W lutym 1995 roku Richard Holbrooke – zastępca amerykańskiego sekretarza stanu przyleciał do Warszawy na czele niewielkiej grupy waszyngtońskich polityków. To był trudny okres dla stosunków polsko – amerykańskich i administracja prezydenta Clintona chciała zweryfikować posiadane oceny na temat zdolności Polski do udziału w NATO i dwustronnych zobowiązań sojuszniczych. Afera szpiegowska Olina rozpalała namiętności i stawiała pytania o przydatność naszego kraju w euro-atlantyckiej wspólnocie. Po dramatycznych rozmowach Holbrooke wyjeżdżał z Polski uspokojony. Oskarżenia premiera Oleksego o szpiegostwo na rzecz Rosji nie wyglądały poważnie, a mechanizmy młodej demokracji działały sprawnie i nie były zagrożone. „Plan Geremka” częściowego ograniczenia demokracji i uczynienia z MON, MSW i MSZ resortów pod specjalnym nadzorem Rady Bezpieczeństwa Narodowego zdominowanej przez ludzi Solidarności nie miał uzasadnienia, a Polska dalej mogła kontynuować starania o wejście do NATO. Wokół tego celu udało się zbudować w kolejnych miesiącach silny consensus, czego widocznym przykładem było specjalne posłanie Sejmu z marca 1998 roku do amerykańskiego Senatu. W liście podpisanym przez wszystkich przewodniczących klubów parlamentarnych apelowano o szybkie ratyfikowanie rozszerzenia NATO widząc w tym gwarancję narodowego bezpieczeństwa. W ten sposób podpis Mariana Krzaklewskiego znalazł się obok podpisu piszącego te słowa.
Charakterystyczne, że w miarę jak w Polsce i w całej Europie Wschodniej dokonywały się głębokie przemiany, różnice w ocenie wielu zjawisk między Europą a Stanami Zjednoczonymi ulegały wzmocnieniu. To nie była dla Polski komfortowa sytuacja. Podobnie jak wiele innych państw, wolelibyśmy nie wybierać i mieć do czynienia z harmonijnie współpracującym ze sobą przywództwem Ameryki i Europy.
W sprawie konfliktu na Bałkanach w 1999 roku rozbieżności między Europą, a Ameryką nie były jeszcze istotne, ale kiedy rozpoczęła się interwencja wojskowa w Iraku sytuacja była już bardzo napięta. Reakcje ówczesnych przywódców Francji i Niemiec, nie pozostawiały wątpliwości, że jedności i spójności w tej sprawie nie będzie. Najdobitniej wyraził to prezydent Jacques Chirac, który uznał list ośmiu premierów europejskich popierających Stany Zjednoczone za „infantylny”, i „lekkomyślny” dodając z przekąsem, że kraje, które go podpisały, w tym Polska „straciły dobrą okazję, aby siedzieć cicho”. Oliwy do ognia dolał sekretarz obrony USA, Donald Rumsfeld mówiąc o „starej” i „nowej” Europie, co musiało być odebrane, jako próba legitymizacji konfliktu i podzielenia Europy.
List ośmiu był nie tylko poparciem dla Ameryki, ale także sprzeciwem wobec francusko – niemieckich prób dominacji w unii i wypowiadania się w węzłowych sprawach jej polityki bez konsultacji z innymi krajami członkowskimi. Reakcja polskich władz była słuszna i adekwatna do sytuacji. Tak należało postąpić, jeśli Polska nie chciała biernie przyglądać się powstawaniu twardego jądra, wokół którego miał się kręcić brukselski świat. To w niczym nie osłabiało, a przeciwnie utrwalało świadomość, że Polska nie znajduje się między USA i Unią Europejską. Jest częścią unii, a jej przyjaźń z Ameryką wzmacnia tylko europejską wspólnotę i w żadnym razie nie może być dla niej alternatywą. Tak to rozumieją Polacy, którzy w zdecydowanej większości pozytywnie oceniają osiągnięcie celu, do którego dążyli przez wiele lat. Korzyści gospodarcze z wejścia do unii są namacalne i ważne, a obawy o zalew towarów z Europy Zachodniej, czy poczucie zagrożenia dla suwerenności Polski, które starali się rozniecać przeciwnicy integracji okazały się bezpodstawne.
Wchodząc do Białego Domu drogą przetartą już przez polskich prezydentów i premierów Donald Tusk ma na talerzu bułkę z masłem. Stosunkom polsko-amerykańskim nie zagrażają sytuacje kryzysowe. Wciąż aktualne pozostaje natomiast pytanie czy czując się szczególnie związani ze Stanami Zjednoczonymi możemy liczyć na wzajemność?
Nie jest to bynajmniej pytanie retoryczne. Cieszymy się z obecności amerykańskich inwestorów w Polsce, ale z niezbyt imponującą sumą 7 mld euro ta potężna gospodarka pozostaje za Holandią, Niemcami, Francją i Luksemburgiem. Stany Zjednoczone są dla Polski 17 partnerem handlowym w eksporcie i 13 w imporcie. Polska natomiast jest dla USA 49 partnerem w amerykańskim eksporcie i 65 w amerykańskim imporcie. Od 2004 roku deficyt handlowy ulega systematycznemu zwiększeniu osiągając 671 mln dolarów i dalej rośnie. Odwrócenie tych niekorzystnych tendencji to wielkie wyzwanie dla premiera Tuska, tak jak i ciągle obecny problem polityki wizowej. Premier bagatelizuje wagę tej sprawy, ale niesłusznie. W przyszłym roku obywatele prawie wszystkich krajów Europy Środkowej zaczną jeździć do USA bez wiz. Niestety bez Polaków, co boleśnie ugodzi w nasz prestiż i dumę narodową. Nowe przepisy stanowią, że o zniesienie obowiązku wizowego ubiegać mogą się te kraje, gdzie odsetek odmów wydania prawa wstępu do Ameryki nie przekracza 10 procent. Innym to wystarczy, ale Polska notuje 20 procent takich przypadków. Jest jednak wyjście z tej sytuacji. Wystarczy złagodzić kryteria w wytycznych dla konsulów USA, co spowoduje spadek odmów. O kryteriach decyduje administracja i jest to dobry temat do omówienia z prezydentem. Zamiast puszyć się i opowiadać banialuki o braku zainteresowania wizami warto zrobić coś pożytecznego tym bardziej, że lot rejsowym samolotem będzie droższy niż specjalnym TU – 154, co zrujnuje wrażenie oszczędnego władcy rezygnującego z tańszego wierzchowca na rzecz droższego osła.