Zauważyliście zapewne, że podając liczbę ofiar dzieli się je według narodowości. To metoda stosowana „od zawsze”. Gdy pojawiała się wiadomość wojenna o stoczonej bitwie, czytelnika interesowało nie tylko, czy zwycięstwo było po naszej stronie, ale również jaką liczbą ofiar zostało okupione. W tej jednej chwili, ułamku sekundy, trwa głęboka modlitwa, żeby przed oczami pojawiła się niska suma. Kilka dni temu liczyliśmy, żeby wśród zabitych nie znalazł się żaden Polak. Choć można było mieć pewność, że nigdy nie znało się tej ofiary, to każdy z nas czułoby z nią więź. Każdy z nas identyfikowałby się z nią i rozumiał, że ma wobec niej pewne obowiązki.
Inaczej reaguje lewa strona (choć zdawać sobie trzeba sprawę, że wielu sympatyków lewicy reaguje „tradycyjnie”). Lewica zawsze neguje więzi narodowe. Niekoniecznie musi mieć twarz Stalina. Może to być ludzka twarz, a więc promowanie multi-kulti, wyższości władz UE itd. Dlatego również przy tragediach używają kryterium narodowego, a nie bliższego swojej ideologii, o której za chwilę. W ich argumentacji ma służyć przekonaniu społeczeństwa, że złem jest istnienie narodów jako takich. Stąd nazywanie jednego z terrorystów „Belgiem”, co ma nie tylko odwrócić naszą uwagę od problemu muzułmańskiego, ale również pokazać, że terrorysta reprezentował pewien naród. Choć każdy z nas jest pewien, że każdy rdzenny Belg w żaden sposób się z nim nie identyfikuje. I nie chodzi tu tylko o wygląd „Belga”. Jeżeli francuska władza miałaby ulec takiej lewicowej logice, to wojnę powinna wywołać nie ISIS, ale Belgia. Absurd.
Wspomniałem, że kryterium narodowe nie jest adekwatne dla lewicowej ideologii. Najbliższe jest to, które sama uważa za najważniejsze i najczęściej wyróżnia, a więc mniejszości seksualne, wyznaniowe i płciowe. Dlaczego nie zastosowano tego ostatniego, choć jest niezwykle łatwe do zastosowania? Otóż zamachów dokonano w miejscach, gdzie liczba mężczyzn i kobiet jest porównywalna (koncert, restauracje). Mogłoby się okazać, że kobiety stanowią 50% liczby ofiar. Dla społeczności europejskich tak wysoki procent jest nie do zaakceptowania. Morderstwo kobiety wzbudza więcej emocji. Pojawienie się tej statystyki mogłoby sprawić, że społeczeństwo znacznie by się zaktywizowało i nie ograniczałoby się do marszów milczenia. To oznaczałoby wzrost nastrojów patriotycznych i poparcia dla Frontu Narodowego.
W czasie zamachów z pewnością zginęli homoseksualiści (bez względu czy jest ich 1%, jak mówi prawica, czy 10% jak twierdzi lewica) i ateiści ( 30-40%). Są to obywatele, których od lat na swoich łamach bronią i promują lewicowe media. Dlaczego tym razem się od nich odwrócili? Przecież powinni pokazać światu, że terroryzm to również zagrożenie dla tych grup, że oni są szczególnie narażeni na agresję. Po pierwsze niezgodne byłoby to z krytykowaniem narodu jako winnego problemu. Po drugie, mogłoby sprawić, że mniejszości przejrzą na oczy. Po trzecie, polityczna poprawność ma taką siłę, że nie wzrusza się śmiercią wyznawców, a mediom wystarczy zaledwie garstka gejów, aby przekonać społeczeństwo, że stanowią liczną większość.
W starożytności „nieśmiertelnymi” nazywano żołnierzy gwardii królów perskich. Swoją nazwę zawdzięczali pomysłowemu zabiegowi, jakim było natychmiastowe zastępowanie ranionego lub zabitego żołnierza innym z następnego szeregu. Przeciwnik miał wrażenie, że żaden wojownik nie zginął. Nawet gdyby zostały ostatnie szeregi wróg myślałby, że Persowie nie doznali uszczerbku. Identycznie postępują lewicowe media. Pokazują, że terroryzm nie dotyczy mniejszości, nie narusza ich szeregów. Jest to piekielne kłamstwo. Jednak mogą sobie na nie pozwolić, bo w świecie mediów nie liczy się realna liczba homoseksualistów, lecz zmanipulowanie widza. Różnica była tylko jedna, król Persji dbał, aby „nieśmiertelni” nie umierali.
Naszym zadaniem jest nie dopuścić, aby ostatnie szeregi przesłaniały rzeczywistość.