Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Piszę do Pana list

Szanowny Pan Azrael Kubacki. Na swoim blogu zamieścił Pan odpowiedź na moją prośbę o zapoznanie się z dwoma materiałami Polskiej Lewicy. Serdecznie dziękuję za wyczerpującą i kompetentną recenzję. Jestem rad, że – jak Pan pisze – w 70 procentach nasze poglądy są zbieżne, a to, co nas dzieli to mój – jak Pan...

Szanowny Pan Azrael Kubacki.

Na swoim blogu zamieścił Pan odpowiedź na moją prośbę o zapoznanie się z dwoma materiałami Polskiej Lewicy. Serdecznie dziękuję za wyczerpującą i kompetentną recenzję. Jestem rad, że – jak Pan pisze – w 70 procentach nasze poglądy są zbieżne, a to, co nas dzieli to mój – jak Pan uważa – skłon w stronę liberalizmu. Ta teza skłania Pana do pytania czy można Polską Lewicę nazwać partią prawdziwie socjaldemokratyczną?

 

Nie mam w tej sprawie żadnych wątpliwości i czynię to po solidnych przemyśleniach i doświadczeniach. Sądzę, że wiele pomyłek bierze się z niezrozumienia liberalizmu.  Wbrew temu, co się uważa nie wywołuje on konieczności wyboru między rynkiem, a troską o najsłabszych, którzy nie radzą sobie w warunkach gospodarki rynkowej. Sednem liberalizmu jest idea społeczeństwa i państwa, gdzie wolni ludzie z różną tożsamością, odmiennymi wartościami i wierzeniami mogą żyć nie tylko obok siebie, ale i ze sobą, i gdzie waga wolności człowieka jest ważniejsza od wolności rynku. Jak zauważa prof. Andrzej Walicki liberalizm jest wielką tradycją całego Zachodu legitymizującą współczesne ustroje liberalno-demokratyczne. John Rawls, zmarły niedawno największy autorytet liberalizmu amerykańskiego, za główny jego współczesny problem uznawał nie wolność rynku, lecz kwestię sprawiedliwości. Za jej kryterium uważał „maksymalizację społecznego minimum”, czyli tolerowanie nierówności społecznych tylko wtedy, gdy ich istnienie podnosi poziom gwarantowanego minimum socjalnego.

 

Kiedy byłem jeszcze w SLD moi koledzy oczekiwali abym podał przykład jednego choćby państwa w Europie zachodniej, w którym rządziła partia liberalna i został osiągnięty dobrobyt. Nie przyjmowali odpowiedzi, że wszystkie wysoko rozwinięte kraje Zachodu przeszły przez czas liberalnych rządów, a to, że partie nie zawsze tak się nazywały nic nie znaczy. Wszak molierowski Jourdain przez ponad 40 lat mówił prozą, chociaż nie wiedział, że tak właśnie mówi.

Dobrą ilustracją tej tezy są losy zrujnowanych Niemiec, które wyrosły na największą potęgę gospodarczą powojennej Europy. Konrad Adenauer i Ludwig Erhard nie byli socjalistami, a to właśnie im Niemcy zawdzięczają swój dostatek. Oczywiście nie można pominąć planu Marshalla, ale w żadnym innym kraju pozytywne skutki tego projektu nie były tak niezbite. Spektakularne i szybkie sukcesy były możliwe w wyniku polityki liberalnej, którą nad Renem nazwano społeczną gospodarką rynkową. Kiedy Erhard wdrażał reformy rynkowe socjaldemokraci Kurta Schumachera przeciwstawiali je gospodarce planowej. Nieufnie odnosili się do decentralizacji państwa, głosowali przeciwko przystąpieniu Niemiec do Rady Europy i atakowali plan Schumana, który był zalążkiem przyszłej Unii Europejskiej. Na szczęście SPD coraz jaśniej zdawała sobie sprawę z własnej anachroniczności. Jak Pan doskonale wie w 1959 roku w Bad Godesberg przyjęto nowy program, który z partii klasowej robotników przekształcił SPD w nowoczesną socjaldemokrację zwracającą się do różnych warstw społecznych. Odrzucono m.in. zasady marksizmu oraz dążenia do zniesienia ustroju kapitalistycznego i upaństwowienia środków produkcji. Partia zaakceptowała też istnienie NRD, członkostwo RFN w NATO i opowiedziała się za rozpoczęciem współpracy z krajami realnego socjalizmu. Głęboki zwrot programowy umożliwił w następnych latach dojście SPD do władzy i razem z liberalną FDP utworzenie socjalliberalnego rządu Willy Brandta.

Powołuję się na ten przykład, bo największym mankamentem współczesnej lewicy  jest utrwalenie stereotypu, że wie ona jak sprawiedliwie dzielić, ale nie ma pojęcia jak tworzyć warunki dla wzrostu gospodarczego. A twierdzenia zawarte w konstytucji programowej SLD takie jak „abstrakcyjne prawa rynku” przenoszą tą partię nie tylko przed epokę Manifestu Blaira i Schroedera, ale w okres przed kongresem SPD w Bad Godesberg.

 

Przyzna Pan, że przez półtora wieku radykalnej konfrontacji lewicy i prawicy w obszarze myśli ekonomicznej utarł się stereotyp, że lewica potrafi sprawiedliwie dzielić, a prawica umie na to zarobić. Zazwyczaj rządy prawicy powodowały przyspieszenie rozwoju gospodarczego z jednoczesnym pogłębieniem się nierówności i konfliktów społecznych. Oczekiwanie pokoju społecznego i większej sprawiedliwości przekładało się w kolejnych wyborach na wygraną lewicy, która likwidowała napięcia kosztem spowolnienia efektywności gospodarki, zazwyczaj zostawiając jednak po sobie większe podatki i wysokie bezrobocie.

Europejska lewica próbuje od lat uporać się z tym problemem, a najpełniejszym tego wyrazem był historyczny manifest Tony Blaira i Gerharda Schroedera z czerwca 1999. Od tamtego czasu nie powiedziano już nic, co by w równym stopniu zasługiwało na uwagę. Dwaj wybitni socjaldemokraci zareagowali na spadającą konkurencyjność europejskiej gospodarki i rosnący dystans dzielący ją od Stanów Zjednoczonych. Była to ważna odpowiedź na współczesne wyzwania wywołująca także zarzuty odejścia od tradycyjnych poglądów. Uważam, że mieli rację i jestem po ich stronie. Przywołując jeszcze raz lewicę niemiecką wybieram Schroedera, a nie Lafontaina.

 

Twierdzę też z całym przekonaniem, że współczesna lewica socjaldemokratyczna, jeśli uznaje demokrację, a więc wolną konkurencję w systemie politycznym to musi opowiadać się także za taką samą konkurencją w gospodarce. Innymi słowy nie można być jednocześnie za demokracją i przeciw kapitalizmowi. Oczywiście jak napisałem i z czym Pan się zgadza akceptacja gospodarki rynkowej nie oznacza aprobaty dla społeczeństwa rynkowego, gdzie wszystko byłoby towarem. O ile z tym ostatnim nie ma na lewicy kłopotów, to z zaakceptowaniem roli rynku jest wiele poważnych problemów. Trudno porzucić tradycyjne przekonania, że im więcej interwencjonizmu, tym dla gospodarki lepiej. Im więcej własności państwowej i centralnego zarządzania, tym łatwiej modernizować kraj i podwyższać poziom życia jego obywateli. Trudno też wyzwolić się z tradycyjnego pojmowania roli podatków, które traktuje się jedynie, jako instrument realizacji zasad sprawiedliwości społecznej. Jeszcze trudniej zrozumieć, że nie warto wadzić się z rynkiem, bo ostatecznie to on właśnie ma rację. Ale fakty są bezlitosne i gołym okiem widać, która gospodarka jest bardziej wydajna i przez to stwarzająca większe możliwości realizacji lewicowej polityki społecznej.

 

To, co wyżej napisałem nie dowodzi w żadnym razie, że uważam podział na lewicę i prawicę za przebrzmiały. Takie wartości, jak wolność, równość, sprawiedliwość czy tolerancja, pozostają polem pożytecznego sporu. Gwarantują też możliwość autentycznego wyboru między propozycjami swobód obywatelskich, stosunkiem do światopoglądu, praw mniejszości, równości szans, sprawiedliwości społecznej, opiekuńczości państwa czy też sposobu organizacji struktur państwowych i relacji między państwem i obywatelem.  Uważam natomiast, że gospodarka, która przez długi czas była terenem radykalnej polaryzacji, przestaje być polem konfrontacji lewicy i prawicy. Różnice powoli się zacierają, albowiem spór między liberalizmem a socjalizmem został już rozstrzygnięty. I na to „prawdziwa lewica”, ani ta z paryskich barykad 68 roku już nic nie poradzi.

 

Niechcąc, aby Pana tekst wyglądał na laudację dla mnie pisze Pan, że już jedną partię socjaldemokratyczną miałem w swoich rękach. Jak Pan uważa była to partia wyborcza, a nie ideowa, partia, której celem było zdobycie władzy. I pyta Pan „pamiętamy jak się to skończyło”? Nawiasem mówiąc nie znam poważnej partii, której celem nie jest zdobycie władzy. Tylko wtedy przecież może ona realizować swój program.  Pamiętając jak to się skończyło wypada też pamiętać jak to się zaczęło. Z tym na ogół jest gorzej warto, więc rzucić okiem na stenogram z posiedzenia Sejmu z jesieni 2001 roku, na którym ówczesny wicepremier i minister Finansów Marek Belka przedstawiał informację o stanie finansów publicznych. Belka odmalował przerażającą wizję ich zapaści. Prawie 90 miliardów złotych deficytu – 11 procent PKB, nie do udźwignięcia przez budżet państwa. Dochody budżetu (w 2001 r.) nominalnie niższe niż rok wcześniej, co było faktem bez precedensu. Do tego wzrost PKB bliski zera, załamanie inwestycji, słaby popyt, drogi kredyt, wysoki kurs złotego, destrukcja eksportu i wysokie bezrobocie. W przypadku braku twardych środków zaradczych – mówił Belka – bankrut, czyli państwo nie wypłaci pensji, rent i emerytur, zamknie instytucje, na które nie będzie miało pieniędzy, jak szkoły, szpitale, placówki kultury. Nic więc dziwnego, że sytuacja jest dramatyczna, bodaj najtrudniejsza w ciągu ostatniego dziesięciolecia, a przynajmniej od 1992 r. – konkludował Belka. Dla ratowania finansów publicznych niezbędne były cięcia w wydatkach na 18 miliardów złotych. Dla moich dzisiejszych krytyków cała ta bolesna operacja, która pozbawiła nas poważnej części społecznego poparcia przedstawiana jest, jako niegodny, jednoosobowy kaprys szefa ówczesnego rządu.

 

Marek Przygodzki, internowany w stanie wojennym napisał w jednym z artykułów, że SLD już na początku swoich rządów stanął przed dylematem: co jest ważniejsze? Interes kraju, czy interes formacji? „To, że ekipę Leszka Millera w 2001 r. było stać na pragmatyzm – pisze Przygodzki – było szczęśliwym trafem dla Polski. Trzeba jasno powiedzieć, że gdyby lewica zademonstrowała wtedy sztywny kręgosłup ideologiczny, doprowadziłaby kraj do katastrofy. Środki na zwiększenie funduszy socjalnych, zasiłków i rent, poprawienie ochrony zdrowia czy na ratowanie bankrutów można było zdobyć, tylko podnosząc podatki i zwiększając deficyt budżetowy. Ich wyciskanie pogłębiłoby pobuzkową zapaść gospodarki. Lewica otrzymała państwo na skraju upadku i po czterech latach przekazała je w bardzo dobrym stanie. Ona nie ma się czego wstydzić”.

Dlaczego zatem skończyło się tak, jak się skończyło? Prof. Jacek Raciborski uważa, że narzucono wówczas takie kryteria ocen, że w ich świetle wszystko inne było mało ważne. „Wejście do Unii Europejskiej, wyjście z kryzysu finansowego i wzrost gospodarczy, obniżenie podatków – przecież to są wielkie osiągnięcia. Gołym okiem przecież widać, jak trudno obniżyć podatki. A Miller obniżył z 27% na 19%. Co zresztą przedsiębiorcy poczuli dopiero po półtora roku. Ale to wszystko się nie liczyło, bo rząd ten był oceniany w innym kontekście”. Raciborski wskazuje, że fakty liczyły się coraz mniej. Coraz ważniejsze były za to tupet i bezczelność, które stały się znakiem firmowym nowych metod walki politycznej, w tym za pomocą komisji śledczych, które według Jerzego Surdykowskiego wywołują demona ochlokracji, czyli rządów motłochu”.

Cytowany już Marek Przygodzki uważa, że „obóz wrogów Millera i jego ekipy zdołał doprawić lewicy paskudną gębę. Zrobiono to, wykorzystując możliwości siania negatywnej propagandy, jakie dawały spektakle sejmowych komisji śledczych oraz pomoc mediów walczących przeciwko nowelizacji ustawy medialnej. Zrobiono to, rozdymając do nieprawdopodobnych rozmiarów pozorne lub mikre afery, każdy błąd i każde wahanie. Sprawa Rywina była głównym pretekstem do pomawiania SLD o korupcyjne apetyty (…) komisja śledcza potrafiła tak zamataczyć materiałem dowodowym, że przykleiła Millerowi aferalny ogon”.

 

Nowe fakty, jak umorzenie śledztwa w sprawie tzw. grupy trzymającej władzę czy uniewinnienie Aleksandry Jakubowskiej rzucają na to wszystko świeże światło, choć najciekawsze jest jeszcze przed nami.

Jeszcze raz dziękuję Panu za opinie i uwagi. Bardzo je sobie cenię, a jak potoczą się losy PL i moje zobaczymy w nieodległej przyszłości.

Data:
Kategoria: Polska

Leszek Miller

Leszek Miller - https://www.mpolska24.pl/blog/leszek-miller

Leszek Cezary Miller polski polityk.
W latach 1989–1990 członek Biura Politycznego KC PZPR, w okresie 1993–1996 minister pracy i polityki socjalnej, w 1996 minister-szef Urzędu Rady Ministrów, w 1997 minister spraw wewnętrznych i administracji, w okresie 1997–1999 przewodniczący SdRP, w latach 1999–2004 i od 2011 przewodniczący SLD, od 2001 do 2004 premier, w latach 2008–2010 przewodniczący Polskiej Lewicy. Poseł na Sejm I, II, III, IV i VII kadencji.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.