że dziś różni szaleńcy próbują to państwo unieważnić to tylko ich chore urojenia.
Dzięki profesorowi słowo Polak kojarzy się za granicą z wybitnym umysłem, a nie pijanym prymitywem, czy złodziejem samochodów. Aleksander Wolszczan uczynił tak wiele dla Polski i świata, że możemy być mu tylko wdzięczni.