Prezydent Kaczyński, ani premier Tusk nie wezmą udziału w otwarciu Igrzysk Olimpijskich. Może to i dobrze. W Pekinie nikt by nie zauważył, że przyjechali, a w Polsce, że wyjechali. W końcu żaden z nich nie nazywa się Bush, Putin, Sarkozy, czy Brown, którzy na ceremonii będą obecni.
Wygłupy królują w mediach na chwilę przed inauguracją. Natrząsanie się i pouczanie gospodarzy stało się normą i wyrazem patriotyzmu. Dzieje się to w kraju, który ma coraz większe kłopoty ze zorganizowaniem małej w porównaniu do Olimpiady imprezki futbolowej w 2012 roku.
Kabotynizm szerzy się nagminnie. Grupa szacownych obywateli, w tym czynnych polityków ogłosiła, że nie będzie kupować Coca-Coli i butów Adidasa, jeżeli nie wycofają się ze sponsorowania pekińskich igrzysk. Autorzy tej farsy liczyli na wielki społeczny odzew, ale jakoś milczą o efektach swojej inicjatywy. Spieszę poinformować, że zareagowałem. Kupiłem Coca-Colę, której nie lubię i buty Adidasa, których nie potrzebuję. Sprzeciw wobec błazenady uważam bowiem za swój patriotyczny obowiązek.
Polskich władz nie będzie w miejscu gdzie będą wszyscy. Polityczny świat zjechał do Pekinu nie tylko z uwagi na powiązania gospodarcze, ale i z uznania dla trudnych reform. W kraju, w którym jeszcze w 1984 r. nie było prywatnych samochodów i telefonów, gdzie wszelkie kontakty z zagranicą i jej wytworami były zakazane, dokonał się skok nie mający precedensu. Wielki kraj zmienia się nie do poznania zostawiając za sobą tragiczne doświadczenia rewolucji kulturalnej i rządów „bandy czworga”.
Jak już o tym pisałem Chińczycy, którzy zajmują obszar tak wielki jak cała Europa, są językowo i etnicznie prawie tak samo zróżnicowani jak Europejczycy. Jak zauważa wielu ekspertów, Chiny przez tysiąclecia były mniej państwem, a bardziej cywilizacją – to politycznie integrującą się, to znów podlegającą dezintegracji. Mechanizmy podtrzymujące jej spoistość były odległe zarówno od europejskiego modelu dynastycznego, jak i narodowego. Obawy związane z rozpadem Chin i pogrążeniem się znowu w wojnach domowych, co dwukrotnie zdarzyło się w XX wieku, są wciąż żywe. Przekonanie, iż najwyższym priorytetem jest utrzymanie jedności Chin, jest powszechnie podzielane, gdyż alternatywą jest chaos z milionami zabitych i umierających z głodu, utrata poczucia bezpieczeństwa i dopiero niedawno osiągniętego przyzwoitego poziomu życia. Załamanie się chińskich reform oznacza także potężne kłopoty dla całego świata, o czym powinni pamiętać różni „przyspieszacze” oczekujący od Chin rychłego przyjęcia modelu liberalnej demokracji. „Możemy łatwo otworzyć granice i umożliwić naszym obywatelom swobodę podróżowania. Jakieś 400 milionów wyjedzie szybko do Europy. I co wtedy zrobicie”? – zapytał jeden z chińskich przywódców.
No, właśnie. Co mógłby zrobić prezydent Kaczyński? Najpewniej ogłosiłby weto.