W Kołbaskowie nie ma celników, ani Straży Granicznej. Opuszczone i zamknięte na głucho wnętrza, które jeszcze niedawno budziły dreszczyk emocji stoją puste. Z Polski do Niemiec, albo odwrotnie można przejechać nie zdejmując nogi z gazu i nie sięgając po żadne dokumenty. Akurat, kiedy mijaliśmy linię graniczną radio nadawało „You Never Can Tell” z obsypanego nagrodami Pulp Fiction Quentina Tarantino. Scena, w której John Travolta i Uma Thurman tańczą twista weszła na trwałe do historii kina, a utwór Chucka Berry’ego mimo upływu lat dalej robi miłe wrażenie. Lubię ten film, a niektóre dialogi jak np. “Czyj to motor? – To nie motor, to harley” można powtarzać bez końca.
Dojeżdżając do Berlina wspominałem pierwszy pobyt w dawnej stolicy NRD. Za Gierka można było przekraczać granicę polsko-niemiecką za okazaniem dowodu osobistego. Pracowałem wtedy w Zakładach Przemysłu Lniarskiego w Żyrardowie. Z kolegami ze Związku Młodzieży Socjalistycznej załadowaliśmy złomem wagon kolejowy i uzyskane stąd pieniądze spożytkowaliśmy na wizytę u sąsiadów. Lipcowe ciepło dodawało uroku naszej podróży. Praktycznie cały dzień i noc spędziliśmy w okolicach Alexanderplatz i Unter den Linden włócząc się po knajpkach i okolicznych uliczkach. Podeszliśmy też jak można było najbliżej do Bramy Brandenburskiej zaglądając przez granicę dwóch światów na zachodnią część miasta i niezbyt odległą zieleń Tiergarten. Po latach – jako polski premier jadąc do kanclerza Niemiec patrzyłem na słynną Bramę – symbol Berlina od niedostępnej wtedy dla mnie, zachodniej strony.
W Boże Narodzenie 2007 roku po podzielonym Berlinie i granicy z krwi i żelaza pozostały już tylko wspomnienia. Wszystkim czytelnikom mojego bloga składam serdeczne, świąteczne życzenia.