„Ludzi trzeba traktować poważnie” oznajmił Wojciech Olejniczak dziennikarzom subsydiowanego przez siebie „Przeglądu”. Panowie redaktorzy przez grzeczność nie zapytali, czy chodzi także o ludzi, którzy najpierw byli przekonywani do głosowania na LiD, aby potem dowiedzieć się, że to był tylko propagandowy żart.
Szef SLD opowiada w udzielonym wywiadzie, jak to przepychał się do pierwszej ławki w parlamencie studenckim wygrywając w końcu wybory na przewodniczącego. Ze zrozumiałych powodów nie dodaje, że studenci okazali się ludźmi mało poważnymi i po rocznej działalności nie udzielili mu absolutorium, co jest wypadkiem bez precedensu w dziejach tej organizacji.
Pomijając okoliczności tej sprawy Olejniczak staje do kolejnego sprawdzianu. Zabiegając o poparcie warszawskiego salonu i niektórych weteranów (tych ze stajni Kwaśniewskiego), przywódca Sojuszu szykuje się do kolejnej wolty. Powrotu do LiD tyle tylko, że pod inną nazwą. Zbliżają się wybory do Parlamentu Europejskiego i tacy rzecznicy salonu jak Marek Borowski, Bronisław Geremek czy Janusz Onyszkiewicz nie mogą zostać na lodzie. Przemieni się zatem LiD na DiL (Demokraci i Lewica) i wszystko będzie jak należy. Już Lejzorek Rojtszwaniec, mawiał, że „jak zwalniają, to będą przyjmować”, jasne więc, że „jak dzielą to będą łączyć”.
Jest tylko jeden problem. Żeby plan się powiódł Olejniczak musi wygrać wybory na szefa Sojuszu. Teksty uzasadniające powrót do idei LiD są już przygotowane.