Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Kargul, podejdź no do płota....

Kilka niczyich wiśni i tragedia gotowa.

Kargul, podejdź no do płota....
scena z filmu "Sami Swoi"
źródło: galeria Google
Kargul, podejdź no do płota...

Wszyscy dobrze znamy losy najsłynniejszej pary polskiego kina - Kargula i Pawlaka. Całe pokolenia śledziły losy dwóch zwaśnionych rodzin, które nie mogły bez siebie żyć. Przypadek, o którym chcę napisać, jest podobny do sporu pomiędzy filmowymi bohaterami trylogii Sylwestra Chęcińskiego. Dotyczy dwóch zwaśnionych rodzin, które użytkują ogrody działkowe na lewym brzegu Wisły, sąsiadując ze sobą przez płot. Z tą jednak różnicą, że główny prowodyr całego "zamieszania", pan M (nazwisko do wiadomości autora), swoimi metodami uprzykrzania życia pozostałym działkowiczom dawno już przekroczył granice dobrego smaku, wychowania i zasad wzajemnego poszanowania własności.
Jeszcze do niedawna obie rodziny żyły w dobrych stosunkach. Była wzajemna pomoc, wspólne grillowanie, wieczorki przy zimnym piwie. Aż któregoś dnia pojawił się tajemniczy pan M. Początek sporu wydaje się dość banalny i śmieszny. Poszło o kilka wiśni zerwanych z drzewa należącego do nikogo. To był okres, gdy nowa przeprawa przez Wisłę była jeszcze w fazie budowy. Aby most im. Zawackiej mógł się pięknie prezentować, wiele działek trzeba było zlikwidować. Miasto wpadło na pomysł, aby wykupić działki od ich właścicieli i tym samym poszerzyć plac budowy. Działkowcom, których działki znalazły się w centrum zainteresowania włodarzy Torunia, wpadło w kieszeń kilka złotych. Ci pocieszeni faktem niezapowiedzianej kasiorki, porzucili swoje włości. Tym samym wiele plonów przeszło we władanie matki natury. Wiele drzewek owocowych stało się niczyich. A skoro niczyje, to przecież nie jest zbrodnią urwać kilka owoców z nich. I właśnie tu zaczynają się schody. Otóż te kilka wiśni z drzewa niczyjego stało się przyczyną konfliktu, który przeobraził się w nie lada wojnę po sąsiedzku. Jedna ze stron zasiadała wówczas w zarządzie działek i ten fakt dodatkowo podsycał nienawiść pana M do otoczenia. Od samego początku panu M wydawało się, że jest panem i władcą ogrodów działkowych i wszyscy użytkownicy powinni się kłaniać mu w pas. Przypomnę, że pan M jest emerytowanym żołnierzem, który wciąż żyje tym, co było kiedyś w koszarach. W swojej chorej wyobraźni, wciąż jest na kompanii i ruga młodych poborowych. Pewnego dnia postanowił przejść się po okolicy. Jego bystry wzrok zauważył jednego z działkowców, który zrywał wiśnie z drzewa niczyjego. I wówczas odezwał się w nim dawny żołnierz. Przypomniał sobie czasy, gdy mógł wydzierać gębę na młodych poborowych i robić z siebie kompletnego kretyna. Podszedł do owego działkowca i zaczął wygrażać, wrzeszczeć, używać słów, których niestety nie mogę tu przytoczyć. Na całą tę sytuację natrafiła pani z zarządu działek, która wracała ze spaceru z psem. I tu zaczął się osobisty dramat owej pani, który trwa nieprzerwanie od trzech lat. Zwróciła uwagę konkubinie pana M, aby uspokoiła swojego krewkiego partnera, ponieważ okoliczni użytkownicy działek zaczęli się skarżyć na karygodne zachowanie emerytowanego żołnierzyka.
Swoją drogą parszywe świadectwo wystawia ów emeryt polskiej armii. Z tego, co mi wiadomo, wojsko uczy zupełnie odmiennych zachowań. Niestety nie zdawała sobie sprawy, jaką lawinę nieszczęść na siebie sprowadzi. Nadmieniam, że obelżywe słowa i prowokacje to tylko kropla w morzu możliwości tego pseudożołnierzyka. Pomysłowość owego pana czasami wykraczała poza granice ludzkiej głupoty.
Jednym z "doskonałych" pomysłów pana M była budowa ekologicznego szamba i odprowadzenie otworów ze ściekami wprost pod płot, w miejscu, gdzie sąsiedzi mają oczko wodne z rybkami i mały placyk do spędzania czasu na wolnym powietrzu. Tym samym postarał się o dopływ "świeżego"powietrza dla sąsiadów, wprost z własnego kibla.
Kolejną sprawką pseudożołnierza było wylanie środków chemicznych na działkę sąsiadów. W efekcie została spalona spora połać trawy i uschło drzewo owocowe (czereśnia). Zarząd działek, wezwany na miejsce zdarzenia, stwierdził, że szkody spowodował tzw. "kwaśny deszcz" i wiele działek w dalekim sąsiedztwie również jest spalonych. Co niestety nie miało odzwierciedlenia w prawdzie.
Tok myślenia członków zarządu działek jest według mnie mocno ograniczony i świadczy o głupocie. Z tego, co mi wiadomo, kwaśny deszcz nie może spaść na czterech metrach kwadratowych. A właśnie taka połać trawy została zniszczona. Czyli co? Mamy w Polsce bardzo dziwne zjawiska. Trzeba by powołać specjalną komisję do zbadania anomalii pogodowych, o których nie śnili nawet najwięksi meteorologowie w naszym kraju. Skoro w Polsce kwaśny deszcz pada tylko na czterech metrach kwadratowych, to wkrótce możemy się spodziewać powodzi, która zaleje tylko określony dom, bądź ulicę. Takie to dziwy dzieją się w naszym kraju.
Największą solą w oku pana M jest dom, który postawili na swojej działcejego sąsiedzi. Według owego pana ten dom nie spełnia jego wymogów budowlanych i, co się z tym wiąże, ma zostać zrównany z ziemią. Od prawie trzech lat pan M jest częstym gościem w Komisji Nadzoru Budowlanego, od której oczekuje szybkiego wydania decyzji o zburzeniu domu znienawidzonych sąsiadów. Może spowodowane to jest faktem, że pan żołnierzyk uzurpuje sobie prawo do słońca i któraś ze ścian domu zasłania mu do niego dostęp. Jeśli tak, to będzie to jedyny właściciel promieni słonecznych w naszym kraju. Z drugiej strony nasuwa mi się myśl, że być może pan M jest światowej sławy malarzem pejzażystą i dom sąsiadów przeszkadza mu w namalowaniu jakiegoś świetnego pejzażu. Wszelkie próby załagodzenia konfliktu przez Komisję Rozjemczą spełzły na niczym. Pan M jak niegdyś Pawlak z Kargulem jako argumentów używa siekiery, wątłej pięści, obelżywych słów itp. Zastanawiam się co jeszcze będzie musiało się wydarzyć, aby ujarzmić eksżołnierzyka. Do czego jeszcze ów pan będzie w stanie się posunąć? Strach pomyśleć, co się stanie, jeśli w kolejnym ataku furii pan M wbije komuś nóż w plecy. Nasuwa mi się pytanie. Jak to możliwe że ponaddwudziestoletnie dobre stosunki sąsiedzkie zdołał w tak krótkim czasie zniszczyć człowiek, któremu wciąż się wydaje, że jest w koszarach? Jak to możliwe, że człowiek, który zamieszkuje na działce swojej konkubiny nielegalnie, ma większe prawa niż ludzie użytkujący swoje małe działki od wielu lat? Może należałoby zapewnić tej parze jakieś odludne miejsce, tam gdzie nikt nie będzie oddychał ich powietrzem, przechodził pod ich oknami, obok płotu. Wydaje mi się, że takie zagrywki, jakie stosuje pan M, daleko odbiegają od zachowań ludzkich. Ale być może mamy tu do czynienia z debilizmem i totalnym brakiem poszanowania dla innych. A jeśli tak, to należałoby zapewnić panu M i jego partnerce miejsce na pilnie strzeżonym i zamkniętym oddziale psychiatrycznym. Odpowiedź pozostawiam Wam, drodzy czytelnicy.

Przemek Trenk
Data:
Tagi: #
Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.