Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Turkmenistan, talibowie i strategiczny gaz

Rosnący w siłę na północy Afganistanu talibowie zagrażają już nie tylko Tadżykistanowi, ale też Uzbekistanowi, a jeszcze bardziej Turkmenistanowi. Dla tego ostatniego coraz poważniejszym problemem jest bessa na rynku gazu – na którym to surowcu opiera się państwo. W tej sytuacji Gurbanguły Berdymuchammedow w coraz szybszym tempie odchodzi od polityki neutralności i izolacji, charakteryzującej Turkmenistan przez ostatnie ponad dwie dekady.

Turkmenistan, talibowie i strategiczny gaz
Gazociąg
źródło: Flickr CC

Jak pisaliśmy kilka dni temu, sytuacja na pograniczu Afganistanu i postsowieckich republik środkowoazjatyckich staje się coraz bardziej napięta. Islamistyczne siły w północnozachodnim Afganistanie, graniczącym z Turkmenistanem i Uzbekistanem, są niewiele mniej groźne od tych w prowincjach graniczących z Tadżykistanem. Co prawda niewiele obecnie wskazuje na to, by talibowie zdecydowali się na ekspansję na północ, ale wzrost zagrożenia umiejętnie rozgrywa Rosja, szukająca pretekstu do zwiększenia swej militarnej obecności w regionie. Dotychczas jednak tylko jeden sąsiad Afganistanu ulega tej presji – Tadżykistan. Uzbekistan sam jest wystarczająco silny, by odeprzeć islamistów. Co innego Turkmenistan, który jest militarnie bardzo słaby.

Po pomoc do USA

Pierwszy, długoletni autorytarny przywódca tego kraju, Saparmurad Nijazow, zwany też Turkmen baszą, jak i jego następca Berdymuchammedow, konsekwentnie unikali wojskowej współpracy z Rosją. Turkmenistan nie wstąpił do żadnej z organizacji bezpieczeństwa, w których Moskwa odgrywa ważną rolę. Kiedy więc w 2014 r. na granicy z Afganistanem zaczęło dochodzić do starć z talibami i pojawiły się pierwsze ofiary śmiertelne po stronie tadżyckiej, a w tym roku islamiści wyraźnie przeszli do ofensywy w granicznych prowincjach, Aszchabad zwrócił się o pomoc do USA.

Turkmeni poprosili o pomoc w ochronie południowej granicy. Chodziło o sprzęt wojskowy i technologie, a mówił o tej prośbie gen. Lloyd Austin, dowódca Centralnego Dowództwa (CENTCOM), zeznając w Kongresie w marcu 2015 r. Zapewnił, że Amerykanie postarają się pomóc. W październiku w Waszyngtonie pojawił się szef MSZ Raszid Meredow. 18 listopada w Aszchabadzie wizytę złożył z kolei wysoki urzędnik Departamentu Stanu, Daniel Rosenblum. Nieoczekiwanie na konferencji prasowej poinformował, że „rząd Turkmenistanu stwierdził, iż czuje, że może zabezpieczyć granicę i nie potrzebuje żadnej dodatkowej pomocy z zewnątrz”.

Dlaczego Berdymuchammedow nagle zmienił zdanie? Nie wydaje się, żeby w ciągu roku aż tak wzrósł potencjał obronny, by Turkmenistan mógł już machnąć ręką na pomoc w ewentualnej wojnie z talibami. Są dwie możliwości.

A może jednak Rosja?

Pierwsza to wariant rosyjski. Krążą nieoficjalne (bo otwarcie Aszchabadowi nie wypada się przyznać) informacje o deklaracjach wsparcia Turkmenistanu przez Rosję. Przypomnijmy, że Moskwa bardzo dużo mówi ostatnio o zagrożeniu islamistycznym dla Azji Centralnej i zapowiedziała wysłanie w region większych sił oficjalnie w ramach wzajemnej pomocy wewnątrz Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym. Tyle, że Turkmenistan do OUBZ nie należy i Kreml musi tu postępować bardzo ostrożnie. Inna rzecz, że tym dyplomatycznym podchodom towarzyszą też mniej subtelne metody perswazji. Wystrzelenie przez Rosjan rakietowych pocisków sterowanych z okrętów na Morzu Kaspijskim w cele w Syrii było też sygnałem dla krajów nadkaspijskich i Uzbekistanu.

Drugi możliwy powód rezygnacji Turkmenów z pomocy amerykańskiej to budowa sojuszu z Uzbekistanem, który również woli trzymać się z daleka od Rosjan. W obliczu zagrożenia z południa, nie chcąc uzależniać się od Moskwy, Turkmenistan i Uzbekistan mogą zbudować sojusz obronny. Relacje obu państw zdecydowanie poprawiły się po tym, jak w 2006 roku władzę w Aszchabadzie przejął Berdymuchammedow. Po ponad dwóch dekadach zachowywania ścisłej neutralności i polityki daleko posuniętej samoizolacji, turkmeński przywódca pojawił się w Taszkiencie 8 października. Prezydent Islam Karimow zaprosił go do siebie zaraz po bitwie o Kunduz.

Bez sojuszu

Ani Turkmenistan, ani Uzbekistan nie należą do żadnego militarnego bloku. Nikt nie jest zobligowany do przyjścia im z pomocą, gdyby te kraje miały problemy z bezpieczeństwem. Dużo słabszą obronę od Uzbekistanu ma Turkmenistan. Ten pierwszy zaczął budować swą siłę militarną zaraz po ogłoszeniu niepodległości w 1991 r., co wiązało się z rywalizacją z Kazachstanem o miano najsilniejszego gracza w Azji Centralnej. Tymczasem Aszchabad przyjął zupełnie inny kurs, polegając na statusie „pozytywnej neutralności” jako wystarczającej gwarancji bezpieczeństwa przed potencjalnymi zagrożeniami zewnętrznymi. Inna rzecz, która dotychczas różniła Turkmenistan i Uzbekistan, to problem walki z wewnętrznym islamizmem. Karimow od początku niepodległości miał z tym problem, zwłaszcza w Dolinie Fergańskiej. W latach 1992-1997 uzbeckie oddziały zostały wysłane do pogrążonego w wojnie domowej Tadżykistanu, a uzbeckie lotnictwo bombardowało pozycje Islamskiego Ruchu Uzbekistanu (IMU) w górach na granicy Tadżykistanu i Kirgistanu w latach 1999-2000.

Ewentualny sojusz obronny dużo więcej dawałby Turkmenistanowi, który ma kilkakrotnie dłuższą niż Uzbekistan granicę z Afganistanem i jest dużo słabszy militarnie.

Sami muszą sobie poradzić?

W dniu spotkania Berdymuchammedowa z Karimowem talibowie zajęli duże obszary rejonów Garziwan i Pasztunkot w prowincji Farjab. To jedna z czterech afgańskich prowincji graniczących z Turkmenistanem. Talibowie podjęli też wtedy próbę zajęcia stolicy prowincji, miasta Maimana. Kilkanaście dni później do walk doszło w prowincji Dżozdżan. Oddziały afgańskiej armii pod dowództwem wiceprezydenta Abdula Raszida Dostuma wyparły talibów ze wsi w północnej części prowincji pod koniec października. Islamscy rebelianci wycofali się, ale część schroniła się na wysepce na Amu-darii, rzece granicznej między Afganistanem a Turkmenistanem.

Stąd stanowią bezpośrednie zagrożenie dla Turkmenów. Ci doskonale pamiętają wydarzenia z 2014 roku. Najpierw, w lutym, oddział talibów wtargnął z prowincji Badgis, zabijając trzech pograniczników. Sytuacja powtórzyła się w maju 2014 r., tylko że wtedy intruzi weszli z prowincji Farjab, a zabili trzech nie pograniczników, ale żołnierzy regularnej armii. Dopiero po tych zbrojnych incydentach władze turkmeńskie zaczęły pracować nad rozbudową sił zbrojnych i wzmocnieniem granicy z Afganistanem. Obecnie ok. 70 proc. oddziałów i sprzętu wojskowego stacjonuje wzdłuż liczącej 744 km granicy z południowym sąsiadem. Turkmeni zaczęli też kopać rowy, stawiać zasieki i zakładać nowe posterunki graniczne. Problem w tym, że turkmeńska armia nie przedstawia zbyt dużej wartości bojowej. Sądząc po starciach z 2014 r., jest w większości słabsza od talibów.

W Aszchabadzie zdają sobie sprawę z kruchości obecnej sytuacji, więc unikając zarówno Amerykanów, jak i Rosjan, przy wciąż mało konkretnym porozumieniu z Uzbekistanem, sami muszą zadbać o bezpieczeństwo. Znaczące w tym kontekście – i na pewno mające związek z nasileniem walk talibów z afgańska armią w prowincji Farjab – były ostatnie zmiany w kierownictwie struktur siłowych. Państwowe media poinformowały 6 października, że Gurbanguły Berdymuchammedow polecił dotychczasowemu szefowi ochrony prezydenckiej generałowi Gujczgełdy Chodżaberdijewowi objęcie kierownictwa Ministerstwa Bezpieczeństwa Narodowego (następcy KGB). Z kolei odchodzący szef tego resortu generał Jailym Berdijew został ministrem obrony w miejsce generała Begencza Gundogdjewa. Ten zaś został dowódcą sił morskich Turkmenistanu.

Strategiczny gaz

Do zmiany doszło w tym okresie także w innym strategicznym resorcie. Ministra ropy i gazu Bajmurada Chodżamuchamedowa (od 2009) zastępuje Jagszigełdy Kakajew. Być może po tej zmianie zmieni się polityka Aszchabadu wobec zagranicznych inwestorów – zaczną być wpuszczani nie tylko Chińczycy. Wbrew pozorom, zmiany w sektorach bezpieczeństwa i energetycznym mają ze sobą wiele wspólnego. Otóż pogarszająca się sytuacja bezpieczeństwa na południe i zachód od Turkmenistanu poważnie zagraża ważnym projektom gazowym, kluczowym dla państwa. Chodzi o dywersyfikację dróg eksportu gazu, tym istotniejszą, że ostatnie dwa lata to coraz gorsza sytuacja na rynku i spadek cen surowca. A przecież gaz to podstawa turkmeńskiego państwa, główne źródło jego utrzymania.

Turkmenistan zależy dziś niemal w całości od odbiorcy chińskiego. Rosja i Iran to już symboliczne rynki zbytu. Potrzeba więc nowych klientów. Zapewnić ich mają dwa projekty gazociągów. Jeden do Europy, drugi do Indii. Oba są zagrożone z powodu niestabilnej sytuacji.

Turkmenistan i Azerbejdżan pracują nad budową Gazociągu Transkaspijskiego (TCP), który po dnie Morza Kaspijskiego, przez Kaukaz i Turcję miałby dostarczać gaz do UE. Jako element unijnego Południowego Korytarza zmniejszyłby zależność Europy od rosyjskiego gazu, powiązał Turkmenistan z Zachodem i wzmocnił tę republikę. Demonstrując siłę na Morzu Kaspijskim (wystrzelenie rakiet) rosyjska Flotylla Kaspijska jednocześnie pokazała, że w razie czego z łatwością storpeduje gazociąg TCP. Drugą opcją eksportową jest ewentualny gazociąg przez Afganistan i Pakistan do Indii (TAPI). Budowa odcinka turkmeńskiego ma ruszyć jeszcze w tym roku. Problem w tym, że sytuacja bezpieczeństwa w Afganistanie i pakistańskim Beludżystanie, przez które ma biec magistrala, jest bardzo zła. Więc i tu szanse dywersyfikacyjne Aszchabadu nie wyglądają najlepiej.

A.R.

Data:
Kategoria: Gospodarka
Tagi: #
Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.